Rodzina
Takie właśnie smętne myśli owładnęły Robertem Darnowskim, kiedy po śniadaniu palił w kuchni papierosa i ze zdumieniem słuchał soundtracku, który ni w pięć, ni w dziewięć urządził sobie jakiś koncert galowy. Cóż ma znaczyć ta Oda do radości? Co zapowiada?
Potem do kuchni zajrzała pacykująca się żona, powiedziała swoim głębokim głosem: „Czego tak siedzisz? Nawet talerzy nie sprzątnąłeś”, więc od razu zapomniał o wszystkim. Co jak co, ale sztukę kosmetyki Inna znała doskonale.
To bzdura, że do piękna człowiek się przyzwyczaja. Do brzydoty pewnie tak, ale do piękna nigdy.
Robert w życiu nie widział ładniejszej kobiety niż Inna. Chyba że w kinie. Isabelle Adjani w czymś ją przypomina, ale diabli wiedzą, jaka ta Isabelle jest w życiu – pewno nie dorasta Innie do pięt.
Nie chodziło nawet o urodę, prędzej czy później człowiek się nią nasyci. Podziwiać podziwia, ale nie czuje głodu. Tym jednak, czym Inna zdobyła znanego playboya i któryś już rok mocno trzymała, była tajemniczość. To haczyk, z którego nigdy żaden mężczyzna się nie zerwie. Szczególnie taki, któremu zazwyczaj wystarczy (cha, cha) mrugnąć okiem, żeby odsłonić najbardziej nawet skrywaną tajemnicę.
Do dwudziestego siódmego roku życia Robert Darnowski poznał ludzkość w takim stopniu, że trudno go było zadziwić mrokami człowieczej duszy. Jak mówi poeta: „Kto żył i myślał, ten nie może nie gardzić bliźnim aż do głębi” *– a jeśli jeszcze ten ktoś słyszał jego myśli, to tym bardziej. Dlatego Robert miał dostateczne podstawy do wysokiej (ale całkiem uzasadnionej) samooceny.
Był z niego facet, jak się patrzy: wyrazisty nos, linia szerokich ust, znamionująca energię, eleganckie okulary w masywnej oprawie, proste włosy, stylowo rozczesane na boki, a la Turgieniew. Kobiety oglądały się za Darnowskim. A która popatrzyła mu w oczy – już była stracona. Ileż on ich rozdłubał w swoim czasie i prowadził potem jak na smyczy! Pierwszy eksperyment z niezapomnianą Reginką Kirpiczenko to były miłe dziecinne zabawy. Zdarzało się później Robowi oswajać kobiety o wiele wyższej klasy. I ani jednej porażki w całej karierze playboya. Tylko że to nudne. Coś jak gra na pieniądze z partnerem, który ma przezroczyste karty. Dochodowa, owszem, jest, ale prędko się przykrzy.
Do trzeciego roku Robert nahulał się i nabaraszkował do syta. Zaczął lustrować ewentualne narzeczone; szczęściem na uczelni ich nie brakowało. Władca ludzkich myśli miał duże wymagania: żeby miała odpowiedniego ojczulka, sama nie była zdzirą, ale i nie ropuchą, to jasne. Zdarzyło się kilka niezłych wariantów. Na jednym już się prawie zatrzymał. Tatunio wiceminister, dziewczyna milutka, typu wierna małżonka i troskliwa matka. Zamierzał już zrobić jej dzieciaka, żeby przyśpieszyć proces. Ale wtedy na jakimś party spotkał Innę. Była o rok wyżej od Roberta, studiowała w tym samym instytucie, tylko że dziennikarstwo. Dziecię nomenklatury w trzecim pokoleniu, angielski-francuski od czwartego roku życia, i tak dalej. Ale Rob poleciał nie na to „arystokratyczne” pochodzenie, lecz na senną urodę rusałki.
Inna miała regularne, wręcz idealne rysy, ale przy tym lekko wiedźmowaty wygląd: pełne, obrzmiałe usta, bardzo biała skóra i cienie pod oczami, jak gdyby ślady namiętnej nocy (w rzeczywistości rzucały je długie i gęste rzęsy). Kiedy przy pierwszym spotkaniu spróbował zajrzeć jej w oczy, nic z tego nie wyszło. Takich rzęs u nikogo już nie spotkał. W dodatku Inna prawie nie podnosiła wzroku na rozmówcę, taką już miała manierę. Patrzyła w dół i w bok, a jeśli nawet spojrzała, to krótko: błyśnie oczami przez tę puszystą przegrodę, i tyle. To migotliwe, nieuchwytne spojrzenie podziałało na Roba niczym celna seria na samolot myśliwski: zestrzelony, zadymił tylko i runął w dół korkociągiem.
