Na biurku stała stara czarno-biała fotografia jego ojca we wspaniałym białym mundurze i czapce porucznika marynarki wojennej. Berrington miał pięć lat, kiedy Wasp poszedł na dno. Jak każdy mały chłopak w Ameryce nienawidził Japończyków i bawiąc się zabijał ich całymi dziesiątkami we własnej wyobraźni. A jego tato był niezwyciężonym bohaterem, wysokim i przystojnym, dzielnym, silnym i bitnym. Wciąż pamiętał ten niepohamowany gniew, który ogarnął go na wieść o tym, że Japończycy zabili tatę. Modlił się wtedy do Boga, żeby wojna trwała dostatecznie długo i mógł dorosnąć, zaciągnąć się do marynarki i samemu zabić miliony żółtków.
Nigdy nikogo nie zabił. Ale nigdy nie zatrudnił żadnego Japończyka i nigdy nie przyjął do szkoły japońskiego studenta.
Wielu mężczyzn, postawionych przed jakimś problemem, zadaje sobie pytanie, jak postąpiłby w tej sytuacji ich ojciec. To przywilej, którego nigdy nie dostąpisz, powiedzieli mu przyjaciele. Był zbyt młody, żeby znać swojego ojca. Nie miał pojęcia, jak postąpiłby porucznik Jones w kryzysowej sytuacji. Tak naprawdę nie miał normalnego ojca, lecz herosa.
Zapyta doktor Ferrami o metody rekrutacji. A potem zaprosi ją na kolację.
Wybrał wewnętrzny numer Jeannie. Zgłosiła się po pierwszym dzwonku.
– Jeannie? To ja, Berry – odezwał się cichym tonem, który jego była żona, Vivvie, nazywała kosmatym.
– Co się, u licha, stało? – Ferrami w charakterystyczny dla siebie sposób nie bawiła się w dyplomację.
– Czy mógłbym z tobą chwilę porozmawiać?
– Jasne.
– Możesz wpaść do mojego gabinetu?
– Zaraz tam będę.
Czekając na nią, zastanawiał się leniwie, z iloma kobietami przespał się w życiu. Policzenie ich wszystkich po kolei zajęłoby za dużo czasu, ale mógł podejść do problemu naukowo. Miał więcej niż jedną, z pewnością więcej niż dziesięć. Czy było ich więcej niż sto? To dawałoby dwie i pół rocznie od czasu, kiedy skończył dziewiętnaście lat; średnia była na pewno wyższa. Tysiąc? Dwadzieścia pięć rocznie, nowa kobieta co dwa tygodnie przez bite czterdzieści lat? Nie, tak dobrze mu nie szło. W ciągu dziesięciu lat małżeństwa z Vivvie Ellington pozwolił sobie najwyżej na dwadzieścia skoków w bok. Nadrobił to po rozwodzie. Wynik sytuował się zatem gdzieś między setką a tysiącem. Na razie nie miał jednak zamiaru zaciągać Jeannie do łóżka. Miał zamiar dowiedzieć się, w jaki sposób skontaktowała się ze Steve'em Loganem.
Jeannie zapukała do drzwi i weszła do środka. Biały laboratoryjny fartuch włożony miała na bluzkę i spódniczkę. Berrington lubił, kiedy młode kobiety nosiły fartuch jak sukienkę, mając pod spodem tylko bieliznę. Uważał, że to seksowne.
– Dobrze, że wpadłaś – powiedział. Podstawił jej krzesło, a potem przesunął swoje zza biurka, żeby nic ich nie dzieliło. Przede wszystkim musiał wyjaśnić jej w jakiś wiarygodny sposób swoje zachowanie w trakcie spotkania ze Stevenem Loganem. Żałował, że nie poświęcił na to chwili czasu, zamiast liczyć swoje miłosne podboje.
Usiadł i posłał jej swój najbardziej rozbrajający uśmiech.
– Przepraszam cię za swoje dziwaczne zachowanie. Ściągałem po prostu pewne dane z uniwersytetu w Sydney w Australii – powiedział, pokazując stojący na biurku komputer – i w momencie, kiedy przedstawiłaś mi tego młodego człowieka, uświadomiłem sobie, że nie wyłączyłem komputera i zapomniałem zwolnić linię. Zrobiło mi się po prostu głupio i zachowałem się jak prostak.
Wyjaśnienie nie było zbyt przekonujące, ale Jeannie przyjęła je chyba do wiadomości.
– Spadł mi kamień z serca – oznajmiła szczerze. – Myślałam, że cię w jakiś sposób uraziłam.
Jak na razie nieźle.
