Zucker skinął głową.
– Musiało mu być trudno tak po prostu zostawić ją w Stony Brook.
– Z pewnością.
To jakby zostać porzuconym przez kochankę. Pomyślała o tamtym miejscu w lesie. O cieniu drzew, pocętkowanym złotymi plamami słońca. Daleko od upału i hałasu miasta.
– To nie jest śmietnik – powiedziała.
– Raczej zaklęte miejsce.
Wszyscy na nią spojrzeli.
– Powtórz to – rzekł Crowe.
– Detektyw Rizzoli trafiła w sedno – odrzekł Zucker.
– Tamto miejsce w rezerwacie nie jest dla niego miejscem do wyrzucania ciał. Spróbujcie odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego on ich nie grzebie? Dlaczego zostawia je na wierzchu, ryzykując, że zostaną znalezione?
– Ponieważ je odwiedza – wyszeptała Rizzoli.
Zucker skinął głową.
– To są jego kochanki, jego harem. Wraca, żeby na nie patrzeć, żeby ich dotknąć. Może nawet przytula się do nich. Kiedy to robi, zbiera na ubraniu ich włosy, które potem gubi w innych miejscach.
Zucker spojrzał na Rizzoli.
– Czy znaleziony włos pochodzi z tych drugich zwłok?
Skinęła głową.
– Detektyw Korsak i ja przypuszczaliśmy najpierw, że sprawca przyniósł ten włos z miejsca pracy. Skoro już wiemy skąd się wziął, czy jest sens wracać do wątku domu pogrzebowego?
– Tak – odparł Zucker.
– Zaraz wam powiem dlaczego.
Nekrofile są zafascynowani trupami. Balsamowanie zwłok, ubieranie, robienie makijażu i wszelkie podobne czynności podniecają ich seksualnie. Wybierając pracę w domach pogrzebowych, na stanowisku fryzjera w kostnicy lub asystenta balsamisty, uzyskują dostęp do tego, co ich kręci.
– Miejcie na uwadze, że niezidentyfikowane szczątki mogą w ogóle nie stanowić ofiary zbrodni. Jednym z najbardziej znanych nekrofilów był psychotyk nazwiskiem Ed Gein, który na początku nawiedzał cmentarze. Wykopywał zwłoki kobiet i zabierał je do domu. Zabijać zaczął dopiero później, po to, żeby zdobywać zwłoki.
– Cholera – mruknął Frost.
– Robi się coraz przyjemniej.
– Nekrofilia jest jednym z aspektów w rozległym wachlarzu ludzkich zachowań. Uważamy jej adeptów za chorych lub degeneratów. Ale tacy ludzie byli wśród nas zawsze, stanowią drobny odłamek populacji, nakręcany tą dziwną obsesją.
Część z nich to rzeczywiście chorzy psychicznie, ale pozostali są w każdym calu normalni.
Warren Hoyt był absolutnie normalny.
Teraz zabrał głos Gabriel Dean.
W trakcie całego zebrania nie odzywał się w ogóle, więc Rizzoli zdziwiła się, posłyszawszy jego głęboki baryton.
– Powiedziałeś, że być może sprawca wróci do lasu, żeby odwiedzić swój harem.
– Tak – odparł Zucker.
– Dlatego Stony Brook powinien być cały czas pod obserwacją.
– A co będzie, jeśli odkryje, że jego harem zniknął?
Zucker myślał przez chwilę.
– Będzie zawiedziony.
Rizzoli przeszedł dreszcz po plecach.
To są jego kochanki. Jak reaguje mężczyzna, któremu ktoś kradnie kochankę?
– Będzie szalał – ciągnął Zucker.
Będzie wściekły, że ktoś zabrał mu jego własność. Będzie dążył do wypełnienia luki, co spowoduje, że znów ruszy na polowanie.
Spojrzał na Rizzoli.
– Powinno się trzymać to w tajemnicy przed mediami, tak długo jak tylko się da.
Zasadzka jest twoją najlepszą szansą na schwytanie go, bo z całą pewnością wróci do lasu, ale tylko wówczas, gdy będzie miał poczucie bezpieczeństwa. Kiedy będzie mu się zdawało, że jego harem jest tam i czeka na niego.
Drzwi pokoju konferencyjnego otworzyły się. Wszyscy się odwrócili.
Do wnętrza zajrzał porucznik Marquette.
– Detektyw Rizzoli – powiedział – chciałem z tobą pomówić.
