— A ty nie chcesz?
— Kochanie, decyzja należy do klienta. Tak musi być.
— Chcę, żebyś została. (Marga! Zrozum mnie, proszę!)
— Dobrze, że to powiedziałeś. Inaczej bym się rozpłakała. Poza tym dobra sekretarka powinna zawsze przebywać, w pobliżu szefa, na wypadek, gdyby w nocy coś nieoczekiwanie stanęło na tapecie.
— Pat, to był już stary dowcip wtedy, gdy byłem w seminarium.
— Był już stary, zanim się urodziłeś, kochanie. Weźmy się do roboty!
Wyobraźcie sobie kartki kalendarza (którego nie posiadam) zrywane przez wiatr. Rękopis staje się coraz dłuższy i dłuższy, lecz Pat nalega, żeby radę księcia Belzebuba potraktować dosłownie. Sporządza ona dwie kopie wszystkiego, co piszę. Jedną chowa w biurku, a druga znika w nocy. Znowu chochliki! Pat mówi, że trzeba przyjąć, iż znikające kartki wędrują do Pałacu, przynajmniej na biurko księcia… a więc to, co napisałem dotychczas, musi zadowalać.
Codziennie przez niecałe dwie godziny Pat przepisuje to, co pisałem przez cały dzień. Przestałem się tak śpieszyć, odkąd otrzymałem odręczne pismo tej treści:
„Za bardzo się przemęczasz. Więcej luzu! Zabierz ją do kina! Pójdźcie na piknik! Nie ma się czym przejmować!
B.”
Kartka uległa samozniszczeniu, stąd nabrałem pewności, że była autentyczna. Podporządkowałem się więc. Z przyjemnością. Nie zamierzam jednak tu opisywać „garnków mięsa” szatańskiej stolicy.
Tego ranka osiągnąłem wreszcie ten dziwny punkt, w którym zacząłem pisać o tym, co działo się właśnie w tej chwili i wręczyłem Pat ostatnią zapisaną stronę.
W niespełna godzinę po ukończeniu powyższego akapitu usłyszałem dźwięk gongu. Pat zeszła do foyer. Po chwili wróciła. Objęła mnie ramionami.
— Musimy się pożegnać, kochanie! Już się nie zobaczymy!
— Co takiego?
— Właśnie to, mój drogi. Dziś rano powiedzieli mi, że moja misja dobiegła końca. Muszę ci jednak coś wyznać. Dowiesz się, z pewnością się dowiesz, że składałam na ciebie codzienne raporty. Nie gniewaj się na mnie! To mój zawód. Jestem agentką Imperialnej Służby Bezpieczeństwa.
— Do diabła! Więc te wszystkie pocałunki i westchnienia były udawane?
— Ani razu nie udawałam. O, gdy odnajdziesz swoją Margę, powiedz jej, proszę, że ma szczęście.
— Siostro Mary Patricio, czy to kolejne kłamstwo?
— Święty Aleksandrze, nigdy cię nie okłamałam. Musiałam tylko przemilczeć pewne rzeczy, zanim wolno mi było o nich powiedzieć. — Odsunęła się ode mnie.
— Hej! Czy nie pocałujesz mnie na pożegnanie?
— Alec, gdybyś naprawdę chciał mnie pocałować, nie prosiłbyś mnie o zgodę.
Nie prosiłem, lecz zrobiłem to. Jeśli Pat udawała, znaczyłoby to, że jest lepszą aktorką, niż ją o to podejrzewałem.
Dwa wielkie upadłe anioły czekały, aby mnie zabrać do Pałacu. Były dobrze uzbrojone i miały na sobie ciężkie zbroje. Pat zapakowała mój rękopis i powiedziała, że mam go zabrać ze sobą. Skierowałem się ku wyjściu — i zatrzymałem nagle.
— Moja maszynka!
— Sprawdź w kieszeni, kochanie!
— Hę? Jak się tam znalazła?
— Wiedziałam, że już tu nie wrócisz.
Ponownie stwierdziłem, że w towarzystwie aniołów mogę latać. Przefrunąłem z mojego własnego balkonu, wokół „Sans Souci Sheraton”, ponad placem, aż do balkonu na trzecim piętrze pałacu Szatana. Następnie przeleciałem przez kilka korytarzy, w górę po schodach o stopniach zbyt wysokich, aby były wygodne dla ludzi. Gdy się potknąłem, jeden z eskortujących strąconych aniołów podtrzymał mnie I pomógł mi wejść na szczyt, nic jednak przy tym nie mówiąc — żaden z nich nie odezwał się ani słowem.
