Zamiast odpowiedzi pokazała im dłonie, które do tej pory trzymała zaciśnięte na kolanach. Na obu widniały blizny, ślady ataku Hoyta sprzed roku: grube węźlaste narośla na otworach powstałych po przewierceniu jej dłoni skalpelem.
Arlen i Canady patrzyli na jej blizny.
– To dzieło Hoyta? – zapytał Arlen.
Skinęła głową.
– Obiecuje mi coś.
Dlatego podniósł rękę jak do przysięgi.
– Popatrzyła na ekran, na którym Hoyt się uśmiechał, a otwartą dłoń trzymał wyciągniętą ku kamerze.
– To nasz intymny, mały żart. Pozdrowienie od Chirurga.
– Musiałaś nieźle zajść mu za skórę stwierdził Canady.
Wskazał pilotem ekran.
– Spójrz na niego. Wygląda, jakby chciał ci powiedzieć: Idź do diabła! – Albo: Wkrótce się zobaczymy! dodał cicho Arlen.
Dreszcz przebiegł jej po plecach.
Arlen miał rację. Gest Hoyta znaczył: Dopadnę cię. Jeszcze nie wiem kiedy i gdzie, ale na pewno cię dopadnę.
Canady nacisnął odtwarzanie.
Patrzyli, jak Hoyt opuszcza głowę, odwraca się i zmierza ku wyjściu.
Rizzoli zwróciła uwagę na zawiniątko, które trzymał pod ramieniem.
– Zatrzymaj taśmę – poprosiła.
Canady nacisnął pauzę.
Pochyliła się i dotknęła palcem ekranu.
– Co on trzyma pod pachą? To wygląda jak zwinięty ręcznik.
– Bo to jest zwinięty ręcznik – odparł Canady.
– Czemu zabiera go z sobą?
– Jemu nie chodzi o ręcznik, ale o jego zawartość.
Zmarszczyła brwi, przypominając sobie, co ją uderzyło w sali operacyjnej.
Pusta taca na instrumenty obok stołu.
Popatrzyła na Arlena.
– Instrumenty chirurgiczne – powiedziała.
– Zabrał je ze sobą.
Arlen pokiwał głową.
– Brakuje kompletu narzędzi do laparotomii.
– Laparotomia?
Cóż to takiego?
– W języku medycznym oznacza rozcinanie brzucha – oznajmił Canady.
Na ekranie Hoyt powędrował ku wyjściu i zamknął za sobą drzwi. Nic więcej się nie działo.
Canady wyłączył telewizor.
– Wygląda na to, że twój faworyt ma zamiar wrócić do pracy – dodał.
Wzdrygnęła się, słysząc nagły świergot jej telefonu komórkowego. Sięgając po niego, czuła przyspieszone bicie serca.
Obaj mężczyźni wpatrywali się w nią, więc wstała, podeszła do okna i dopiero wtedy podniosła do ucha aparat.
Telefonował Gabriel Dean.
– Pamiętasz, że o trzeciej mamy spotkanie z antropologiem? – zapytał.
Spojrzała na zegarek.
– Spróbuję zdążyć.
– Gdzie jesteś w tej chwili?
– Nieważne.
Będę na czas.
– Przerwała rozmowę.
Patrząc przez okno, westchnęła głęboko. Nie daję rady, pomyślała. Te potwory mnie wykańczają…
– Coś nowego? – odezwał się Canady.
Odwróciła się ku niemu.
– Przepraszam, muszę wrócić do miasta.
Zadzwonisz do mnie, kiedy dowiecie się czegoś o Hoycie?
Uśmiechnął się i kiwnął głową.
– Mam nadzieję, że to będzie niebawem.
Dean był z pewnością ostatnią osobą, z którą miała ochotę porozmawiać. Pech chciał, że gdy dojechała do parkingu za budynkiem, w którym urzędował lekarz sądowy, zobaczyła, jak wysiada z samochodu.
Wjechała szybko na wolne miejsce i wyłączyła silnik, mając nadzieję, że jeśli poczeka parę minut, Dean zdąży wejść do budynku i w ten sposób uniknie niepotrzebnej konwersacji. Na nieszczęście zauważył ją wcześniej i teraz stał na parkingu, czekając na nią. Nie miała alternatywy – musiała stawić mu czoło.
Wysiadła z chłodnego samochodu w dziki upał i podeszła do niego krokiem osoby, która nie ma czasu.
– Nie wróciłaś dziś rano na zebranie – powiedział.
– Marquette mnie wezwał.
– Powiedział mi o tym.
Zatrzymała się i spojrzała na niego.
– Co ci powiedział?
