– Rizzoli.
Usłyszała głos Frosta.
– Zdaje się, że cię obudziłem.
Spojrzała na radio z zegarem.
– Piąta rano?
Słuszne rozumowanie.
– Nic ci nie jest?
– Wszystko w porządku.
O co chodzi?
– Słuchaj, wiem, że dziś wracasz, ale pomyślałem, że powinienem cię uprzedzić.
– O czym?
Nie odpowiedział natychmiast.
Usłyszała przez telefon, że ktoś zadał mu pytanie na temat materiału dowodowego, i domyśliła się, że jest w tej chwili na miejscu przestępstwa.
Leżący obok Dean zbudził się.
Zaalarmowany jej nagłym napięciem usiadł i włączył światło.
– Co się dzieje?
Frost podjął dalszą rozmowę.
– Rizzoli?
– Skąd dzwonisz?
– Zostałem wezwany do dziesięć-sześćdziesiąt cztery. W tej chwili tam jestem…
– Dlaczego odpowiadasz na wezwania w sprawie włamań?
– Bo to jest twoje mieszkanie.
Przez chwilę leżała zupełnie nieruchomo, ze słuchawką przyciśniętą do ucha.
Słuchała gwałtownego bicia własnego serca.
– Ponieważ wyjechałaś z miasta, zawiesiliśmy czasowo obserwowanie twojego budynku – wyjaśnił Frost.
– Zadzwoniła do nas twoja sąsiadka, mieszkająca pod numerem dwieście trzy, na tym samym korytarzu, pani bodajże…
– Spiegel – powiedziała cicho.
– Ginger Spiegel.
– Tak.
Wygląda na ostrą dziewczynę.
Powiedziała, że jest barmanką u McGintyego.
Wracając po pracy do domu, zauważyła szkło pod schodkami przeciwpożarowymi. Spojrzała w górę i zobaczyła, że twoje okno jest wybite. Zadzwoniła natychmiast na policję.
Funkcjonariusz, który pierwszy tu przybył, zorientował się, że to twoje mieszkanie, i zadzwonił do mnie.
Poczuła na ramieniu pytające dotknięcie ręki Deana, ale zignorowała je.
Odchrząknęła, po czym zdołała wydusić z siebie pytanie: – Czy coś zabrał?
– Powiedziała to pozornie spokojnym głosem, używając określenia „on”, ponieważ oboje wiedzieli, kto to zrobił.
– Sama będziesz musiała nam to powiedzieć po powrocie – odparł Frost.
– Jesteś tam w tej chwili?
– W twoim saloniku.
– Zamknęła oczy, czując przypływ mdłości na myśl, że obcy ludzie wtargnęli do jej domu, otwierali szafy, dotykali jej rzeczy.
Grzebali w jej najbardziej osobistych pamiątkach.
– Wygląda na to, że niczego nie zabrali – dodał Frost.
– Telewizor i odtwarzacz płyt są na miejscu.
Na kontuarze kuchennym stoi duży słój z drobnymi monetami. Czy coś jeszcze mogli ci ukraść?
Mój spokój ducha.
Moje zdrowie psychiczne.
– Rizzoli?
– Nic mi nie przychodzi do głowy.
Frost milczał.
Po chwili, uspokajająco, rzekł: – Kiedy wrócisz, przejrzymy wszystko razem, cal po calu.
Właściciel domu zabił deską okno, tak że deszcz nie napada do mieszkania. Jeśli zechcesz na jakiś czas zatrzymać się u mnie, będzie mi miło, a Alice się ucieszy. Mamy wolny pokój, z którego nie korzystamy…
– Dam sobie radę – powiedziała.
– To żaden kłopot…
– Dam sobie radę.
W jej głosie dźwięczał gniew i duma.
Przede wszystkim duma.
Frost wiedział, kiedy przestać nalegać, żeby nie poczuć się dotkniętym.
– Zadzwoń do mnie, jak tylko wrócisz – powiedział cicho.
Skończywszy rozmawiać, zdała sobie sprawę, że Dean ją obserwuje.
Nagle zbuntowała się przeciwko temu, że ktoś zobaczył ją nagą i przestraszoną, ujrzał jej słabość w pełni zdemaskowaną.
Wstała z łóżka, poszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi.
Za moment usłyszała pukanie.
– Jane?
– Chcę wziąć prysznic.
– Nie zamykaj się.
Zapukał ponownie.
