– Wstąpimy na chwilę do mnie, do pracy – powiedział na głos, niby dlatego, że w czasie jazdy musiał patrzeć przed siebie.
I chociaż nie spoglądał na Annę, usłyszał odpowiedź:
Dobrze. Tylko się nie denerwuj. I nic się nie bój.
Okazuje się, że może z nim rozmawiać bez kontaktu wizualnego. To znaczy, że słyszy jego głos wewnętrzny? Z całą pewnością.
Robert zaczął więc myśleć o sprawach bezpiecznych: jaka jest piękna i jakie to szczęście, że z nim pojechała. Z tym nie miał żadnej trudności.
Uderzające, ale żadnej zwykłej rozmowy, całkiem naturalnej w podobnych okolicznościach, między nimi nie było: nie wyznawał jej szalonej miłości, nie opowiadał o sobie, nie wymienił nawet swego imienia, ona zaś o nic go nie pytała. Był jakoś dziwnie pewny, że i bez wyjaśnień wszystko o nim wie.
* * *
Robert zostawił ją w samochodzie koło instytutu i pognał do działu francuskiego; Miszka Łabaznikow składał tam dzisiaj sprawozdanie z przebiegu stażu. Miszka od półtora roku obijał się na Sorbonie, gdzie dostał się nie bez protekcji Roberta. Do Moskwy przyjechał na tydzień, a potem leciał z powrotem do Paryża.
Darnowski wyciągnął dłużnika na korytarz i od razu zapytał o najważniejsze:
– Pamiętasz, proponowałeś mi klucze od chaty. Nadal stoi pusta? Nie wynająłeś jej?
– Coś ty? Lenka trzęsie się o kolekcję swojej babci. A co, potrzebujesz kluczy? – Miszka się ożywił. – Oj, świnia z ciebie. Robisz w lewo swoją miss świata?
– Dasz klucze czy nie?
– Jasne, że dam. O szóstej jadę na lotnisko. Klucze zostawiam u sąsiadki, pod czterdziestym szóstym. Tylko się tam zanadto nie kotłujcie, nie wytłuczcie Lence porcelany. – I Łabaznikow szepnął konspiracyjnie: – A kogo ty tam masz? Czyżby ładniejsza od Inki?
– Ładniejsza. Słuchaj – Robert stał się jeszcze bardziej bezczelny – Lenka sobie pewnie nakupiła ciuchów w Paryżu, to moskiewskich szmat nie będzie nosić.
– Aha, prowincjuszka – ze zrozumieniem kiwnął głową Miszka. – „Ładnam ci ja, ładna, tylko nieubrana”. No bierz, oczywiście. Lenka tyle razy mówiła: jak wrócę, to powyrzucam wszystko z szafy. Tylko jakie ta twoja lala ma wymiary? Moja Lenka to sam wiesz, istota efemeryczna. Ubrania rozmiar czterdziesty drugi, buty trzydziestkapiątka.
– To akurat w sam raz.
Załatwił wszystko – i z chatą, i z garderobą.
Do wieczora jeździli po mieście. Zjedli zwyczajny obiad, w pierogami. Tak jak do tej pory, nie próbował zaglądać Annie w oczy, nie słyszał więc jej myśli. A im bliżej było do chwili, kiedy pojadą do Miszki, tym bardziej się denerwował.
O siódmej weszli do eleganckiego mieszkania na prospekcie Kutuzowa, pełnego szklanych etażerek, zastawionych figurkami z porcelany. Anna się do nich od razu przypięła, obejrzała wszystkie co do jednej, a niektóre nawet pogłaskała.
Robert czekał na nią w sypialni, pod olbrzymią kopią Tańca Matisse’a w złoconej ramie, przed szerokim arabskim łożem (Miszka i Lenka mieli nieszczególny gust). Teraz powinno było się odbyć to, dla czego romantyczni młodzieńcy porywają piękne dziewoje. Ale Robert nie czuł erotycznego podniecenia, tylko niepojęty strach.
Stal tak przez dziesięć minut, coraz bardziej zdenerwowany, kiedy w końcu zajrzała Anna.
Co tutaj robisz?
Oczy jasne, całkiem niewinne, bez żadnych ukrytych myśli (to już Darnowski, ich właściciel, wiedział bardzo dobrze).
Pośpiesznie ruszył w jej stronę, objął ją i spuścił oczy, żeby nie wyczytała w nich strachu. Zaczął całować Annę w szyję.
Coś nie tak? Co mu przeszkadza?
Inna?
Nie, o niej teraz nie myślał.