– Że jeden z twoich bandziorów uciekł z więzienia.
– To prawda.
– I że czujesz się wstrząśnięta.
– Marquette tak ci powiedział?
– Nie.
– Ale skoro nie wróciłaś na zebranie, doszedłem do wniosku, że to cię zmartwiło.
– Byłam zajęta innymi sprawami.
– Ruszyła w stronę budynku.
– Detektyw Rizzoli, kierujesz śledztwem w bostońskiej sprawie – zawołał za nią.
Stanęła i odwróciła się, żeby mu spojrzeć w oczy.
– Skąd ci przyszło do głowy, żeby mi o tym przypomnieć?
Podszedł do niej wolnym krokiem, tak blisko, że się przestraszyła. Może zrobił to celowo. Stali teraz twarzą w twarz i choć nie ustąpiła nawet o milimetr, poczuła, że się czerwieni. Rumieniec nie brał się ze strachu przed jego fizyczną przewagą: nagle uzmysłowiła sobie, że jest atrakcyjnym mężczyzną – taka reakcja przy jej rozdrażnieniu była absolutnie zaskakująca. Próbowała zdusić w sobie to wrażenie, lecz było za późno; szpony wyobraźni zamknęły się i nie puszczały.
– Ta sprawa będzie wymagała od ciebie zaangażowania – powiedział.
– Wiem, że jesteś zdenerwowana ucieczką Hoyta. Taka rzecz wytrąciłaby z równowagi każdego gliniarza…
– Prawie mnie nie znasz. Nie bądź moim psychoanalitykiem.
– Myślę tylko o tym, czy będziesz w stanie skoncentrować się na naszym śledztwie. Może chcesz załatwić jakieś własne porachunki, które będą ci w tym przeszkadzały. Musiała zaangażować całą siłę woli, żeby opanować wzburzenie.
Zapytała spokojnym głosem: – Agencie Dean, czy wiesz, ile osób zabił dziś rano Hoyt? Troje. Mężczyznę i dwie kobiety. Podciął im gardła i zniknął. Dokładnie tak samo, jak kiedyś.
Pokazała mu swoje blizny na rękach.
– To są pamiątki po nim sprzed roku. Zrobił te dziury, a za chwilę miał mi poderżnąć gardło.
Opuściła ręce i roześmiała się.
– Zgadza się, mam z nim porachunki.
– Masz też zadanie do wykonania. Tu, na miejscu.
– Pracuję nad tym.
– Hoyt cię rozprasza. Pozwalasz, żeby wszedł ci w drogę.
– Jeśli ktokolwiek wszedł mi w drogę, to przede wszystkim ty. Nawet nie wiem, czego tu szukasz.
– Jestem tu w ramach współpracy międzyresortowej. Czyżby nasze cele były odmienne?
– Jeśli któreś z nas współpracuje, to tylko ja. Co dostaję w zamian od ciebie?
– A czego żądasz?
– Na początek powiedz mi, dlaczego biuro wmieszało się do tej sprawy. Nigdy do tej pory nie wtrąciło się do żadnego z moich śledztw. Czym różni się sprawa Veagerów od innych? Co takiego wiesz o Veagerach, czego ja nie wiem?
– Wiem tylko tyle co ty – odparł.
Czy mówił prawdę?
Nie wiedziała. Był nieprzenikniony. Pociąg fizyczny, który nagle do niego poczuła, przyćmił jej jasność widzenia, zakłócając możliwe porozumienie między nimi.
Spojrzał na zegarek.
– Minęła trzecia. Czekają na nas.
Ruszył w stronę budynku, lecz ona nie od razu poszła za nim. Przez chwilę stała na parkingu, zdumiona wrażeniem, jakie na niej wywarł. Dopiero po chwili, zaczerpnąwszy tchu, poszła do prosektorium na kolejne spotkanie z umarłymi. Tym razem przynajmniej jej nie mdliło.
Wszechobecny, słodkawy zapach gnijącego mięsa, który wywołał u niej mdłości podczas sekcji zwłok Gail Veager, był podczas oględzin szczątków tej drugiej kobiety znacznie słabszy, ale Korsak i tak na wszelki wypadek posmarował sobie olejkiem górną wargę.
Na kościach pozostało bardzo niewiele tkanki łącznej, i choć zapach był przykry, przynajmniej nie zmusił Rizzoli do ponownego skorzystania ze zlewu. Postanowiła, że nie stworzy podobnie zawstydzającego przedstawienia jak ubiegłego wieczoru, zwłaszcza że Gabriel Dean stał dokładnie naprzeciwko, mogąc widzieć każde drgnięcie jej twarzy.
Читать дальше