Wywyższenie i cudowne przygody Rudobrodego Dżila, gospodarza z Ham, Pana oswojonego smoka, Króla Małego Królestwa Rudy Dżil i Jego Pies
O dziejach Małego Królestwa niewiele nam wiadomo, przypadkiem jednak zachowała się historia jego powstania; ściślej mówiąc, nie tyle historia, ile legenda, bo jest to opowieść niewątpliwie znacznie później sklecona, pełna dziwów zaczerpniętych nie z suchych kronik, lecz z ludowych pieśni, na które też często się powołuje. Dla jej autora wydarzenia, o których opowiada, są już zamierzchłą przeszłością, wydaje się wszakże, iż zamieszkiwał na obszarze należącym niegdyś do Małego Królestwa. Najoczywiściej dość słaby w geografii, zdradza pewną znajomość tej okolicy, podczas gdy o krainach położonych nieco dalej na północ i zachód nie ma po prostu pojęcia.
Wydało mi się warte trudu przetłumaczenie tej nie-zwykłej historii z nader wyspiarskiej łaciny na język bardziej nowoczesny, ponieważ rzuca ona pewne światło na ciemny okres dziejów Brytanii, nie mówiąc już o tym, że wyjaśnia nam pochodzenie niektórych dziwacznych nazw geograficznych. Wielu czytelników pewnie zgodzi się też ze mną, że charakter i przygody bohatera są rzeczywiście interesujące.
Granice Małego Królestwa — zarówno w czasie, jak w przestrzeni — trudno wyznaczyć na podstawie skąpych danych, jakie posiadamy. Od dnia gdy Brutus wylądował na wybrzeżach Brytanii, powstało tutaj i upadło niejedno królestwo. Podział kraju między Locrina, Cambera i Albanaka był tylko pierwszym z wielu różnych i nietrwałych podziałów. Z jednej strony każdy zaścianek przywiązany był do swojej niezależności, z drugiej — królowie żądni powiększenia swoich państw, toteż wieki upływały na przemian wśród wojen i pokoju, radości i smutku, jak wiadomo nam dzięki kronikarzom króla Artura. Były to czasy zmiennych granic, gdy ludzie szybko wspinali się na szczyty i jeszcze szybciej z nich spadali, pieśniarzom zaś nie brakowało ani tematów, ani chętnych słuchaczy. W tej właśnie epoce, zapewne między panowaniem króla Coela a pojawieniem się króla Artura i powstaniem Siedmiu Królestw, rozgrywały się opowiedziane w naszej historii wypadki. Widownią ich była dolina Tamizy i ciągnąca się na północo-zachód od niej kraina aż po góry Walii.
Stolica Małego Królestwa, podobnie jak dzisiejszej Anglii, znajdowała się w południowo-wschodniej części kraju, lecz jego granic dokładnie nie znamy. Prawdopodobnie nie sięgały zbyt daleko w górą Tamizy na zachodzie ani też dalej niż do Otmoor na północy; o wschodniej granicy jeszcze mniej nam wiadomo. Z pewnych wzmianek w legendzie o synu Dżila, Georgiuszu, oraz jego giermku, Suovetauriliuszu, wolno domyślać się, że za ich czasów Małe Królestwo utrzymywało wysuniętą placówkę w Farthingho. Nie należy to jednak do naszej historii, którą przedstawimy wam bez, poprawek i bez komentarzy; pozwolimy sobie tylko uprościć szumny tytuł łacińskiego oryginału na brzmiący skromniej: Rudy Dżil i Jego Pies.
AEGIDIUS DE HAMMO mieszkał w samym sercu wyspy Brytanii. Pełne jego nazwisko brzmiało: Aegidius Ahenobarbus Julius Agricola de Hammo. Nie skąpiono bowiem ludziom imion i przydomków w owych dniach, bardzo od naszych odległych, kiedy wyspa żyła jeszcze szczęśliwie, podzielona na wiele królestw. Czasu było wtedy więcej, a ludzi mniej, toteż każdy prawie czymś się spośród innych wyróżniał. Epoka ta jednak przeminęła bez śladu i dzisiaj stosowniej będzie przedstawić bohatera naszej historii krótko i po prostu: nazywał się Dżil, gospodarował w Ham i miał rudą brodę. Ham było skromną wioską, ale jak wszystkie wioski w tamtych czasach — dumną i niezależną.
