Popatrzyłem na niego w ten sam sposób.
– No dobra, wiem, że to bardzo naciągane – przyznał. Zapomnijmy o tym. Możliwość numer dwa. – Squares pod niósł drugi palec i spojrzał w dal. – Do licha, nie mam pojęcia.
– Właśnie.
Zjedliśmy. Wałkowaliśmy to jeszcze jakiś czas.
– No dobrze, załóżmy, że Sheila od początku wiedziała, kim jesteś.
– Załóżmy.
– Wciąż nie kapuję, człowieku. Co nam zostaje?
– Właśnie – powtórzyłem.
Szum prysznica ucichł. Wziąłem bajgla z makiem. Nasionka przykleiły mi się do palców.
– Zastanawiałem się nad tym całą noc – powiedziałem.
– I?
– Wciąż wracam myślami do Nowego Meksyku.
– Jak to?
– FBI chciało przesłuchać Sheilę w związku z podwójnym morderstwem w Albuquerque.
– I co?
– Przed laty Julie Miller też została zamordowana.
– Tamta sprawa pozostała nierozwiązana – przypomniał Squares – chociaż podejrzewano twojego brata.
– Owszem.
– Dostrzegasz związek między tymi dwoma sprawami?
– Jakiś musi być. Pokiwał głową.
– No dobrze, widzę punkty A i B. Nie wiem tylko, jak je ze sobą połączyć.
– Ja też nie – przyznałem.
Zamilkliśmy. Katy wystawiła głowę przez szparę w drzwiach. Jej twarz przybrała charakterystyczny kolor. Jęknęła i powiedziała:
– Właśnie znowu puściłam pawia.
– Dzięki za wiadomość – mruknąłem.
– Gdzie moje rzeczy?
– W szafie w sypialni.
Skinęła ze zbolałą miną i zamknęła drzwi. Spojrzałem na prawy róg kanapy, gdzie Sheila lubiła siedzieć i czytać. Jak to mogło się stać? Przypomniałem sobie stare powiedzenie: „Lepiej kochać i utracić, niż nie kochać wcale”. Zastanawiałem się, co gorsze – utracić miłość życia, czy też dowiedzieć się, że wybranka wcale cię nie kochała.
Też mi wybór.
Zadzwonił telefon. Tym razem nie czekałem, aż włączy się sekretarka. Podniosłem słuchawkę i powiedziałem „halo”.
– Will?
– Tak?
– Tu Yvonne Sterno – przypomniała. – Jimmy Olson w wydaniu Albuquerque.
– Co masz?
– Siedziałam nad tym całą noc.
– I co?
– To wygląda coraz dziwniej.
– Słucham.
– No dobrze, poprosiłam mojego człowieka o sprawdzenie zgłoszeń i rejestrów podatkowych. Pracuje na państwowej posadzie i musiałam skłonić ją do pracy po godzinach. Za zwyczaj prędzej można przemienić wodę w wino lub zmusić mojego wuja do wystawienia czeku, niż skłonić urzędnika państwowego…
– Yvonne? – przerwałem.
– Tak?
– Załóżmy , że jestem pod wrażeniem twojej siły perswazji.
– Powiedz mi, czego się dowiedziałaś.
– No tak, dobrze, masz rację. – Usłyszałem szelest przewracanych kartek. – Dom, który stał się miejscem zbrodni, wynajęła firma o nazwie Cripco.
– Która…?
– Jest tylko parawanem. Przykrywką. Nikt nic nie wie. Zastanowiłem się.
– Owen Enfield miał samochód. Szarą hondę accord.
– Również wynajętą przez zacną Cripco.
– Może dla nich pracował.
– Może. Właśnie usiłuję to sprawdzić.
– Gdzie teraz znajduje się ten samochód?
– To kolejna interesująca sprawa – odparła Yvonne. Policja znalazła wóz porzucony przed hipermarketem w Lacida, około trzystu kilometrów na południe.
– Gdzie podział się Owen Enfield?
– Mam zgadywać? Nie żyje. Z tego, co wiemy, był jedną z ofiar.
– A kobieta i dziewczynka? Gdzie one są?
– Nie wiadomo. Do diabła, nawet nie znam ich nazwisk.
– Rozmawiałaś z sąsiadami?
– Owszem. Jest tak, jak mówiłam: nikt nic o nich nie wie.
– A rysopisy?
– Ach.
– Co „ach”?
– Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.
Squares jeszcze jadł, ale widziałem, że pilnie słucha. Katy ubierała się albo składała kolejną ofiarę porcelanowemu tronowi.
