Kto? Gdzie?
Ogromny Boeing 747 Republiki Ludowej pojawił się jak wielki, srebrny ptak, zagłuszając rykiem odrzutowych silników bębnienie deszczu, a potem cichnąc, gdy skierowano go na właściwe stanowisko na obcym dla niego terenie. Otworzyły się drzwi, angielska i chińska eskorta zbiegła po schodach, zajmując swe miejsca. Zaczęła się uroczystość. Przewodniczący brytyjskiej i chińskiej delegacji razem wynurzyli się z samolotu. Pomachali zgromadzonym rękami i zgodnym krokiem zaczęli schodzić po metalowych schodach; jeden w klasycznym stroju urzędnika Whitehallu, drugi w ciemnobeżowym mundurze Armii Ludowej bez dystynkcji. Za nimi postępowały dwa rzędy doradców i adiutantów, Europejczyków i Azjatów, ze wszystkich sił starających się okazywać sobie wzajemną sympatię przed kamerami. Szefowie podeszli do mikrofonów, ich głosy popłynęły z głośników wśród deszczu. Następne kilka minut Jason zapamiętał mgliście. Tylko niewielka część jego uwagi zwrócona była na ceremonię odbywającą się w świetle reflektorów, natomiast większa jej część ku ostatecznemu celowi poszukiwań – bo będzie on ostateczny. Jeśli samozwaniec • jest gdzieś tutaj, Jason musi go znaleźć – przed zabójstwem, zanim nastąpi chaos. Ale, do jasnej cholery, gdzie? Bourne wyszedł poza sznury daleko na prawo, by zająć lepszy punkt obserwacyjny. Jeden ze strażników chciał go zawrócić; Jason pokazał mu przepustkę nie ruszając się z miejsca, ze wzrokiem wlepionym w ekipy telewizyjne, w ich wygląd, oczy, wyposażenie. Jeśli morderca znajdował się wśród nich, to który to był?
– Wyrażamy wspólne zadowolenie z możliwości ogłoszenia, iż w związku z Porozumieniami dokonany został dalszy postęp. My ze Zjednoczonego Królestwa…
– My z Chińskiej Republiki Ludowej – jedynych prawdziwych Chin na kuli ziemskiej – wyrażamy pragnienie osiągnięcia wzajemnego zbliżenia z tymi, którzy życzą…
Przemówienia przeplatały się; każdy z szefów delegacji popierał swego kolegę, równocześnie dając światu do zrozumienia, że pozostało jeszcze wiele do uzgodnienia. Pod płaszczykiem uprzejmości, słownych placebo i przylepionych uśmiechów wyczuwało się napięcie. A Jason wciąż nie znalazł niczego, na czym mógłby się skupić, niczego. Wytarł więc krople deszczu z twarzy i kiwnąwszy głową strażnikowi raz jeszcze prześlizgnął się pod sznurami i wszedł w zgromadzony za nimi tłum. Przepchnął się w stronę grupy dziennikarzy oczekujących na konferencję prasową.
Nagle jego spojrzenie przyciągnął szereg przebijających się przez ulewę samochodowych reflektorów, które zakręciły przed pasem startowym na drugim końcu lotniska i szybko zbliżały się do stojącego samolotu. W tym momencie, jakby na znak, rozległy się burzliwe oklaski. Krótka ceremonia zakończyła się, o czym świadczyło przybycie rządowych limuzyn. Każdą z nich otaczała eskorta motocyklistów, którzy wjechali między delegacje a oddzielony sznurami tłum dziennikarzy i fotoreporterów. Policja otoczyła wozy transmisyjne, polecając wszystkim z wyjątkiem dwóch uprzednio wybranych kamerzystów wsiąść do wozów.
To był ten moment. Jeśli cokolwiek ma się wydarzyć, nastąpi teraz. Jeśli śmiercionośne narzędzie ma zostać użyte, a ładunek zdetonowany za minutę lub szybciej, musiał zostać podłożony teraz!
Po lewej stronie dostrzegł oficera dowodzącego oddziałem policji, wysokiego mężczyznę rzucającego na wszystkie strony tak szybkie spojrzenia, jak Bourne. Jason wyciągnął przepustkę i osłaniając ją dłonią od deszczu pochylił się do policjanta. – Jestem z Mosadu! – wrzasnął po chińsku, starając się przekrzyczeć oklaski.
– Tak, wiem o tym! – odkrzyknął oficer. – Zostałem zawiadomiony. Jesteśmy wdzięczni za pańską obecność!
– Ma pan latarkę?
– Ależ oczywiście. Potrzebna panu?
– Bardzo.
– Proszę wziąć.
