– Niedokładnie tak. Powiedziałem, że to wierna towarzyszka starego żołnierza, i naprawdę cenię jej sądy. Ale jest moją drugą żoną – moją dużo młodszą, drugą żoną – choć tak samo mi oddaną jak pierwsza, która zmarła osiem lat temu.
– O Boże…
– Niech pana nie szokuje nasza różnica wieku. Moja żona wydaje się dumna i szczęśliwa, że jest drugą Madame Villiers. Bardzo mi pomaga w pracy w Zgromadzeniu Narodowym.
– Przykro mi – wyszeptał Bourne. – Chryste, tak mi przykro.
– Dlaczego? Że wziął ją pan za kogoś innego? To często się zdarza. Moja żona jest szałową dziewczyną. Jestem z niej bardzo dumny.
Kiedy Jason wyprostował się, Villiers otworzył drzwi samochodu.
– Niech pan tu zaczeka – rzekł. – Wejdę do środka i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku. Jeśli tak, otworzę drzwi i skinę na pana. Jeśli nie, wrócę do samochodu i pojedziemy dalej.
Bourne stał bez ruchu przed Villiersem, blokując mu drogę.
– Generale, muszę pana o coś spytać. Nie wiem, jak to zrobić, ale muszę. Powiedziałem panu, że znalazłem pański numer w punkcie kontaktowym używanym przez Carlosa. Nie powiedziałem panu, gdzie się ten punkt znajduje, a jedynie, że moje odkrycie potwierdzone zostało przez kogoś, kto przyznał się, że przekazuje wiadomości łącznikom Carlosa i je od nich odbiera. – Bourne nabrał tchu; jego oczy na krótko spoczęły na drzwiach po drugiej stronie ulicy. – Teraz muszę pana o coś spytać; proszę głęboko się zastanowić, zanim mi pan odpowie. Czy pańska żona ubiera się w sklepie „Les Classiques”?
– Na Saint-Honoré?
– Tak.
– Tak się składa, że wiem. Nie, nie ubiera się tam.
– Czy jest pan pewien?
– Jak najbardziej. Nigdy nie widziałem rachunku z tego sklepu, a poza tym sama mówiła mi kiedyś, jak bardzo nie podobają się jej tamtejsze kroje. Moja żona świetnie się zna na sprawach mody.
– O Jezu!
– Co?
– Generale, nie mogę wejść do tego domu. Bez względu na to, co pan zastanie, nie mogę tam wejść.
– Dlaczego nie? Co pan mówi?
– Ten mężczyzna na schodach, który rozmawiał z pańską żoną, jest z punktu kontaktowego Carlosa: z „Les Classiques”. Jest jego łącznikiem.
Krew odpłynęła z twarzy André Villiersa. Odwrócił się i spojrzał na częściowo przesłonięta drzewami fasadę swojego domu, na czarne błyszczące drzwi i mosiężną klamkę połyskującą w świetle latarni.
Żebrak o twarzy noszącej ślady po ospie podrapał się po kilkudniowym zaroście, zdjął z głowy zniszczony beret i pchnąwszy mosiężne drzwi wszedł do małego kościółka w Neuilly-sur-Seine.
Powłócząc nogami dotarł do końca prawej nawy, ścigany niechętnymi spojrzeniami dwóch księży. Obaj klerycy byli poruszeni; Neuilly-sur-Seine należało do bogatych parafii i miłosierdzie miłosierdziem, ale zamożni parafianie mieli prawo oczekiwać, iż – ze względu na ich samopoczucie – zostanie utrzymany pewien poziom. Ten stary rozczochrany obdartus nijak tu nie pasował.
Żebrak zgiął się, jakby chciał uklęknąć przed bocznym ołtarzem, ale potem usiadł w drugim rzędzie ławek, przeżegnał się i pochylił do przodu, zniżając głowę jak podczas modlitwy; równocześnie prawą dłonią podciągnął lewy rękaw płaszcza. Na przegubie miał zegarek, zupełnie nie pasujący do całego jego wyglądu. Był to drogi zegarek elektroniczny z wielkimi cyframi i wyraźnym czytnikiem. Za żadne skarby by się z nim nie rozstał, ponieważ dostał go od Carlosa. Kiedyś starzec spóźnił się na spowiedź dwadzieścia pięć minut, czym spowodował podenerwowanie swego dobroczyńcy; jego jedynym usprawiedliwieniem było to, że nie ma dokładnego zegarka. Podczas następnego spotkania Carlos wsunął prezent pod skraj ażurowej zasłonki oddzielającej grzesznika od kapłana.
