Z temi słowami, uderzał się pięścią w kark, niezawodnie powtarzając to, co mawiał i czynił ojciec jego, lub brat, robotnik z fabryki.
Od swoich przyjaciół posłyszał młody Uljanow o nędzy chłopskiej i ucisku. Wielu rzeczy nie rozumiał.
Wyrazy: „Wańka śpi jedną noc z Maszką, drugą – z Wierką", „Duniaszka zrzuciła płód, bo chodziła do znachorki, starej Anny, która za wsią mieszka i z djabłami się wodzi", „babie humory z żebra wybił", „puszczono z torbą za niezapłacone podatki", „pańszczyzna", „czerwony kogut, którego swemu panu za krzywdę puścił jakiś Iwan Griaznow" – było to wszystko niepojęte, straszne, dziwne.
Wypytywał przyjaciół, nieraz się rumienił, słysząc ich objaśnienia proste, dosadne, lecz jeszcze miał zwątpienia, niejasności i złudzenia. Postanowił sam sprawdzić wszystko, spojrzeć własnemi oczami, dotknąć rękami strasznych ran, które już wyczuwał sercem dziecka.
Przypominał sobie skargi i łzy, zawarte w wierszach Niekrasowa, lub w „Zapiskach myśliwego", Turgenjewa. Myśli zaczęły się kojarzyć z domysłami, formować, układać. Wyłaniał się przed nim ponury obraz życia na wsi, tak odrębny od bytu miejskiego, tajemnicy, wzbudzający lęk. Należało tylko stanąć pośrodku, aby wszystko naraz ogarnąć okiem.
Myślał o tem, zmieniając przynętę na haczyku, i już wiedział, że najciekawsze rzeczy dotąd omijały go. Postanowił ujrzeć wszystko i zrozumieć.
Przeczuwał, że oczekują go nowe, nieznane wrażenia, stokroć silniejsze niż nocne wyprawy do ciemnego, nachmurzonego lasu, palenie ogniska na samotnych polanach i słuchanie przerażających opowiadań o wilkach, niedźwiedziach, zjawach djabelskich i wiedźmach, pijących krew ludzką.
Wilka spotkał raz, lecz ten uciekł przed nim, jak tchórzliwy, pobity pies. Nie bał się odtąd wilków.
Szukając wiedźm i zjaw tajemniczych, o północy zapuszczał się do lasu, lub zaglądał na stary cmentarz, którego część obsunęła się już ze stromego brzegu do rzeki. Raz tylko uczuł strach, gdy coś huknęło nad nim i błysnęło w lesie. Przyjrzał się dobrze i przekonał się, że był to puhacz.
Od tej chwili nie wierzył w istnienie djabłów i wiedźm, niechętnie słuchając gawędy chłopaków o tych „strachach na stare baby".
Myśli jego przetrwały jednostajne, jękliwe zawodzenia:
– O-o-o-ej! O-o-o-ej!
Wąskim pasmem piasku nadbrzeżnego szli, ciągnąc sznur ładownej szkuty, „burłaki". Wiedział, że byli to bezdomni nędzarze, włóczęgi, wynajmujący się za marny grosz do ładowania i ciągnięcia statków przeciwko prądowi – od Astrachania do Niżnego Nowogrodu.
Brudni, bosi, obszarpani, obrośnięci, jak dzikie zwierzęta, uginając się pod wrzynającym się w ramiona sznurem, ciągnęli burłaki ciężką szkutę ze stojącym na sterze kupcem – właścicielem.
Grzęzły w mokrym piasku okryte ranami i odciskami czarne stopy, pochylały się coraz niżej, niby kryjąc się przed słońcem, spocone karki, a piersi zdyszane i zziajane wydobywały tylko jedne dźwięk:
– O-o-o-ej! O-o-o-ej!
Była to pieśń burłacka, pieśń nędzy, rabiej niemocy i rozpaczy.
– O-o-o-ej! O-o-o-ej!
– Niech Bóg dopomaga, burłaki! – krzyknął im jeden z chłopców, usuwając się z drogi.
– Do djabła! – warknął idący na czele wysoki drab o potężnej, nagiej piersi, okrytej czer-wonemi wrzodami. – Nad nami tylko djabeł ma moc, szczeniaku…
Przeszli i już zdaleka, z poza głęboko wcinającego się w rzekę przylądka dopłynął zaci-
chający jęk:
– O-o-o-ej! O-o-o-ej!
Uljanowowi ścisnęło się serce. Djabła nigdzie nie spotykał, a tymczasem miał on moc nad burłakami. Gdzież jest siedziba djabła? Chce ujrzeć go i zmierzyć się z nim, chociażby później musiał całe życie jęczeć, jak ci ludzie, ciągnący szkutę.