Wielkie mosiężne wrota, ozdobione równie bogato jak drzwi Ghibertiego, otworzyły się. Wepchnięto mnie do środka.
I oto ujrzałem Jego samego.
Mroczna, pełna dymu sala, uzbrojeni strażnicy z obu stron wysokiego tronu. Na nim siedziała Istota, przynajmniej dwukrotnie wyższa niż człowiek… Istota wyglądająca jak konwencjonalne wyobrażenie diabła, jakie można zobaczyć na butelce „Pluto” czy puszce „Diabelskiej szynki”: rogi, ogon, lśniące oczy i widły zamiast berła. Jej ciemnoczerwona skóra lśniła w blasku fajerek. Pod nią widać było naprężone mięśnie. Musiałem sobie przypomnieć, że Książę Kłamstw mógł wyglądać tak, jak tylko zapragnął. Ten wygląd miał mnie zapewne zastraszyć.
Usłyszałem głos, głęboki jak dźwięk syreny:
— Święty Aleksandrze, możesz podejść!
Stałem się bratem szakali i młodych strusiów sąsiadem.
Księga Hioba 30, 29
Ruszyłem w górę po schodach prowadzących ku tronowi. Również stopnie były zbyt wysokie i zbyt szerokie, a nie było teraz przy mnie nikogo, kto by mnie podtrzymał. Zostałem zmuszony do wpełzania w górę po tych skubanych schodach, podczas gdy Szatan spoglądał na mnie w dół z ironicznym uśmieszkiem.
Nagle ze wszystkich stron zabrzmiała płynąca z niewidocznego źródła ponura muzyka, która przypominała Wagnera. Nie był to jednak żaden ze znanych mi utworów. Myślę, że musiała być ona urozmaicona tymi poddźwiękowymi częstotliwościami, które sprawiają, że psy wyją, konie ponoszą, a ludzie zaczynają myśleć o ucieczce lub samobójstwie.
Schody nie chciały się skończyć.
Nie policzyłem stopni na początku wspinaczki, wydawało się jednak, że nie ma ich więcej niż trzydzieści. Wpełzałem na nie już od kilku minut, gdy zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie zbliżam się do celu. Książę Kłamstw!
Stanąłem więc w miejscu.
Po chwili usłyszałem grzmiący głos:
— Coś nie gra, święty Aleksandrze?
— Wszystko gra — odparłem — ponieważ w ten sposób Pan to zaplanował. Jeśli Wasza Wysokość naprawdę chce, żebym wszedł do Niego na górę, to proszę wyłączyć to cwane urządzenie. Nie ma sensu, żebym bawił się w Syzyfa.
— Sądzisz, że Ja jestem za to odpowiedzialny?
— Wiem o tym. To taka zabawa. W kotka i myszkę.
— Chcesz ze Mnie zrobić głupca w obecności Moich dworzan?
— Nie, Wasza Wysokość. Nie mogę zrobić głupca z Waszej Wysokości. Tylko Wasza Wysokość może tego dokonać.
— Czyżby? Czy wiesz, że mogę cię unicestwić w każdej chwili?
— Wasza Wysokość, byłem całkowicie w mocy Waszej Wysokości, odkąd wkroczyłem do Jego królestwa. Czego sobie Wasza Wysokość życzy? Czy mam nadal włazić po tych schodach?
— Tak jest.
Tak też uczyniłem. Schody przestały się rozciągać, a stopnie skurczyły się do wygodnej szerokości siedmiu cali. Po kilku sekundach znalazłem się na tej samej wysokości co Szatan — to jest Jego kopyta. To była stanowczo za mała odległość. Nie tylko Jego powierzchowność mnie przerażała — musiałem mocno trzymać się w garści — lecz ponadto On również śmierdział! Cuchnął brudnymi kubłami na śmieci, zgniłym mięsem, skunksem i cywetą, siarką, zamkniętymi pokojami, gazem z chorych jelit — tym wszystkim, a także jeszcze gorszymi rzeczami. Powiedziałem sobie — Alexie Hergensheimerze, jeśli pozwolisz Mu na to, żeby sprowokował cię do wymiotów, możesz stracić wszelkie szanse na połączenie się z Marga — więc powstrzymaj się! Zapanuj nad sobą!
— Ten taboret jest dla ciebie — powiedział Szatan. — Usiądź!
Obok tronu stał taboret wystarczająco niski, aby zniweczyć godność każdego, kto na nim usiądzie. Uczyniłem to!
Szatan ujął maszynopis w dłoń tak wielką, że kartki papieru wyglądały w niej jak karty do gry.
Читать дальше