Najpierw zagrała podrażniona ambicja. Nieustannie starał się Innę przechytrzyć i podsłuchać jej głos wewnętrzny, o mało nie skręcił szyi. A kiedy zrozumiał, że przypadek jest beznadziejny, że nie zdoła się wedrzeć, po raz pierwszy w życiu zaczął się zalecać na serio, bez oszukiwania i podglądania. Najbardziej zdumiewające było to, że się udało! Diabli wiedzą, czym podbił Rob prześliczną rusałkę, ale widocznie coś w nim zobaczyła, coś się przedarło przez te jej rzęsy.
Kiedy wychodził od niej po pierwszej nocy, czuł się naprawdę szczęśliwy.
Znalazła się dziewczyna, której miłości nie zawdzięczał swojemu Darowi. I to jaka dziewczyna! A w duszę zajrzeć jej jeszcze zdążę; będzie okazja, powiedział sobie tego ranka.
Powiedział i pomylił się.
Z czasem okazało się, że Inna nigdy nie patrzy wprost, nie tylko zresztą na ludzi, ale i na przedmioty. Tylko ukradkiem, przez rzęsy. Może miała rozwinięte widzenie peryferyjne, a może chodziło o niedostatek ciekawości.
Tylko sobie przyglądała się długo, i to wcale nie spod rzęs. Mogła przesiedzieć dwie godziny przed lustrem, nakładając kosmetyki albo zajmując się swoimi cudownymi włosami. Niekiedy rozpuszczała je na ramiona, niekiedy splatała w warkocz, a czasem staroświecko zaczesywała do góry i lekko zmierzwiła, ale w każdej fryzurze było jej do twarzy.
Faceci na ulicy oglądali się za Inną, a ich twarze przybierały wtedy jednakowo pożądliwy wyraz, ale Robert nie był zazdrosny o żonę. Wiedział przecież, że mężczyźni wcale jej nie interesują. Po prostu ich nie zauważa.
Ta Śpiąca Królewna żyje we własnym świecie, do którego nikt nie ma wstępu. Ale przy tym jest i spostrzegawcza, i praktyczna, i bardzo bystra. Jak to wszystko się u niej łączy – Bóg jeden wie.
Po jakimś czasie Robert porzucił próby, by złowić jej spojrzenie. Dlatego, że zachorował na nią zupełnie poważnie. Przypuszczalnie na całe życie.
Niech zatem będzie na świecie jedna taka kobieta, najważniejsza ze wszystkich, która pozostanie dla niego tajemnicą. Przecież odgadnąć tajemnicę to znaczy zabić ją. I kogo w ten sposób się ukarze? Przede wszystkim samego siebie.
Po pierwsze, to głupie. Po drugie, nieuczciwe. A po trzecie, z ręką na sercu, czyżbyśmy chcieli wiedzieć, co naprawdę myślą bliscy ludzie? Wystarczy przypomnieć sobie dawny eksperyment z mamą…
Tylko z rzadka Robert pozwalał sobie zajrzeć przez dziurkę od klucza do podwodnego królestwa swojej rusałki, i to w całkiem określonym momencie – od razu po orgazmie, który zdarzał się u Inny bardzo rzadko. W takiej chwili, czując się bohaterem, delikatnie, jak gdyby ją pieszcząc, lekko rozsuwał jej powieki palcami. W oczach żony, wypełnionych blaskiem, posłusznie zapalały się kocie światełka, ale za każdym razem Robert słyszał jedno i to samo:
Jak dobrze, jak dobrze, mmm, dobrze, a to królik.
Kiedy za pierwszym razem zrozumiał, że sam jest tym „królikiem”, obraził się. Na głos nigdy go tak nie nazywała. Ale zastanowił się i uspokoił. Ludzie robią sobie różne zabawy. Tym bardziej że Inna uwielbiała króliki, miała je wszędzie – na breloczku od kluczy, na lusterku samochodu. Nawet na zimowej czapce pysznił się uszaty emblemat „Playboya”. Jeśli to był fetyszyzm, to ksywkę „Królik” należało uważać za pochlebną.
A nieuchwytne spojrzenie, jak się okazało, było dziedziczne w rodzinie Strojewów. Aleksandra Wasiljewna, teściowa, której inni mogli pozazdrościć, prawie nie otwierała ust, kiedy młodzi z rzadka odwiedzali rodziców. Patrzyła tylko na męża albo na nakryty stół, a jak co, to od razu zrywała się, żeby coś zrobić w kuchni. U Roba w domu pojawiła się właściwie jeden raz, na parapetówie. Przesiedziała cały wieczór, przekładając z miejsca na miejsce noże i widelce. Zdaje się, że nawet na rodzoną córkę nigdy nie patrzyła. Nigdy nie zdarzało im się poplotkować przez telefon, jak to zwykle robią normalne córki i matki. Widocznie Aleksandra Wasiljewna całą energię swojej leniwej duszy, cały skromny zasób namiętności, otrzymany od natury, zainwestowała w męża, błyskotliwego i żywiołowego Wsiewołoda Ignatjewicza.
Читать дальше