– Rysopisy są bardzo niedokładne – ciągnęła Yvonne. Kobieta po trzydziestce, atrakcyjna, brunetka. To właściwie wszystko, co powiedzieli mi sąsiedzi. Nikt nie wie, jak nazywała się dziewczynka. Miała około jedenastu lub dwunastu lat i jasne włosy. Jedna z sąsiadek powiedziała, że mała była śliczna jak obrazek, ale które dziecko w tym wieku nie jest?
– Pana Enfielda opisano jako mężczyznę wysokiego, z ostrzyżonymi na jeża siwymi włosami i kozią bródką. Mniej więcej czterdziestoletniego.
– Zatem on nie był jedną z ofiar – powiedziałem.
– Skąd wiesz?
– Widziałem zdjęcia z miejsca zbrodni.
– Kiedy?
– Gdy przesłuchiwało mnie FBI w sprawie śmierci mojej dziewczyny.
– Widziałeś ofiary?
– Niezbyt dobrze, ale wystarczająco, aby zauważyć, że żadna z nich nie była ostrzyżona na jeża.
– Hm. Zatem wygląda na to, że cała rodzina zniknęła.
– Tak.
– Jeszcze jedno, Will.
– Co takiego?
– Stonepointe to zamknięta społeczność. Prawie samowystarczalna.
– To znaczy?
– Znasz QuickGo, tę sieć domów spożywczych?
– Jasne – odparłem. – Tu też je mamy.
Squares zdjął okulary i spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłem ramionami, a on się przysunął.
– No więc, na skraju osiedla jest duży sklep QuickGo powiedziała Yvonne. – Prawie wszyscy mieszkańcy się w nim zaopatrują.
– I co?
– Jedna z sąsiadek przysięga, że widziała tam Owena Enfielda o trzeciej w dniu morderstwa.
– Nie nadążam, Yvonne.
– Chodzi o to, że we wszystkich placówkach QuickGo są zainstalowane kamery. – Zamilkła i po chwili dodała: Teraz nadążasz?
– Taak, myślę, że tak.
– Już to sprawdziłam – ciągnęła. – Nagrane kasety przechowują przez miesiąc.
– Zatem gdybyśmy zdobyli taśmę, moglibyśmy przyjrzeć się panu Enfieldowi.
– Owszem, gdyby. Dyrektor sklepu stanowczo oświadczył, że mi ich nie udostępni.
– Musi być jakiś sposób – zauważyłem.
– Jestem otwarta na propozycje, Will. Squares położył dłoń na moim ramieniu.
– W czym rzecz?
Zasłoniłem dłonią słuchawkę i wyjaśniłem mu.
– Znasz kogoś związanego z QuickGo? – zapytałem.
– Choć to może zabrzmi niewiarygodnie, ale nie.
Do licha. Yvonne zaczęła podśpiewywać hymn QuickGo, jedną z tych potwornych melodyjek, które wpadają ci w ucho i rykoszetują w czaszce, bezskutecznie szukając wyjścia. Przypomniałem sobie ich najnowszą kampanię reklamową, której towarzyszy przeróbka tej starej melodii. Dodali gitarę elektryczną, syntezator i gitarę basową oraz popularną piosenkarkę pop, znaną jako Sonay.
Chwileczkę. Sonay.
Squares spojrzał na mnie.
– Co jest?
– Myślę, że jednak będziesz mógł mi pomóc – odparłem.
Sheila i Julie należały do korporacji Chi Gamma. Miałem jeszcze samochód wypożyczony na nocną wyprawę do Livingston, więc Katy i ja postanowiliśmy odbyć dwugodzinną przejażdżkę do Haverton College w Connecticut i spróbować czegoś się dowiedzieć.
Nieco wcześniej zadzwoniłem do tamtejszego dziekanatu, żeby sprawdzić kilka faktów. Uzyskałem informację, że opiekunką korporacji była wówczas niejaka Rose Baker. Pani Baker przed trzema laty odeszła na emeryturę i przeprowadziła się do domku w miasteczku akademickim, naprzeciw uczelni. Spotkanie z nią miało być głównym celem naszej wycieczki. Stanęliśmy przed siedzibą Chi Gamma. Pamiętałem ją z moich zbyt rzadkich wizyt w czasach studiów w Amherst College. Na pierwszy rzut oka było widać, że to siedziba korporacji. Od frontu biegła biała kolumnada z łagodnymi karbowaniami, nadającymi całości kobiecy wygląd. Nie wiadomo czemu skojarzyła mi się z tortem weselnym.
Читать дальше