– Chyba nie całkiem dobrze pana zrozumiałem.
– Moja żona i ja często spędzamy czas osobno. Pod wieloma względami żyjemy dość niezależnie od siebie; i to, co robi druga strona, jest dla każdego z nas źródłem satysfakcji.
– Wciąż nie rozumiem.
– Czy chce pan. żebym był jeszcze bardziej zażenowany? – spytał Villiers. – Kiedy starszy mężczyzna znajduje olśniewającą młodą kobietę, gotową iść z nim przez życie, pewne rzeczy są zrozumiałe same przez się, inne natomiast już nie tak łatwo. Jest oczywiście stabilizacja finansowa i w moim przypadku życie w jakiejś mierze publiczne. Dobra doczesne, wstęp do wielkiego świata, łatwe zawieranie przyjaźni ze sławnymi ludźmi – wszystko to jest bardzo naturalne. W zamian za te rzeczy wprowadza człowiek do domu piękna towarzyszkę życia, chwali się nią wśród równych sobie – jakby dalej jest się mężczyzną, że tak powiem. Ale zawsze ma się wątpliwości.
Stary żołnierz na chwilę przerwał; nie było mu łatwo wyrzucić z siebie to, co miał do powiedzenia.
– Czy znajdzie sobie kochanka? – mówił cicho dalej. – Czy tęskni do młodszego, silniejszego ciała, bardziej odpowiadającego jej ciału? Jeśli tak jest, to człowiek może się z tym pogodzić – nawet przyjąć to z ulgą, jak sądzę… w Bogu pokładając nadzieję, że będzie dość rozsądna, by zachować dyskrecję. Zdradzony przez żonę polityk szybciej traci poparcie wyborców niż ktoś, kto czasem się upije, bo to oznacza, że już nad niczym nie panuje… Są też inne zmartwienia. Czy ona nie zhańbi jogo nazwiska? Czy nie zdemaskuje publicznie przeciwnika, którego człowiek stara się przeciągnąć na swoja stronę? Takie skłonności mają młode kobiety, można sobie jednak z tym poradzić, to część ryzyka ponoszonego przy tej wymianie… Ale kryje się tu również jedno takie podejrzenie, którego – jeśli się potwierdza- nie sposób ścierpieć. A mianowicie: czy nie realizuje ona jakiegoś planu? Od początku.
– Więc pan to wyczuwał? – zapytał spokojnie Jason.
– Uczucia to nie rzeczywistość! – odrzekł z pasją stary żołnierz. – Przy obserwacji pola bitwy nie ma na nie miejsca.
– Dlaczego w takim razie mówi mi pan o tym?
Głowa Villiersa odgięła się do tyłu, potem opadła do przodu; wpatrywał się w tafię wody.
– Być może istnieje jakieś proste wyjaśnienie tego, co obaj dzisiaj widzieliśmy. Modlę się, żeby tak było, i dam jej wszelkie szansę, by go dostarczyła. – Starszy pan znowu przerwał. – Ale w głębi serca wiem, że nie istnieje. Wiedziałem to już wtedy, gdy opowiedział mi pan o „Les Classiques”. Spojrzałem na drzwi mojego domu po drugiej stronie ulicy i nagle boleśnie uświadomiłem sobie pewne rzeczy. Przez ostatnie dwie godziny grałem role adwokata diabła, nie ma sensu tego ciągnąć. Zanim pojawiła się ta kobieta, żył mój syn.
– Ale powiedział pan, że ma pan zaufanie do jej sądów. Że bardzo panu pomaga.
– To prawda. Widzi pan, ja chciałem jej ufać, rozpaczliwie chciałem jej ufać. Przekonać siebie samego, że ma się rację, to najłatwiejsza rzecz na świecie. A kiedy człowiek się starzeje, przychodzi to jeszcze łatwiej.
– Co pan sobie uświadomił?
– Właśnie pomoc, jaką mi służyła, właśnie zaufanie, jakim ją obdarzałem, – Villiers odwrócił się i spojrzał na Jasona. – Pan posiada nadzwyczajną wiedzę na temat Carlosa. Przestudiowałem tamte akta dokładniej niż ktokolwiek, bo oddałbym więcej niż ktokolwiek za to, by doczekać się jego schwytania i egzekucji, i ja sam chciałbym odegrać rolę plutonu egzekucyjnego. Choć tamte akta są pękate, nie zawierają nawet w przybliżeniu tyle, ile pan wie. A jednak pan koncentruje się wyłącznie na jego morderstwach, jego sposobach zabijania. Przeoczył pan druga stronę Carlosa. On nie tylko sprzedaje swój pistolet, on sprzedaje tajemnice państwowe.
