– Coś zbroił tym razem, Clu? – spytał głośno. Zdjęcie nie odpowiedziało, najpewniej na szczęście.
Lecz Myron patrzył na nie dalej. Aż dziw, z ilu tarapatów wyciągnął przez te lata Clu. Czy gdyby nie uciekł na Karaiby, wyciągnąłby go także z tej kabały? Zbędna introspekcja – do niej też miał talent.
– Panie Bolitar – odezwała się przez interkom Wielka Cyndi.
– Tak?
– Wiem, że kazał mi pan łączyć tylko klientów, ale dzwoni Sophie Mayor.
– Daj ją.
Myron usłyszał trzask i powiedział „halo”.
– Mój Boże, Myron! Do diaska, co wy wyrabiacie?! Sophie Mayor, nowa właścicielka drużyny Jankesów, nie traciła czasu na pogaduszki.
– Sam próbuję się w tym połapać.
– Posądzają pańską sekretarkę o zabicie Clu.
– Esperanza jest moją wspólniczką – sprostował, nie bardzo wiedząc dlaczego. – I nikogo nie zabiła.
– Siedzę tu z Jaredem.
Jej syn, Jared, był „współdyrektorem naczelnym” Jankesów. Przedrostek „współ” znaczył, że „dzięki nepotyzmowi dzieli tytuł dyrektorski z kimś, kto zna się na rzeczy”, a „Jared”, że „urodził się po roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim”.
– Musimy coś powiedzieć prasie.
– Nie bardzo wiem, jak wam pomóc, pani Mayor.
– Zapewniał pan, że Clu ma to już za sobą. Myron nie odpowiedział.
– Narkotyki, pijaństwo, imprezowanie, kłopoty – ciągnęła Sophie Mayor. – Zapewniał pan, że to przeszłość.
Już miał stanąć we własnej obronie, ale się rozmyślił.
– Najlepiej porozmawiać o tym osobiście – odparł.
– Ja i syn towarzyszymy drużynie. Jesteśmy w Cleveland. Wieczorem lecimy do domu.
– To może spotkamy się jutro rano?
– Na stadionie. O jedenastej.
– Dobrze.
Myron odłożył słuchawkę. Wielka Cyndi natychmiast połączyła go z klientem.
– Myron, słucham.
– Gdzieś ty był, jak rany?! – powitał go Marty Towey, blokujący obrońca Wikingów.
Myron wziął głęboki oddech i wygłosił na wpół przygotowany spicz: wrócił, wszystko gra, spokojna głowa, finanse kwitną, na biurku nowa umowa, nowe kontrakty reklamowe tuż – tuż, tatarata, miodzio, balsam.
Ale Marty nie dał się nabrać na plewy.
– Jasny gwint, Myron, wybrałem MB nie po to, żeby moje sprawy prowadzili pomagierzy! Chciałem, żeby je załatwiał szef. Rozumiesz?
– Jasne, Marty.
– Owszem, Esperanza jest miła itd. Ale nie jest tobą. Wynająłem ciebie. Rozumiesz?
– Wróciłem, Marty. Wszystko się ułoży. Słowo. Za parę tygodni przyjeżdżacie do Nowego Jorku, tak?
– Za dwa tygodnie gramy z Jetsami.
– Świetnie. Spotkam się z tobą i po meczu pójdziemy na kolację.
Dopiero po odłożeniu słuchawki Myron uświadomił sobie, jak bardzo wypadł z kursu w sprawach klientów. Pojęcia nie miał, czy Marty gra w pierwszym składzie, czy też bliski jest trafienia na listę transferową. Chryste, musiał nadrobić mnóstwo zaległości.
Przez następne dwie godziny załatwiał telefony w podobnym stylu. Większość klientów ułagodził.
Część nie podjęła decyzji. Nikt więcej go nie opuścił. Wprawdzie niczego nie naprawił, lecz udało mu się zmniejszyć krwotok do strużki krwi.
Do drzwi zapukała Wielka Cyndi.
– Kłopoty, panie Bolitar – obwieściła.
Od progu doleciał okropny, choć skądinąd znajomy odór.
– Co to za… – zaczął Myron.
– Suń się, lala – dobiegł zza pleców Wielkiej Cyndi gburowaty głos.
Myron próbował dojrzeć kto zacz, ale Wielka Cyndi przesłaniała mu widok jak Księżyc podczas zaćmienia Słońca. W końcu ustąpiła i przecisnęli się obok niej dwaj policjanci w cywilu, ci sami co w sądzie. Duży, zmęczony życiem pięćdziesięciolatek z zaczerwienionymi oczami i twarzą, która nawet po ogoleniu wyglądała na nieogoloną, nosił trencz z rękawami ledwie sięgającymi łokci, a buty miał wytarte bardziej niż kij baseballowy Gaylorda Perry'ego. Młodszy, mniejszy, był, co tu dużo mówić, brzydki. Z twarzy kojarzył się Myronowi z wszą głowową w powiększeniu. Paradował – jak przystało na stróża prawa z katalogu odzieży Searsa – w jasnoszarym garniturze z kamizelką i w krawacie z kolekcji Zwariowanych Melodii A.D. 1992. Straszliwy zapach zaczął wsiąkać w ściany.