– Proszę teraz kazać mnie przepuścić – polecił Bourne, podnosząc sznur i gestem nakazując oficerowi, by poszedł wraz z nim. – Nie mam czasu pokazywać papierów!
– Oczywiście! – Chińczyk podążył za nim, wyciągniętą ręką powstrzymując strażnika gotowego zatrzymać Jasona, nawet strzelając do niego, gdyby to było konieczne. – Zostaw go! To jeden z nas! Jest wyszkolony do takich rzeczy!
– Żyd z Mosadu?
– Właśnie on.
– Zostaliśmy zawiadomieni. Dziękuję, sir… Ale oczywiście on mnie nie może rozumieć.
– Choć to dziwne, ale potrafi. Mówi Guangzhou hua.
– Na Food Street jest tak zwana koszerna restauracja, która podaje nasze potrawy…
Bourne znalazł się między rzędem limuzyn i słupkami ze sznurem. Szedł wzdłuż nich, ze światłem skierowanym w dół, na czarną płytę, wydając rozkazy po chińsku i angielsku – krzycząc, ale nie wrzeszcząc;
rozkazy przytomnego człowieka, być może poszukującego zgubionego przedmiotu. Jeden po drugim przedstawiciele prasy cofali się, tłumacząc osobom stojącym za nimi, co się dzieje. Jason zbliżył się do głównej limuzyny. Na jej prawym błotniku powiewała flaga Wielkiej Brytanii, na lewym zaś Republiki Ludowej, co oznaczało, że Anglia jest tu gospodarzem, a Chiny gościem. Szefowie delegacji mieli jechać razem. Jason skupił uwagę na ziemi; dostojni pasażerowie już prawie wsiadali do długiego pojazdu wraz z najbardziej zaufanymi doradcami. Oklaski nie ustawały.
To się zdarzyło, ale Bourne nie był pewien co. Lewym ramieniem dotknął innego ramienia i było to niczym wstrząs elektryczny. Człowiek, o którego się otarł, najpierw pochylił się do przodu, a potem tak dziko rzucił do tyłu, że Jason stracił równowagę. Odwrócił się i ujrzał człowieka na motocyklu eskorty policyjnej. Uniósł latarkę, by przyjrzeć mu się przez ciemną, plastikową osłonę kasku.
Uderzenie pioruna; ostre, zygzakowate błyskawice przeleciały mu wewnątrz czaszki. Wybałuszył oczy, próbując pojąć rzecz nieprawdopodobną. Patrzył na siebie – sprzed zaledwie paru lat! Śniada twarz pod ciemnym kaskiem była jego własną! To był komandos! Samozwaniec! Morderca!
W patrzących na niego oczach także pojawiła się panika, ale człowiek był szybszy niż Webb. Płaska, sztywna dłoń wystrzeliła do przodu, miażdżąc Jasonowi krtań, odbierając mowę i zdolność myślenia. Bourne upadł na plecy, niezdolny do krzyku, chwytając się ręką za szyję. Morderca zeskoczył z motocykla. Przebiegł obok Jasona i zanurkował” pod sznury.
Dopaść go! Złapać!…Marie! Nie mógł wydusić z siebie ani słowa, tylko histeryczne myśli milcząco krzyczały w jego głowie. Zwymiotował, co wywołało eksplozję bólu w gardle, a potem przeskoczył przez sznur i wpadł w tłum, biegnąc tropem pozostawionym przez uciekającego zabójcę: leżące na ziemi ciała, powalone ciosami pięści.
– Zatrzymać… go! – Tylko to drugie słowo wydobyło się z gardła Jasona i to jako chrapliwy szept. – Przepuśćcie mnie! – wydusił z siebie dwa słowa, ale nikt go nie słuchał. Gdzieś w okolicy terminalu wśród deszczu grała orkiestra.
Trop się urwał! Byli tylko ludzie, ludzie, ludzie! Znaleźć go! Złapać go! Marie! On uciekł! Zniknął!
– Przepuście mnie! – wrzasnął. Słowa były już zupełnie wyraźne, ale nikt nie reagował. Szarpał, ciągnął i rozpychał ludzi na swej drodze ku skrajowi tłumu. Przed nim, za szklanymi drzwiami terminalu, stał zwrócony twarzami ku niemu drugi tłum.
Nic! Nikogo! Morderca uciekł!
Morderca? Morderstwo!
To była ta limuzyna, jadąca na czele limuzyna z flagami obu krajów! To był cel! Gdzieś w samochodzie lub pod nim znajdował się mechanizm zegarowy, który wysadzi ją w powietrze, zabijając szefów obu delegacji. Rezultat: scenariusz… chaos. Przejęcie władzy!
Читать дальше