Wieczorem Wołodzia przyniósł na umówione miejsce karmelki i kawał czekolady. Zaczął prosić Sieriożki, aby mu wszystko pokazał, co wymagało pomocy Pugaczowa i Razina.
– Wy – mieszczuchy nie znacie wsi i naszego życia, bo u was wszystko inaczej – rzekł rudy wyrostek, pogardliwie spoglądając na przyjaciela.
Niedaleko przechodził chłop.
Miał na sobie białe portki i wypuszczoną nawierzch koszulę z domowego, grubego płótna. Szedł, mocno stąpając, czarnemi, bosemi nogami i postukując grubym kijem. Mruczał coś do siebie i potrząsał grzywą gęstych, splątanych kudłów.
– Paweł Chalin powraca ze dwora. Zły idzie, pewno, nic nie wskórał – szepnął Sieriożka.
– Poco chodził? – spytał Ulianow.
– Już dwa miesiące codzień chodzi! – zaśmiał się wyrostek. – Taka rzecz się stała, że młodszy syn pana Milutina zdybał w lesie Naśćkę, córkę Chalina. Tak i owak… łaską, groźbą i podarkami namówił ją, zaczęła chadzać do panicza…
– Cóż w tem złego, że chodziła do Milutina? – spytał chłopak.
– Eh, głupi jesteś! – zawołał Sieriożka i bardzo barwnie i zrozumiale objaśnił wszystko przyjacielowi. – No, i zaszła Naśćka w ciążę… Chalin żąda od pana pięćdziesiąt rubli odszkodowania, albo, powiada, do grobu wpędzi tę nierządnicę!
– I cóż Milutin? – spytał drżącym głosem Wołodzia.
– Powiada: „nie dam grosza, bo sama biegała do mego syna, on nie zniewalał jej przemocą. Jeżeli zabijesz dziewczynę – do katorgi pójdziesz!" Chalin jednak wciąż się targuje. Myślał, że wycygani pieniądze, bo chciał kupić na jarmarku drugą krowę…
– Cóż teraz będzie? – spytał, z przerażeniem patrząc na Sieriożkę, mały Włodzimierz.
– A co? Bić będzie babę, a później Naśćkę. Upije się wkońcu i chrapać będzie. Jutro znowu podrepce do Milutina, kłaniać się do ziemi zacznie, skamłać i prosić… – odpowiedział rudy wyrostek i splunął niedbale.
– Chcę zobaczyć, jak będzie bił… – szepnął Wołodzia.
– Chodźmy! Ukryjemy się za ogrodzeniem. Stamtąd wszystko ujrzymy i usłyszymy – zgodził się chłopiec, chrupiąc cukierek i głośno cmokając.
Obiegli wioskę od strony rzeki i zaczaili się w pobliżu chaty Chalina. Dochodził z niej wzburzony głos wieśniaka:
– Ten żłopacz krwi naszej, oprawca krzywdziciel słuchać nie chce!… Powiada, że ta suczka sama psa szukała aż znalazła…
– Oj, nie! Na Matkę Przeczystą – nie! – krzyknęła dziewczyna. – Ja pokochałam go, a on obiecywał do cerkwi, przed ołtarz prowadzić. Ja nie…
Ciężki cios spadł jej na pierś, aż jęknęła!
– Ty – suka, ty – nędznica, szmata, ty – nierządnica podła! – powtarzał chłop i bił, nie wybierając miejsca, kopiąc nogami i bluzgając ohydnemi słowami.
– Cóż ty robisz, zwierzu! – rzuciła się do niego z krzykiem żona. – Zabijesz dziewkę… Chłop schwycił babę za włosy, wywlókł z chaty i, porwawszy kawał drzewa, zaczął okładać ją po grzbiecie, bokach i głowie.
Wyła przeraźliwie:
– Ludzie dobrzy! Ratujcie! Zabije! Za-bi-je!…
Z sąsiednich chat wybiegły baby, a za niemi powolnym krokiem wychodzili mężowie. Otoczyli Chalinych kołem i patrzyli uważnie, spokojnie.
Żadnego wzruszenia i współczucia na ciemnych, ogorzałych twarzach chłopów nie dostrzegł mały Uljanow. Mężczyźni spoglądali raczej z zaciekawieniem i złośliwością, kobiety wzdychały i z udanem przerażeniem zasłaniały oczy rękami.
Sieriożka zaśmiał się cicho.
– Kochaj żonę, jak duszę, a trzęś, jak gruszę – szepnął słowami przysłowia. – Ten dopiero trzęsie!
– Ratujcie sąsiadkę, bo Paweł zatłucze ją na śmierć! – zawołała stara wieśniaczka.
Читать дальше