– Nakaz – zatokował duży, ale nie żuł w ustach cygara, choć powinien. – Zanim powiesz pan, że to nie nasz rejon, dowiedz się, że wciąż pracujemy z Michaelem Chapmanem z Północnego Manhattanu. Chcesz pan podpaść, to do niego zadzwoń. A teraz jazda z fotela, przeszukamy biuro.
– Chryste, który z was tak się zlał kolońską? – spytał Myron, marszcząc nos.
Wesz Głowowa łypnął na partnera wzrokiem, który mówił: zasłonię go ciałem przed kulką, ale w życiu nie dam się zabić za ten zapach. Jeszcze czego.
– Słuchaj, ćwoku – odparł duży. – Nazywam się detektyw Winters…
– Serio? Mamusia dała ci na pierwsze Detektyw? Policjant westchnął.
– …a to jest detektyw Martinez. A teraz gub się stąd, matole. Myron miał już dosyć duszącej woni.
– Jezu, człowieku, nie pożyczaj więcej kolońskiej od stewardów lotniczych.
– Wystarczy, pajacu.
– Na etykiecie jest instrukcja „lej litrami”?
– Prawdziwy z pana komik, Bolitar. W Sing Sing tylu jest zabawnych zakapiorów, że aż szkoda, że nie pokazują ich w telewizji.
– Myślałem, że przeszukaliście już moje biuro.
– Przeszukaliśmy. A tym razem wracamy po rachunki.
– Nie wystarczyłby do tego on? Myron wskazał Wesz Głowową.
– Co?
– Nigdy nie pozbędę się tego zapachu.
By uniknąć bałaganu z odciskami palców, Winters wyjął lateksowe rękawiczki, nałożył je z teatralnym trzaskiem, gimnastykując dłonie, i uśmiechnął się. Myron puścił oko.
– Zgiąć się wpół i chwycić za kostki? – spytał.
– Nie.
– A niech cię, a tak liczyłem na pieszczoty.
Chcesz dogryźć glinie? Poczęstuj go gejowskim żartem. Myron nie spotkał dotąd policjanta, który nie byłby w stu procentach homofobem.
– Zrobimy tu demolkę, panie komik.
– Wątpię – odparł Myron.
– Tak?
Myron wstał i sięgnął do szafy na akta.
– E, nie ruszaj pan tam niczego!
Myron zignorował ostrzeżenie i wyjął małą kamerę wideo.
– Udokumentuję pańskie poczynania, panie władzo. W dzisiejszej atmosferze fałszywych pomówień funkcjonariuszy policji o przekupstwo należy unikać wszelkich nieporozumień… – Myron włączył kamerę i skierował obiektyw na Wintersa. – Nieprawdaż?
– Tak – odparł policjant, patrząc prosto w kamerę. – Należy unikać nieporozumień. Myron patrzył cały czas w ekranik.
– W kamerze wygląda pan jak żywy – rzekł Myron, nie odrywając oczu od ekraniku. – Założę się, że gdybyśmy odtworzyli taśmę, poczulibyśmy zapach pańskich perfum.
Wesz Głowowa skrył uśmiech.
– Zechce pan się usunąć z drogi, panie Bolitar – powiedział Winters.
– Jasne. Współpraca to moja druga natura. Policjanci przystąpili do przeszukania, co sprowadziło się w zasadzie do spakowania znalezionych dokumentów do skrzynek i wyniesienia ich z biura. Patrząc, jak rękami w gumowych rękawiczkach dotykają wszystkiego, Myron miał wrażenie, że dotykają także jego. Starał się zachować niewinną minę, ale mimo woli się denerwował. Poczucie winy to dziwne zjawisko. Wprawdzie wiedział, że dokumenty firmy są w całkowitym porządku, niemniej czuł się jakoś niepewnie.
Oddał kamerę Wielkiej Cyndi i zaczął obdzwaniać klientów, którzy odeszli z agencji. Większość nie podniosła słuchawek. Nielicznych, którzy odebrali telefony, namawiał do zmiany decyzji. Rozgrywał to delikatnie, uznając, że zbytnia natarczywość da odwrotny skutek. Mówił tylko, że wrócił i że chętnie porozmawia z nimi w najbliższym dogodnym dla nich czasie. Jego rozmówcy, jak można było się spodziewać, migali się od konkretnych odpowiedzi. Odzyskanie ich zaufania wymagało czasu. Policjanci zakończyli pakowanie i wyszli bez pożegnania. Ech, maniery.
Читать дальше