– Wiem o tym – odrzekł Bourne. – Ta strona…
– Na przykład – mówił dalej generał, jakby nie usłyszał słów Jasona – ja mam dostęp do tajnych dokumentów dotyczących bezpieczeństwa wojskowego i nuklearnego Francji. Jest może pięć innych osób – wszystkie poza wszelkimi podejrzeniami – które również mają do nich dostęp. A mimo to z niesamowitą regularnością przekonujemy się, że Moskwa dowiedziała się tego, Waszyngton tamtego, Pekin jeszcze czegoś innego.
– Rozmawiał pan o tych sprawach z żoną? – spytał zaskoczony Bourne.
– Oczywiście nie. Ilekroć przywożę takie papiery do domu, składam je w skrytce w moim gabinecie. Nikt nie ma prawa wchodzić do tego pokoju pod moją nieobecność. Prócz mnie jest tylko jedna osoba, która ma klucz, jedyna, która wie, gdzie się włącza alarm. Moja żona.
– To wydaje się tak samo niebezpieczne, jak rozmowa o tych materiałach, i jedno, i drugie ktoś mógłby od niej wydobyć siłą.
– Był pewien powód. Jestem w takim wieku, w którym niespodziewane zdarzenia są na porządku dziennym – odsyłam pana do nekrologów w gazetach. Gdyby mi się coś przytrafiło, ona wie, że powinna zatelefonować do Brevet Militaire, zejść na dół do mojego gabinetu i pozostać przy tej skrytce do czasu przybycia personelu zabezpieczającego.
– Czy nie mogłaby po prostu pozostać przy drzwiach?
– Mężczyznom w moim wieku zdarza się, że umierają przy biurku. – Villiers zamknął oczy. – Przez cały czas to była ona. Jedyny dom, jedyne miejsce, którego nikt nie uważał za możliwe.
– Jest pan pewny?
– Bardziej, niż ośmielam się sam przed sobą przyznać. Ona była tą stroną, która nalegała na małżeństwo. Ja nieraz wskazywałem na różnicę wieku między nami, ale ona nie chciała słuchać. Twierdziła, że liczą się lata spędzone razem, a nie te, które oddzielają nasze daty urodzenia. Zaproponowała, że podpisze zgodę na rezygnację z wszelkich roszczeń do majątku Villiersów, a ja oczywiście nie chciałem o tym słyszeć, bo był to dowód jej przywiązania do mnie. Powiedzenie: „Stary głupiec to kompletny głupiec” nie kłamie… A jednak zawsze pojawiały się wątpliwości: przy okazji wyjazdów, niespodziewanych rozstań.
– Niespodziewanych?
– Ona interesuje się wieloma sprawami, które stale pochłaniają jej uwagę. Muzeum francusko-szwajcarskie w Grenoble, galeria w Amsterdamie, pomnik bohaterów ruchu oporu w Boulogne-sur-Mer, jakaś idiotyczna konferencja oceanografów w Marsylii. Z powodu tej ostatniej mocno się posprzeczaliśmy. Potrzebna mi była w Paryżu; chodziło o obowiązki dyplomatyczne. Musiałem wziąć udział w kilku spotkaniach i chciałem, żeby mi towarzyszyła. Nie została. Sprawiało to takie wrażenie, jakby w danym czasie kazano jej znaleźć się tu, tam, jeszcze gdzieś.
Grenoble – blisko granicy szwajcarskiej, godzina drogi z Zurychu. Amsterdam. Boulogne-sur-Mer nad Kanałem, godzina drogi z Londynu. Marsylia… Carlos.
– Kiedy odbywała się ta konferencja w Marsylii? – spytał Jason.
– W sierpniu ubiegłego roku. Pod koniec miesiąca.
– 24 sierpnia o siedemnastej w marsylskiej dzielnicy portowej został zamordowany ambasador Howard Leland.
– Tak, wiem – odparł Villiers. – Mówił pan już o tym. Szkoda mi tego człowieka, ale nie jego poglądów. – Stary żołnierz przerwał i spojrzał na Bourne’a. – Mój Boże – wyszeptał. – Ona na pewno była z nim. Carlos wezwał ją i ona przyjechała do niego. Wykonała rozkaz.
– Nigdy nie podejrzewałem aż tyle – powiedział Jason. – Przysięgam panu, że uważałem ją za pośredniczkę, nieświadomą, pośredniczkę. Nigdy nie podejrzewałem aż tyle.
Nagle z gardła starszego mężczyzny wydobył się krzyk – przejmujący, pełen udręki i nienawiści. Schował twarz w dłoniach, jego widoczna w świetle księżyca głowa jeszcze raz odgięła się do tyłu – i rozpłakał się.
Читать дальше