– Chciałem porozmawiać na temat twojej pracy – podjął gładko. – Nie ukrywam, że wspaniale wystartowałaś. Jesteś tutaj dopiero cztery tygodnie, a badania są w pełnym toku. Moje gratulacje.
Jeannie pokiwała głową.
– Zanim przeszłam tu oficjalnie na etat, prowadziłam latem długie rozmowy z Herbem i Frankiem – stwierdziła. Herb Dickson był dziekanem wydziału, a Frank Demidenko kierownikiem katedry. – Dopracowaliśmy wcześniej wszystkie szczegóły.
– Powiedz coś więcej. Czy wyłoniły się jakieś problemy? Coś, w czym mógłbym pomóc?
– Największym moim problemem jest rekrutacja – przyznała. – Ponieważ nasi badani są ochotnikami, większość z nich, podobnie jak Steve Logan, to przedstawiciele klasy średniej, którzy wierzą, że porządny obywatel ma obowiązek wspierać badania naukowe. Alfonsi i handlarze narkotyków nie podzielają raczej tego zdania.
– O czym zapominają oczywiście wspomnieć nasi liberałowie.
– Z drugiej strony, nie sposób dowiedzieć się wiele na temat agresji i przestępczości, kiedy studiuje się praworządne amerykańskie rodziny. Rozwiązanie problemu rekrutacji było więc kluczową sprawą dla moich badań.
– I rozwiązałaś go?
– Tak mi się wydaje. Uświadomiłam sobie, że informacje medyczne na temat milionów Amerykanów opierają się dzisiaj na wielkich bankach danych, gromadzonych przez firmy ubezpieczeniowe i agencje rządowe. Są tam między innymi dane, które pozwalają rozstrzygnąć, czy bliźnięta są jedno – czy dwu-jajowe: fale mózgowe, elektrokardiogramy i tak dalej. Gdybyśmy zdołali na przykład odszukać parę identycznych elektrokardiogramów, byłby to świetny sposób identyfikacji bliźniaków. A gdyby bank danych był dość duży, mogłoby się okazać, że niektóre z nich były wychowywane oddzielnie. Mało tego: niektórzy mogliby nawet nie wiedzieć, że są bliźniakami.
To genialny pomysł – stwierdził Berrington. – Prosty, ale oryginalny. – Naprawdę tak uważał. Wychowywane oddzielnie bliźnięta jednojajowe były bardzo ważne dla badań genetycznych i naukowcy chwytali się różnych sposobów, żeby je odszukać. Do tej pory jedyną metodą była rekrutacja poprzez środki przekazu: bliźniaki czytały artykuły na temat prowadzonych badań i zgadzały się wziąć w nich udział. Uzyskany w ten sposób materiał obejmował jednak w przeważającej części, jak słusznie zauważyła Jeannie, cieszącą się poważaniem klasę średnią, co wypaczało wyniki i stanowiło zasadniczy problem w studiach nad przestępczością.
Dla niego osobiście była to jednak katastrofa. Patrząc Jeannie prosto w oczy, Berrington starał się ukryć zdenerwowanie. Sytuacja była gorsza, niż sądził. Nie dalej jak wczoraj Preston Barek powiedział: „Wszyscy wiemy, że ta firma ma pewne sekrety”. Jim Proust odparł, że nikt ich nie odkryje. Nie wziął pod uwagę Jeannie Ferrami.
– Odnalezienie identycznych elementów w banku danych nie jest takie łatwe, jak się wydaje – stwierdził Berrington, czepiając się nadziei.
– To prawda. Obrazy graficzne zajmują wiele megabajtów. Przeszukanie takich danych jest z pewnością trudniejsze niż sprawdzenie Spellcheckiem pracy doktorskiej.
– Przypuszczam, że to dość poważny problem dla programisty. I co zrobiłaś?
– Napisałam swój własny program.
Berrington nie krył zdumienia.
– Własny program?
– Jasne. Zrobiłam, jak wiesz, dyplom z informatyki na Princeton. Kiedy byłam w Minnesocie, pracowałam z moją profesor nad neurosieciowym systemem rozpoznawania obrazów.
„Czy ta kobieta jest aż tak sprytna?”
– Na czym to polega?
– Używa się fuzzy logic, żeby przyspieszyć porównywanie obrazów. Pary, których szukamy, są podobne, ale nie do końca identyczne. Zdjęcia identycznych zębów, zrobione przez różnych techników przy użyciu różnej aparatury nie są zupełnie takie same. Ale ludzkie oko widzi, że są takie same. I kiedy te zdjęcia się zeskanuje, zdygitalizuje i zmagazynuje w formie elektronicznej, wyposażony w fuzzy logic komputer może rozpoznać w nich parę.
Читать дальше