Dżil miał psa. Pies wabił się Garm. Psy musiały zadowalać się krótkimi imionami w potocznej mowie, uczona łacina stanowiła wyłączny przywilej rodu ludźkiego. Garm zresztą nie znał nawet psiej łaciny, chociaż pospolitym językiem władał biegle (jak większości ówczesnych psów) i umiał lżyć, przechwalać się oraz pochlebiać. Lżył mianowicie żebraków i włóczęgów przechwalał się wobec innych psów, a schlebiał swojemu panu. Był z niego zarazem dumny i bał się go bardzo, ponieważ Dżil i wymyślać, i chełpić się umiał jeszcze lepiej od psa.
Ani pośpiech, ani hałaśliwa krzątanina nie były w tamtych czasach w zwyczaju. Co prawda pośpiech i hałas niewiele mają wspólnego z prawdziwą robotą. Spokojnie więc i po cichu ludzie robili, co do nich należało, i nie mogli uskarżać się ani na brak pracy, na brak pogawędek. Mieli o czym pogadać, bo działo się często ciekawe i ważne rzeczy. Ale początek naszej opowieści przypada na taki moment, gdy w Ham już od dawna nie zdarzyło się nic naprawdę ważnego. Dżilowi to jak najbardziej dogadzało, był bowiem człowiekiem trochę ociężałym, nie lubił zmieniać zwyczajów i pochłaniały go całkowicie sprawy osobiste. Miał jak powiadał — pełne ręce roboty, żeby nie wpuścił biedy przez próg, innymi słowy, żeby jadać równe tłusto i żyć tak dostatnio, jak przed nim żył jego ojciec Pies mu w tym dopomagał. Ani pan, ani pies nie musieli wiele o Szerokim Świecie istniejącym poza gospodarstwem Dżila, wioską Ham i najbliższym jarmaikiem.
Mimo to Szeroki Świat istniał. Niezbyt daleko od Ham rozpościerała się puszcza, a za nią na zachód i na północ ciągnęły się Dzikie Wzgórza, podejrzane trzęsawiska i góry. Żyły tam różne dziwne stwory, między innymi olbrzymy, grubiańskie i nieokrzesane plemię, z którym bywały niekiedy kłopoty. Jeden olbrzym szczególnie wyróżniał się wśród swoich współbraci i wzrostem, i głupotą. Nie znalazłem nigdzie w kronikach jego imienia, ale nie o imię przecież chodzi. Był ogromny, za laskę służyło mu spore wyrwane drzewo, a chód miał niezwykle ciężki. Las rozgarniał jak trawę, niszczył gościńce i pustoszył ogrody, bo wielkimi stopami żłobił ślady głębokie niczym studnie. Jeżeli potknął się o jakiś dom — nie zostawiał z niego kamienia na kamieniu. A potykał się dość często i wyrządzał mnóstwo szkód, gdziekolwiek przechodził, bo głową sięgał ponad dachy, nogi zaś stawiał na chybił trafił. Wzrok miał krótki i słuch przytępiony. Szczęściem mieszkał daleko, w głębi dzikich krain, i rzadko odwiedzał okolice przez ludzi zamieszkane, a w każdym razie bardzo rzadko umyślnie tam się wybierał. W górach miał dom ogromny i na pół rozwalony, lecz przyjaciół niewielu, bo zrażał wszystkich swoją głupotą i głuchotą, a zresztą olbrzymów było już wtedy mało na świecie. Przechadzał się zazwyczaj samotnie po Dzikich Wzgórzach i po pustkowiach ciągnących się u stóp gór.
Pewnego pięknego dnia latem olbrzym wybrał się na przechadzkę i wałęsał się bez celu po lasach, łamiąc i niszcząc drzewa. Nagle spostrzegł, że słońce zachodzi, i pomyślał, że pora wracać na kolację. Niestety stwierdził też, że zawędrował w nieznane okolice i zabłądził na bezdroża. Na los szczęścia wybrał więc kierunek, jak się okazało wcale niewłaściwy, i szedł przed siebie, póki nie zapadły ciemności. Wtedy usiadł i czekał, aż księżyc wzejdzie. W jego blasku ruszył znów naprzód, maszerując co sił w nogach, bo było mu bardzo już pilno do domu. Zostawił na piecu swój najlepszy miedziany rondel i strach go zdjął, że się dno przepali. Szedł jednak wciąż odwrócony plecami od gór i już był w kraju zamieszkanym przez ludzi, a nawet zbliżył się do zagrody Aegidiusa Ahenobarbusa Juliusa Agricoli i do wsi, którą powszechnie zwano Ham.
Читать дальше