Wjechali na podjazd przed budynkiem. Nie było w nim windy, lecz w końcu miał tylko dwa piętra. GP sp. z o.o. mieściła się na pierwszym. Gdy tam weszli, Myrona zaskoczył wygląd siedziby plugawego pisemka. Nie sądził, że będzie taki… nijaki. Na białych ścianach wisiały tanie, lecz gustownie oprawione plakaty McKnighta, Fancha, Behrensa – przeważnie nastrojowe zdjęcia plaż i zachodów słońca. Niespodzianka pierwsza – żadnych nagich piersi. Niespodzianka druga – tradycyjna recepcjonistka. Wprost wzorcowa, a nie podstarzały były króliczek – ufarbowana na blond, zwiotczała dawna gwiazdka porno, zanosząca się głośnym chichotem i puszczająca zalotne perskie oczka.
Myron był rozczarowany.
– Czym mogę służyć? – spytała.
– My do pana Nicklera – odparł Win.
– Nazwiska panów?
– Windsor Lockwood i Myron Bolitar.
Podniosła słuchawkę, połączyła się z szefem i po chwili wskazała drzwi.
– Proszę wejść.
Nickler przywitał ich mocnym uściskiem dłoni. Niespodzianka numer trzy – w granatowym garniturze, białej koszuli i czerwonym krawacie prezentował się jak republikański kandydat na senatora. Myron zaś spodziewał się ujrzeć kogoś ze złotym łańcuchem na szyi, z kolczykiem a la gwałciciel nieletnich morderczyń, Joey Buttafuoco, w uchu lub co najmniej z sygnetem na małym palcu. Fred Nickler nie nosił żadnej biżuterii, z wyjątkiem ślubnej obrączki. Włosy miał siwe, cerę bladą.
– Podobny do mojego wuja Sida – szepnął Win. Rzeczywiście. Naczelny magazynu Cyce wyglądał jak Sidney Griffin, wzięty podmiejski ortodonta.
– Usiądźcie, panowie – zaprosił ich, wsuwając się za biurko, i uśmiechnął się do Myrona. – Byłem na finale, kiedy dołożyliście Kansas. Dwudziestoma siedmioma punktami. Grał pan świetnie. Fantastycznie.
– Dziękuję.
– Takiego rzutu, jak tamten ostatni, co musnął tablicę, w życiu nie widziałem!
– Dziękuję.
– Był fantastyczny. – Nickler znów się uśmiechnął i, kręcąc z podziwem głową, zagłębił się w fotelu. – Czym mogę panom służyć? – spytał.
– Mamy kilka pytań w związku z ogłoszeniem, które ukazało się w jednym z pańskich, hm, pism?
– Którym?
– W Cycach.
Słowo to wydało się Myronowi tak brzydkie, że wypowiadając je, z trudem powstrzymał grymas.
– Ciekawe.
– Dlaczego?
– Bo to stosunkowo nowe pismo, ale sprzedaje się kiepsko, o niebo gorzej od najsłabiej rozchodzących się miesięczników GP. Wydam jeszcze jeden, dwa numery i pewnie je zlikwiduję.
– A ile pism pan wydaje?
– Sześć.
– I wszystkie w stylu Cyców?
Nickler zaśmiał się.
– Owszem, to magazyny porno, ale wydawane jak najbardziej legalnie.
Myron podał mu egzemplarz, który dostał od Christiana.
– Kiedy je wydrukowano? – spytał.
Fred Nickler ledwie zerknął na pismo.
– Cztery dni temu – odparł.
– Tylko cztery?
– To najnowszy numer, dopiero co trafił do sprzedaży. Aż dziw, że go zdobyliście.
– Kto zapłacił za to ogłoszenie? – spytał Myron, otwierając magazyn na właściwej stronie.
Nickler włożył okulary z połówkami szkieł.
– Za które?
– W dolnym rzędzie. W Eroserwisie.
– A! W sekstelefonach.
– O co chodzi?
– Nikt nie zapłacił.
– Jak to?
– To specyfika branży. Ktoś dzwoni i chce, żebym zamieścił jego ogłoszenie w rubryce sekstelefonów. Mówię mu, ile to kosztuje, a wtedy słyszę: „O rany, dopiero startuję, nie stać mnie!”. Jeżeli przekona mnie do pomysłu, to idę z nim na układ pół na pół. Ja biorę na siebie koszty reklamy, a wspólnik sprawy techniczne – telefony, linie, dziewczyny do ich obsługi i resztę. Zyski dzielimy po połowie. To ogranicza nasze ryzyko.