Zegarek wskazywał – co do minuty – porę spotkania. Żebrak podniósł się i zbliżył do konfesjonału po prawej stronie. Rozchylił zasłonę i wszedł do środka.
– Angelus Domini.
– Angelus Domini, dziecię Boże. – Zza czarnego materiału wydobył się chrapliwy szept. – Czy twoje dni upływają w dostatku?
– Uczyniono je dostatnimi…
– W porządku – przerwała zakapturzona postać. – Jakie masz dla mnie wieści? Moja cierpliwość wyczerpuje się. Płacę tysiące, setki tysięcy za nieudolność i niepowodzenia. Co się stało w Montrogue? Kto odpowiada za kłamstwa, które wyszły z ambasady na alei Montaigne? Kto dał im wiarę?
– „Auburge du Coin” była pułapką, ale nie chodziło o zabicie nikogo. Prawdziwego celu nie znamy. Jeśli attaché Corbellier faktycznie powtarzał kłamstwa, nasi są przekonani, że czynił to nieświadomie. Ta kobieta go nabrała.
– To Kain go nabrał. Bourne dociera do różnych ludzi i przekazuje im fałszywe informacje, żeby ich zdemaskować lub potwierdzić swoje podejrzenia. Ale dlaczego? I dla kogo działa? Wiemy, kim jest, ale wiemy również, że nic nie przekazuje do Waszyngtonu. Odmawia skontaktowania się z centralą.
– Żeby spróbować na to odpowiedzieć, musiałbym cofnąć się o wiele lat wstecz. Możliwe, że Kain nie chce, by jego przełożeni mu przeszkadzali. W amerykańskim wywiadzie jest wielu niezdecydowanych autokratów, którzy w dodatku rzadko wymieniają się informacjami. W latach zimnej wojny robiono duże pieniądze sprzedając jednej agencji te same informacje po trzy, cztery razy. Może Kain czeka, aż ci na górze przestaną zastanawiać się nad różnymi strategiami i przyjmą jeden kierunek działania.
– Widzę, stary przyjacielu, że wiek nie osłabił twoich umiejętności rozumowania. Dlatego właśnie chciałem się z tobą widzieć.
– A może rzeczywiście walczy teraz przeciwko swoim? – ciągnął żebrak. – Nie byłby pierwszym, który tak postąpił.
– Myślę, że to niemożliwe, ale mniejsza o to. Najważniejsze, że tamci wierzą w tę wersję. Mnich nie żyje, inni z Treadstone też nie. Waszyngton jest przekonany, że to właśnie Kain ich wykończył.
– Mnich? – powtórzył żebrak. – Imię z przeszłości. Działał w Berlinie i w Wiedniu. Znaliśmy go dobrze, ale na szczęście z daleka. To właśnie jest odpowiedź na twoje pytanie, Carlosie. Styl pracy Mnicha polegał zawsze na ograniczeniu do minimum liczby pracowników. Działał tak, jakby jego najbliższe otoczenie było zinfiltrowane, przekupione. Na pewno kazał Kainowi składać meldunki sobie bezpośrednio. To tłumaczyłoby zdenerwowanie Waszyngtonu i sześć miesięcy milczenia.
– Czy także ciszę u nas? Przez te sześć miesięcy nie było o nim ani słowa, nie wykonał żadnego ruchu.
– Jest wiele możliwości. Choroba. Wyczerpanie. Powrót do Stanów na dodatkowe szkolenie. A może chęć wprowadzenia zamętu w szeregach przeciwnika? Mnich zawsze miał w zanadrzu wiele różnych sztuczek.
– A jednak przed śmiercią powiedział swojemu współpracownikowi, że nie wie, co się stało. Że nie jest nawet pewien, czy ten człowiek to Kain.
– Co to za współpracownik?
– Facet nazwiskiem Gillette. Był naszą wtyczką, ale Abbott nie mógł tego wiedzieć.
– To mi nasuwa inne wyjaśnienie. Mnich miał niebywały instynkt, jeśli chodzi o takich ludzi. Mówiło się w Wiedniu, że Dawid Abbott nie zaufałby Chrystusowi na pustkowiu, tylko pobiegłby szukać piekarni.
– Niewykluczone. Twoje słowa przynoszą mi ulgę. Szukasz odpowiedzi, które innym nie przyszłyby do głowy.
– Miałem dużo więcej doświadczenia. Byłem kiedyś kimś. Niestety, przesrałem pieniądze.
– Nadal to robisz.
– Jestem rozrzutnikiem: cóż innego mogę ci powiedzieć?
Читать дальше