Czy to, że nie dostaje podpowiedzi, jak w dawnych donżuanowskich czasach? Nie może się zabawić w „ciepło-zimno”? Ale przez lata monogamicznego małżeństwa z Inną przywykł przecież obchodzić się bez suflera.
Nie, to nie to. Coś innego przeszkadzało Robertowi zapomnieć o całym świecie i umrzeć ze szczęścia w ramionach najpiękniejszej z kobiet.
Ujęła go dłońmi za skronie i łagodnie podniosła jego głowę.
To można tylko wtedy, kiedy nie da się inaczej. A ty tego nie potrzebujesz. Lepiej napijmy się herbaty. Jest tu herbata?
Ma rację - pomyślał Robert, czyli tak jakby powiedział. – Nie teraz, potem. Kiedy będzie odpowiedni moment.
Herbata u Łabaznikowów się znalazła, i to przyzwoita, „Trzy Słonie”. W ogóle, jak się okazało, gospodarna Lenka zadbała o zapasy, samych puszek była chyba setka. Widocznie kiedy wyjeżdżała do Paryża, zakładała, że podczas jej nieobecności w Moskwie z jedzeniem będzie beznadziejnie. W szafkach była i kawa rozpuszczalna, i zielony groszek, i skondensowane mleko, i konserwy mięsne, i węgierskie marynaty warzywne.
Gniazdko miłosne zaopatrzone pierwsza klasa, tylko z miłością się nie układa, ponuro myślał Darnowski, rozpakowując herbatniki i otwierając dżem.
Ale to było jedynie pro forma. W rzeczywistości kiedy wyniósł się od gołodupców Matisse’a i arabskiego łoża namiętności, doznał niesamowitej ulgi. Od razu poczuł się lekko, dobrze i… naturalnie, tak trzeba to nazwać.
Czuł się teraz po prostu wspaniale. Patrzył, jak Anna dmucha na gorącą herbatę, jak smaruje herbatniki dżemem. Albo po prostu zwyczajnie się uśmiecha.
Już teraz nie chował przed nią oczu, odkąd się okazało, że wewnętrzny głos może też obchodzić się bez słów. W duszy grała cicha muzyka, przypominająca szelest liści albo plusk fal, Robert był więc przekonany, że Anna także to wszystko słyszy. Po raz pierwszy dawał posłuchać swojego soundtracku komuś innemu, a to jest tysiąc razy intymniejsze od seksu, nawet najcudowniejszego. Miłość mógł uprawiać z każdą. Dzielić swoją tajemną muzykę – tylko z tą.
Wszystko to trzeba było przemyśleć.
Kiedy Anna myła naczynia, Robert palił przy oknie papierosa i patrzył na ulicę: ciemność wieczoru rozjaśniały odblaski neonów na mokrym asfalcie i czerwone światła samochodów. Po raz pierwszy w tym zwariowanym dniu zaczął myśleć racjonalnie.
Nie było to bezpieczne zajęcie.
Od razu ogarnęło go zakłopotanie, a nawet przerażenie. Z sytuacji, w którą zapędził się sam, a przy okazji dziewczynę – jedyną na świecie – nie było absolutnie żadnego wyjścia.
Żona!!! Co począć z Inną?
Nie można przecież tak po prostu sobie zniknąć. Trzeba do niej zadzwonić. I co powiedzieć? „Już do ciebie nie wrócę, pokochałem inną”? Tak ni z gruszki, ni z pietruszki? To okrutne, podłe; ludzie odpowiedzialni tak nie robią. Trzeba wyjaśnić… Nie, czegoś takiego nie da się wyjaśnić. Dobra, ale trzeba powiedzieć wszystko, co powinno zostać powiedziane. Tylko w oczy, a nie do słuchawki. Trzeba jechać.
Ale nie można tutaj zostawić Anny samej. Jest niezwykła, jest właścicielką Daru. Zarazem jednak funkcjonuje jak dziecko w świecie dorosłych. Kiedy Robert błagał, żeby z nim pojechała, nie przyznał się przecież, że jest żonaty.
Już prawie północ. Inna na pewno odchodzi od zmysłów. Obdzwoniła wszystkich, których się dało. Też stoi w kuchni przy oknie, nerwowo zaciąga się papierosem, patrzy, czy „dziewiątka” nie wjeżdża na podwórze…
Darnowski zacisnął zęby, żeby nie jęknąć.
Co robić?
Na jego ramieniu spoczęła szczupła ręka, długie palce połaskotały jego szyję.
Wracaj do domu. Jestem zmęczona, chcę spać. Przyjedziesz jutro.
Szybko się odwrócił. Usłyszała! Zrozumiała!
Nie, przyjadę dzisiaj. Pomówię… z nią i wrócę.
Читать дальше