Nic dziwnego, że z takim utęsknieniem wyczekuję odwiedzin doktor O’Donnell.
Przychodzi z wizytą raz w tygodniu. Przynosi z sobą magnetofon, notatniki, torebkę pełną pisaków. Przychodzi wiedziona ciekawością, którą prezentuje bez wstydu i strachu, okryta nią jak czerwoną peleryną. Jej ciekawość jest czysto zawodowa – przynajmniej sama w to wierzy.
Przysuwa krzesło blisko mojego łóżka i ustawia mikrofon na stoliku do jedzenia, żeby nie uronić ani jednego słowa.
Potem nachyla się nade mną, wyginając szyję w łuk, jakby mi ją proponowała.
Ma piękną szyję.
Jest naturalną blondynką o bardzo jasnej karnacji, jej żyły pod bielą skóry zaznaczają się delikatnymi niebieskimi liniami.
Patrzy na mnie bez lęku, zadając mi pytania.
– Brak ci Johna Starka?
– Chyba rozumiesz, dlaczego mi go brak. Straciłem brata.
– Brata?
Nawet nie wiesz, jak się naprawdę nazywał.
– Policja też nie wie.
Ciągle mnie o to pytają, ale nie mogę im pomóc, bo sam nie wiem.
Nigdy mi nie powiedział.
– Mimo to korespondowaliście ze sobą, kiedy siedziałeś w więzieniu.
– Nazwiska nie były istotne.
– Ale znaliście się wystarczająco dobrze, żeby wspólnie zabić.
– Tylko raz, na Beacon Hill.
Myślę, że to jest tak, jakby się z kimś pierwszy raz kochać. Potem nabiera się coraz większego zaufania.
– Więc wspólne morderstwo było dla ciebie sposobem na poznanie go?
– Czy jest jakiś lepszy sposób?
Podnosi brwi, jak gdyby nie była pewna, czy mówię serio. Rzeczywiście tak myślę.
– Mówisz o nim jak o swoim bracie. Co rozumiesz przez to określenie?
– Jesteśmy związani świętym węzłem.
Nigdy wcześniej nie trafiłem na człowieka, który by aż tak dogłębnie mnie rozumiał.
– Wyobrażam sobie.
Jestem wyczulony na najdrobniejszy ton sarkazmu, ale jej głos go nie zdradza. Nie dostrzegam go również w jej wzroku.
– Wiem, że musi być więcej ludzi takich jak my – mówię.
– Trudność polega na znalezieniu ich, na nawiązaniu kontaktu. Każdy lubi żyć wśród ludzi tego samego gatunku.
– Uważasz się za osobnika odrębnego gatunku?
– Homo sapiens reptilis – żartuję.
– Co takiego?
– Przeczytałem kiedyś, że część naszego mózgu wywodzi się z epoki gadów.
Steruje naszymi najprymitywniejszymi odruchami: walki, ucieczki, łączenia się w pary, agresji.
– Mówisz o korze archaicznej.
– Tak.
O mózgu, który mieliśmy, zanim staliśmy się ludźmi i ucywilizowaliśmy się.
O mózgu, który nie żywi uczuć, nie ma samoświadomości ani nie zna kodeksu zasad moralnych.
To, co widać, kiedy się patrzy w oczy grzechotnika.
O części mózgu, która reaguje bezpośrednio na bodźce węchowe.
Dlatego gady mają tak silnie rozwinięty zmysł węchu.
– Masz rację.
Z neurologicznego punktu widzenia nasz system węchowy jest związany z korą archaiczną.
– Czy wiesz, że ja zawsze miałem nadzwyczajny węch?
Przez chwilę patrzy na mnie, milcząc.
Nie jest pewna, czy mówię serio, czy rozwijam teorię pod jej kątem, wiedząc, że jest neuropsychiatrą i że jej się spodoba.
Następne pytanie świadczy o tym, że traktuje to poważnie.
– Czy John Stark też miał nadzwyczajny zmysł węchu?
– Nie wiem.
– Patrzę na nią przenikliwym spojrzeniem.
– Już nigdy się nie dowiemy.
Przygląda mi się jak kot myszy.
– Wyglądasz na zirytowanego, Warren.
– Czy nie mam powodu?
– Wędruję wzrokiem po moim bezużytecznym ciele, leżącym pasywnie na owczej skórze.
Nie myślę już o nim jak o własnym ciele. Czemu miałbym się oszukiwać? Nie czuję go. W tej chwili nie jest niczym innym jak tylko bryłą obcego mięsa.
– Wkurza cię ta policjantka – mówi.
Taki truizm nie zasługuje na odpowiedź, więc milczę.
A jednak doktor O’Donnell ma wprawę w docieraniu do warstwy uczuciowej, w zdzieraniu wierzchniej tkanki z ran i obnażaniu surowego, krwawego mięsa.
Wyczuwa we mnie wzmożone napięcie emocjonalne i teraz wkracza, żeby zdrapywać, szarpać i wiercić.
– Myślisz często o detektyw Rizzoli?
– Codziennie.
– Co takiego o niej myślisz?
– Czemu cię to interesuje?
– Próbuję cię zrozumieć, Warren.
Chcę wiedzieć, jak myślisz, jak czujesz, co każe ci zabijać.
– Więc nie jestem twoim przyjacielem, tylko królikiem doświadczalnym.
Nie odpowiada od razu.
– Owszem, mogę być twoim przyjacielem…
– Ale nie dlatego tu przyszłaś.
– Szczerze mówiąc, przyszłam, bo mogę się czegoś od ciebie nauczyć.
Pozwolisz nam wszystkim zrozumieć, co popycha mężczyzn do zbrodni.
– Pochyla się nade mną jeszcze bliżej i mówi uspokajająco: – Powiedz mi, Warren. Zdradź mi wszystkie twoje myśli, nawet te najstraszniejsze.
Nie odpowiadam.
Dopiero po dłuższej chwili mówię cicho: – Mam pewne marzenia…
– Jakie?
– Na temat Jane Rizzoli. Wyobrażam sobie, co bym jej zrobił.
– Powiedz mi.
– To nic przyjemnego.
Wydadzą ci się odrażające.
– Mimo to chciałabym je poznać.
Jej oczy nabierają dziwnego blasku, jak gdyby promieniowały wewnętrznym światłem.
Mięśnie twarzy napięte w oczekiwaniu. Wstrzymuje oddech.
Przyglądam się jej i myślę: Tak, chce, żebym jej powiedział.
Chce usłyszeć każdy ponury szczegół, jak wszyscy inni.
Twierdzi, że jej zainteresowanie wynika z czysto naukowych pobudek, że to, co jej opowiadam, jest potrzebne do jej badań, ale dostrzegam w jej wzroku fascynację.
Czuję zapach feromonów, których źródłem jest podniecenie.
Widzę gada w klatce, który zaczyna ożywać.
Chce poznać moje myśli, wejść do mojego świata.
Jest gotowa.
Czeka tylko, żebym ją tam zabrał.
Zamierzam to zrobić.
***