– Powtórzę jeszcze raz. – Myron ściszył głos. – Zabierz rękę, bo złamię ci ją w trzech miejscach.
W trzech! Konkretne groźby skutkowały najlepiej. Nauczył się tego od Wina. Żeby zachować twarz, Pomeranz zdjął rękę z jego ramienia po paru sekundach.
– Nadal służysz w policji, Roy – rzekł Myron. – A więc masz najwięcej do stracenia. Ale złożę ci tę samą propozycję co Eliemu. Powiedz, co wiesz o śmierci Bradfordowej, a postaram się zataić twój udział w sprawie.
– To dziwne, Bolitar.
Pomeranz uśmiechnął się bezczelnie.
– Co?
– Że ryjesz w niej w roku wyborów.
– Do czego pijesz?
– Że pracujesz dla Davisona. Dla tego spermojada próbujesz pogrążyć porządnego człowieka, jakim jest Arthur Bradford.
Davison był rywalem Bradforda do fotela gubernatora.
– Niestety, Roy, mylisz się.
– Naprawdę? Tak czy owak, Elizabeth Bradford umarła wskutek upadku.
– Kto ją popchnął?
– To był wypadek.
– Ktoś ją popchnął przypadkiem?
– Nikt jej nie popchnął, cwaniuro. Była późna noc. Śliski taras. Wypadła. To był wypadek, jakich wiele.
– Co ty powiesz? Ile kobiet w ostatnich dwudziestu latach wypadło w Livingston z własnego balkonu i się zabiło?
Pomeranz skrzyżował ręce na piersiach. Bicepsy sterczały mu jak piłki do bejsbolu. Napinał mięśnie tak subtelnie, jak ktoś, kto chce ukryć, że je napina.
– Mówię o wypadkach w domu. Wiesz, ile osób ginie rocznie wskutek wypadków w domu?
– Nie wiem, Roy, ile?
Pomeranz nie odpowiedział. Niespodzianka. Wymienił spojrzenia z byłym partnerem. Wickner milczał. Wyglądał na zawstydzonego.
– A co z napaścią na Anitę Slaughter? – spytał Myron, decydując się pójść za ciosem. – To też był przypadek?
Policjanci oniemieli. Wickner mimowolnie jęknął. Pomeranzowi opadły ręce grube jak uda.
– Nie wiem, o czym mówisz – odparł.
– Ależ wiesz, Roy. Eli wspomniał o tym w aktach policyjnych.
Pomeranz wykrzywił się w gniewnym uśmiechu.
– Mówisz o aktach, które wykradła z archiwum Francine Neagly?
– Nie wykradła ich, tylko do nich zajrzała.
Pomeranz uśmiechnął się wolno.
– Szkoda, że zniknęły. Policjantka Neagly miała je w ręku ostatnia. Jesteśmy pewni, że je ukradła.
Myron pokręcił głową.
– Tak łatwo wam nie pójdzie, Roy. Możecie ukryć te akta. Możecie nawet ukryć akta o napaści na Anitę Slaughter. Ale ja mam w ręku akta szpitalne. Ze szpitala Świętego Barnaby. Oni je trzymają.
Policjanci znowu osłupieli. Blefował. Ale udanie. Trafił celnie.
Pomeranz nachylił się ku niemu, jego oddech cuchnął nieprzetrawionym jedzeniem.
– Wpychasz nos, gdzie nie trzeba – wycedził cicho.
– A ty nie myjesz po jedzeniu zębów.
– Nie pozwolę ci uwłaczać porządnemu człowiekowi fałszywymi insynuacjami!
– Uwłaczać insynuacjami? – powtórzył Myron. – Puszczasz sobie w radiowozie taśmy z kursami poszerzającymi słownictwo? Podatnicy o tym wiedzą?
– Pakujesz się w niebezpieczną grę, wesołku.
– U-u-u, ale się boję.
– Brakuje ci riposty, sięgaj do klasyki.
– Nie muszę się z tobą chrzanić. – Pomeranz cofnął się i znów uśmiechnął. – Mam Francine Neagly.
– I co jej zrobisz?
– Nie miała powodu zaglądać do tych akt. Ktoś z kręgu Davisona, prawdopodobnie ty, Bolitar, zapłacił jej za ich wykradzenie. Ktoś, kto zbiera informacje, żeby je wypaczyć i zaszkodzić Arthurowi Bradfordowi.
– Wypaczyć? – spytał Myron, marszcząc czoło.
– Myślisz, że tego nie zrobię?
– Nie bardzo wiem, co to znaczy. Wypaczyć? To słowo też podłapałeś z którejś z twoich taśm?
Pomeranz wysunął ostrzegawczo palec.