– Wyjdź i porozmawiaj ze mną.
– Jak skończę.
Odkręciła kran.
Weszła pod prysznic nie po to, żeby się odświeżyć, lecz dlatego, że szum wody uniemożliwiał konwersację, stwarzał kurtynę prywatności, za którą mogła się schować. Stała pod strumieniem wody z pochyloną głową, oparłszy ręce na kafelkach ściany, walcząc ze strachem.
Wyobraziła sobie, że zmyje go ze skóry jak brud, który potem spłynie z bulgotem do ścieków. Czuła, jak schodzi z niej, warstwa po warstwie, i kiedy w końcu zakręciła kran, była spokojna.
Już się nie bała.
Wytarłszy się ręcznikiem, przejrzała się w zaparowanym lustrze.
Nie była teraz blada, lecz zaróżowiona z gorąca, gotowa na nowo odgrywać przed ludźmi rolę Jane Rizzoli.
Wyszła z łazienki.
Dean siedział w fotelu przy oknie.
Nie powiedział nic, tylko patrzył, jak zbiera z podłogi swoje rzeczy, obchodząc wokół łóżko, którego zmięte prześcieradła były niemymi świadkami ich namiętności, a potem się ubiera.
Wystarczył jeden telefon, żeby czar prysł.
Zapięła w pośpiechu bluzkę i zasunęła zamek błyskawiczny spodni. Robiła to z szorstką determinacją. Na dworze było jeszcze ciemno, ale dla niej noc się skończyła.
– Powiesz mi wreszcie, co się stało?
– Hoyt był w moim mieszkaniu.
– Skąd wiadomo, że to on?
Odwróciła się ku niemu.
– A kto inny?
– Słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzała.
Zaczerwieniła się i sięgnęła po leżące pod łóżkiem buty.
– Muszę wracać do domu.
– Jest piąta.
Samolot masz o dziewiątej trzydzieści.
– Myślisz, że mogłabym teraz zasnąć?
Po tej wiadomości?
– Wrócisz zmęczona.
– Nie czuję się zmęczona.
– Adrenalina cię napędza.
Włożyła buty na nogi.
– Przestań, Dean.
– Co mam przestać?
– Starać się mną opiekować.
Zapadło milczenie.
Po dłuższej chwili powiedział cierpko: – Przepraszam.
Zapomniałem, że doskonale potrafisz sama zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Nie odpowiedziała.
Odwrócona do niego plecami żałowała niewczesnych słów. Pierwszy raz, odkąd go poznała, chciała, żeby się nią zaopiekował. Żeby ją objął i skłonił do powrotu do łóżka. Żeby zasnęli przytuleni do siebie i spali aż do chwili, kiedy byłby czas się zbierać.
Ale gdy odwróciła się ku niemu, zobaczyła, że fotel stoi pusty, a on jest już prawie ubrany.
Całą podróż samolotem przespała, zbudziła się dopiero, gdy podchodzili do lądowania w Bostonie. Czuła się oszołomiona i chciało jej się pić.
Zła pogoda prześladowała ją od stolicy; kiedy samolot przedzierał się przez warstwę niskich chmur, stoliki przy fotelach drżały od turbulencji powietrznych, podobnie jak zdenerwowani pasażerowie.
Spojrzawszy przez okienko, zobaczyła, że końce skrzydeł giną za kurtyną szarości, ale była zbyt zmęczona, żeby poczuć choćby ukłucie strachu.
Wspominanie chwil spędzonych z Deanem nie pozwalało jej się skupić na czymkolwiek innym. Patrzyła na mgłę, wciąż czując na sobie dotyk jego rąk i ciepło oddechu. Przypomniała sobie chwilę rozstania przed dworcem lotniczym: chłodny, pospieszny uścisk ręki w padającym deszczu.
To nie było pożegnanie pary kochanków – co najwyżej partnerów w interesie, chcących jak najprędzej wrócić do swoich spraw.
Wyrzucała sobie zbudowanie nowego muru między nimi, a jemu miała za złe, że pozwolił jej odejść.
Waszyngton ponownie okazał się miastem splamionych prześcieradeł i zawiedzionych nadziei.
Samolot dotknął płyty lotniska w strugach rzęsistego deszczu.
Zobaczyła ludzi z obsługi schodków, w płaszczach przeciwdeszczowych z postawionymi kapturami, brnących przez kałuże wody, i pomyślała z przerażeniem, co ją czeka.
Читать дальше