– Często pan to robi?
Nickler skinął głową.
– Sekstelefony stanowią dziewięćdziesiąt procent ogłoszeń w moich pismach. Partycypuję w trzech czwartych z nich.
– A kto jest pańskim wspólnikiem w przedsięwzięciu, o które pytam?
Nickler przyjrzał się zdjęciu w magazynie.
– Panowie nie są z policji?
– Nie.
– Prywatni detektywi?
– Nie.
Zdjął okulary.
– To mała firma – rzekł. – Znalazłem sobie własne skromne miejsce na rynku. I dobrze mi z tym. Nikt mi nie przeszkadza ani ja nikomu. Unikam rozgłosu.
Myron zerknął na Wina. Nickler miał rodzinę, prawdopodobnie ładny dom w Tenafly, wśród sąsiadów uchodził za wydawcę. Można go było nacisnąć.
– Będę z panem szczery – powiedział. – Jeśli pan nam nie pomoże, wyniknie z tego grubsza sprawa. Trafi do gazet, telewizji, wszędzie.
– Czy to groźba?
– Ależ skąd. – Myron sięgnął do portfela, wyjął pięćdziesiąt dolarów i położył je na biurku. – Interesuje nas tylko, kto zamieścił to ogłoszenie.
Nickler odepchnął banknot od siebie.
– Nie gramy w filmie – powiedział z nagle zirytowaną miną. – Nie potrzebuję łapówki. Jeśli ten gość coś przeskrobał, nie chcę mieć z nim do czynienia. W tej branży i tak jest dość problemów. Działam uczciwie. Żadnych nieletnich, nic nielegalnego. Absolutnie.
Myron zerknął na Wina.
– A nie mówiłem? Niewiniątko.
– Myślcie sobie, co chcecie – odparł Nickler tonem wskazującym, że słyszał to już wiele razy. – To interes jak każdy inny. Jestem uczciwym biznesmenem, legalnie zarabiającym na życie.
– Wzorowym Amerykaninem.
Fred Nickler wzruszył ramionami.
– Nie bronię wszystkiego w tym biznesie, ale jest wiele gorszych. IBM, Exxon, Union Carbide – to są prawdziwe potwory, prawdziwi wyzyskiwacze. Ja nie kradnę. Nie kłamię. Zaspokajam potrzeby społeczne.
Win pokręcił głową, powstrzymując Myrona od ciętej riposty. Słusznie. Nie było sensu zrażać sobie faceta.
– Da nam pan nazwisko tego wspólnika i adres? – spytał Myron.
Nickler otworzył szufladę i wyjął teczkę.
– Ma jakieś kłopoty?
– Musimy z nim porozmawiać.
– W jakiej sprawie?
– Wolałby pan nie wiedzieć – odezwał się po raz pierwszy Win.
Fred Nickler zawahał się, ale widząc jego spojrzenie, skinął głową.
– Firma nazywa się ABC. W Hoboken mają skrytkę pocztową numer siedemset osiemdziesiąt pięć. Właścicielem jest niejaki Jerry. Nic więcej o nim nie wiem.
– Dziękuję. – Myron wstał. – Aha, jeszcze jedno. Czy widział pan tę blondynkę z ogłoszenia?
– Nie.
– Na pewno?
– Na pewno.
– Gdyby było inaczej albo coś przyszło panu do głowy, to proszę o telefon.
Myron wręczył wizytówkę.
Nickler miał taką minę, jakby chciał o coś spytać. Raz po raz zerkał na zdjęcie Kathy, w końcu jednak poprzestał na zwykłym „Oczywiście”.
– I co myślisz? – zagadnął Win, kiedy stamtąd wyszli.
– Kłamie – odparł Myron.
– Mogę skorzystać z telefonu? – spytał w jaguarze.
Win skinął głową, nie zdejmując nogi z pedału gazu.
Prędkościomierz wskazywał sto dwadzieścia kilometrów na godzinę. Żeby nie patrzeć na śmigające domy, Myron wpatrywał się w niego niczym w licznik podczas długiego kursu taksówką. Wystukał numer biura. Esperanza podniosła słuchawkę po pierwszym sygnale.
– Agencja RepSport MB.
M oznaczało „Myron”, B „Bolitar”. Sam wymyślił tę nazwę, ale rzadko się tym chwalił.
– Dzwonili Otto Burke lub Lany Hanson?
– Nie, ale masz mnóstwo wiadomości.
– A od Hansona i Burke’a nic?
– Głuchy jesteś?
– Niedługo wrócę.
Читать дальше