– Myślisz, że nie zawieszę tej żałosnej cipy i nie zrujnuję jej kariery?
– Nawet ty nie jesteś chyba aż tak głupi, Pomeranz. Słyszałeś o Jessice Culver?
Palec Pomeranza opadł.
– To twoja dziewczyna. Pisarka.
– Bardzo znana. Bardzo szanowana. Wiesz, co zrobi z największą chęcią? Nagłośni i obnaży seksizm w policji. Spróbuj zrobić cokolwiek Francine, zdegradować ją, przydzielić choćby jedno gówniane zadanie, chuchnąć na nią między posiłkami, a bądź pewien, że Jessica załatwi cię tak, że w porównaniu z tobą Bob Packwood okaże się feministą w stylu Berty Friedan.
Pomeranz stropił się. Pewnie nie wiedział, kim jest Berty Friedan. Może zamiast niej należało wymienić Glorię Steinem. Niemniej, trzeba mu przyznać, dobrze wykorzystał czas. Dochodząc do siebie, zdobył się na prawie miły uśmiech.
– Chcesz zimnej wojny, proszę bardzo. Ja ci mogę posłać atomówkę, a ty mnie. Pat.
– Nieprawda, Roy. Ja nie mam nic do stracenia. Ty za to masz robotę, rodzinę, dobre imię, a w perspektywie być może odsiadkę.
– Chyba żartujesz. Zadzierasz z najpotężniejszą rodziną w New Jersey. Naprawdę myślisz, że nie masz nic do stracenia?
Myron wzruszył ramionami.
– A do tego jestem kopnięty – odparł. – Inaczej mówiąc mój mózg wszystko wypacza.
Pomeranz spojrzał na Wicknera. Wickner na niego. Prasnął kij pałkarza. Tłum zerwał się na nogi. Piłka uderzyła w ogrodzenie. „Dawaj, Billy!”. Billy obiegł drugą bazę i wślizgnął się do trzeciej.
Pomeranz odszedł bez słowa.
Myron długo przyglądał się Wicknerowi.
– Bardzo jesteś zakłamany, Eli? – spytał.
Wickner nie odpowiedział.
– Kiedy miałem jedenaście lat, my, piątoklasiści, uważaliśmy cię za najrówniejszego gościa pod słońcem. Przyglądałem ci się podczas meczów. Bardzo chciałem zasłużyć na twoją pochwałę. Ale okazałeś się zwykłym kłamcą.
– Zostaw to, Myron – odparł Wickner, wpatrując się w boisko.
– Nie mogę.
– Davison to szuja. Nie wart tego.
– Nie pracuję dla Davisona. Pracuję dla córki Anity Slaughter.
Wickner wciąż wpatrywał się w boisko. Usta miał zaciśnięte, ale w ich kąciku Myron znów dostrzegł drżenie.
– Zranisz wielu ludzi.
– Co się stało z Elizabeth Bradford?
– Wypadła. I tyle.
– Nie zostawię tej sprawy.
Wickner jeszcze raz poprawił bejsbolówkę i ruszył.
– W takim razie zginie więcej osób – powiedział.
W jego głosie nie było groźby, tylko głuche bolesne przeświadczenie.
Przy samochodzie czekało na Myrona dwóch zbirów z Farmy Bradfordów. Jeden duży, mocno zbudowany, drugi chudy, starszy. Wprawdzie nie mógł zobaczyć, czy noszący długie rękawy szczuplak ma na ręku wytatuowanego węża, ale para ta pasowała do opisu Mabel Edwards.
Myron zagotował się w środku.
Duży miał budzić postrach. W szkole pewnie uprawiał zapasy. A może był wykidajłą w miejscowym barze. Uważał się za twardziela. Było jasne, że nie będzie z nim problemu. Starszy nie wyróżniał się warunkami fizycznymi. Wyglądał jak podstarzała wersja chuderlaka, którego w dawnym komiksie Charlesa Atlasa obsypują piachem. Z fizjonomii przypominał łasicę, a jego paciorkowate oczy mroziły. Myron wiedział, że nie należy sądzić ludzi po wyglądzie, ale ten typ miał zbyt ostre, zbyt okrutne rysy twarzy.
– Pokaże mi pan swój tatuaż? – spytał wprost.
Osiłek się zmieszał, ale po Łasicy pytanie spłynęło jak woda.
– Mężczyźni nigdy mnie o to nie proszą – odparł.
– Ale babki na pewno błagają o to bez przerwy.
Nie wiadomo, czy Łasicę dotknął jego żart, w każdym razie zagadnął ze śmiechem:
– Naprawdę chcesz zobaczyć mojego węża?
Читать дальше