– W tej chwili?
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chodźmy do mojego pokoju.
Wszystkim przyszła do głowy podobna myśl: Rizzoli została wezwana na dywanik. Ona sama nie miała pojęcia z jakiego powodu.
Rumieniąc się, wyszła z pokoju.
Ruszyli w milczeniu korytarzem w stronę wydziału zabójstw. Wszedłszy do swojego gabinetu, Marquette zamknął za nimi drzwi. Zauważyła, że pracujący przy komputerach detektywi patrzą na nią przez szklaną ściankę działową. Marquette podszedł do niej i zaciągnął zasłony.
– Czemu nie siądziesz? – zapytał.
– Szkoda czasu.
Chciałabym się dowiedzieć, o co chodzi?
– Usiądź, proszę.
– Powiedział to spokojnie, wręcz uprzejmie.
Ta nagła troskliwość z jego strony sprawiła, że poczuła się nieswojo. Nie darzyli się wzajemną sympatią. Wydział zabójstw był cały czas klubem dorosłych chłopców, w którym ona była babskim intruzem.
Siadła na krześle z bijącym sercem. Przez chwilę siedział w milczeniu, jak gdyby szukając właściwych słów.
– Chciałem ci o tym powiedzieć, zanim inni się dowiedzą.
Myślę, że dla ciebie to będzie najtrudniejsze do zniesienia. Jestem pewny, że sytuacja jest chwilowa i że zostanie rozwiązana w przeciągu paru dni lub nawet paru godzin.
– Jaka sytuacja?
– Dziś, około piątej rano, Warren Hoyt uciekł z więzienia.
Już wiedziała, dlaczego kazał jej usiąść: myślał, że się załamie. Zawiódł się.
Siedziała nieruchomo, nie okazując żadnej reakcji. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał tak nienaturalnie spokojnie, że ledwie sama go poznawała.
– Jak do tego doszło?
– Uciekł w trakcie przewożenia ambulansem.
Wieziono go do szpitala Fitchburg.
Nagła konieczność wycięcia ślepej kiszki. Nie wiemy dokładnie, jaki był przebieg zdarzenia…
Zawiesił głos.
– Żaden świadek nie przeżył.
– Ilu nie żyje? – zapytała.
Głos zabrzmiał tak, jakby nie należał do niej… był jakiś obcy, bezbarwny.
– Troje.
Pielęgniarka, kobieta anestezjolog, przygotowująca go do operacji, i strażnik, który go pilnował.
– Souza-Baranowski jest więzieniem o szóstym stopniu zabezpieczenia.
– Tak.
– I zgodzono się, żeby został zawieziony do publicznego szpitala?
– W zwykłych okolicznościach zostałby przetransportowany do szpitala więziennego Lemuela Shattucka, ale to był nagły atak.
MCI zezwala w takiej sytuacji na przewiezienie więźnia do najbliższego szpitala, a tym najbliższym był Fitchburg.
– Kto orzekł, że to był nagły przypadek?
– Pielęgniarka więzienna.
Wyniki badań skonsultowała z lekarzem. Oboje stwierdzili, że trzeba go natychmiast przewieźć do szpitala.
– Na podstawie jakich objawów.
Głos jej się zaostrzył, co świadczyło o narastającym wzburzeniu.
– Wystąpiły pewne symptomy. Ból w brzuchu…
– Hoyt się zna na medycynie. Wiedział dokładnie, co udawać.
– Testy laboratoryjne wykazały odchyłki od normy.
– Jakie testy?
– Miał znacznie powiększoną liczbę białych ciałek we krwi.
– Czy oni nie zdawali sobie sprawy, z kim mają do czynienia? Nie zorientowali się, że to gra?
– Jak mógł sfałszować laboratoryjne wyniki krwi?
– Mógł.
Pracował w szpitalu.
Wie, jak wywołać zmiany w składzie krwi.
– Ale…
– Na Boga, on był pieprzonym laborantem!
Sam przeprowadzał takie testy!
– Ostrość własnego głosu zdumiała ją.
Patrzyła na porucznika, stropiona swoim wybuchem. Miotały nią najróżniejsze gwałtowne uczucia, najbardziej jednak gniew i bezsilność. Na dodatek strach.
Przez te wszystkie miesiące tłumiła w sobie strach, gdyż wiedziała, jak irracjonalny byłby lęk przed Warrenem Hoytem.
Читать дальше