Bourne obrócił się dokoła, gorączkowo rozglądając się za kimś reprezentującym władzę. Dwadzieścia metrów od sznura stał na baczność, gdyż grano właśnie brytyjski hymn narodowy, oficer policji kouluńskiej. Do pasa miał przypięte radio. Szansa! Limuzyny ruszyły w uroczystej procesji w stronę niewidocznej stąd bramy lotniska.
Jason szarpnął sznur w górę przewracając słupek i rzucił się biegiem w stronę niskiego, wyprostowanego chińskiego oficera. – Xunsu! – ryknął.
– Shenme^ – odparł zdumiony mężczyzna, instynktownie sięgając po broń w kaburze.
– Zatrzymaj ich! Samochody, limuzyny! Tę pierwszą!
– O czym ty mówisz? Kim jesteś?
Zrozpaczony Bourne niemalże uderzył oficera. – Mosad! – wrzasnął.
– To ty jesteś tym z Izraela? Słyszałem, że…
– Słuchaj! Łap za radio i każ im się zatrzymać! Wyrzuć wszystkich z tego wozu! On wyleci w powietrze! Zaraz!
W strugach deszczu oficer popatrzył Jasonowi w oczy, a potem jeden raz kiwnął głową i wyszarpnął radio zza paska. – Alarm! Zwolnić kanał i połączyć mnie z Czerwoną Gwiazdą Jeden! Natychmiast!
– Ze wszystkimi wozami! – przerwał Bourne. – Każ im się rozproszyć!
– Zmiana rozkazu! – krzyknął oficer policji. – Alarm dla wszystkich wozów. Łączyć! – Napiętym, ale opanowanym głosem, bardzo wyraźnie i z naciskiem na każde słowo Chińczyk wydawał polecenia. – Tu Kolonia Pięć w trybie alarmowym. Jest ze mną człowiek z Mosadu i przekazuję jego instrukcje. Mają zostać wykonane natychmiast. Czerwona Gwiazda Jeden ma się bezzwłocznie zatrzymać i rozkazać wszystkim wysiąść i pobiec w ukrycie. Wszystkie pozostałe wozy niech skręcą w lewo, w kierunku środka lotniska, jak najdalej od Czerwonej Gwiazdy Jeden. Wykonać natychmiast!
Osłupiałe tłumy usłyszały w oddali, jak silniki samochodów ryknęły jednym głosem. Pięć limuzyn wypadło z szyku, pędząc w stronę zalegających nad lotniskiem ciemności. Pierwsza zahamowała z piskiem, drzwi się otworzyły i wyskoczyli z nich ludzie, rozbiegając się we wszystkie strony.
Osiem sekund później to nastąpiło. Limuzyna zwana Czerwoną
Gwiazdą Jeden eksplodowała dwanaście metrów od otwartej bramy. Płonący metal i odłamki szkła wyleciały w górę wśród deszczu, a orkiestra umilkła w pół taktu.
Pekin, 23.25
Za północnymi przedmieściami Pekinu znajduje się ogromne osiedle, o którym rzadko się wspomina i z pewnością nie jest ono dostępne dla zwykłych ludzi. I choć jest to głównie podyktowane względami bezpieczeństwa; niemniej w tym egalitarnym społeczeństwie stanowi ono zjawisko nieco ambarasujące. Bo wewnątrz tej rozległej zalesionej enklawy wśród wzgórz znajdują się wille najpotężniejszych ludzi w Chinach. Osiedle otoczone jest wysokim murem z szarego kamienia, bram wejściowych strzegą zahartowani weterani armii, a gęsty las wewnątrz nieustannie patrolowany jest przez agresywne psy. A gdyby ktoś chciał się zastanawiać nad istniejącymi tutaj związkami politycznymi czy towarzyskimi, musiałby zauważyć, że żadnej z tych willi nie widać z okien innych, ponieważ każda jest otoczona własnym murem wewnętrznym, a wszyscy strażnicy ochrony osobistej wybierani spośród ludzi, którzy przez wiele lat musieli wykazać się posłuszeństwem i ślepym oddaniem. Jeśli nazwa osiedla jest kiedykolwiek wymieniana, to mówi się o nim jako o Górze Nefrytowej Wieży, co nie odnosi się do góry pochodzenia geologicznego, lecz do ogromnego pagórka, wznoszącego się nad innymi. W swoim czasie, w miarę przypływów i odpływów powodzenia politycznego, przemieszkiwali tam tacy ludzie, jak Mao Tse-tung, Liu Szao-ci, Lin Piao czy Czou En-laj. Obecnym mieszkańcem osiedla był człowiek kształtujący przyszłość ekonomiczną Republiki Ludowej. Prasa światowa określała go tylko nazwiskiem Sheng, lecz wszyscy wiedzieli natychmiast, kogo ono oznacza. Pełne jego nazwisko brzmiało Sheng Chouyang.
Czterodrzwiowy brązowy samochód pędził drogą biegnącą wzdłuż imponującego szarego muru. Zbliżył się do Bramy Numer Sześć i w tym momencie kierowca, jakby czymś zaabsorbowany, nagle wcisnął hamulec i wóz z poślizgiem zakręcił ku bramie, zatrzymując się tuż przed jaskrawopomarańczową barierą, odbijającą światła przednich reflektorów. Podszedł wartownik.
– Kim jest ten, do którego przyjechałeś, i jak się nazywasz? Chcę zobaczyć twoją legitymację służbową.
– Do ministra Shenga – oświadczył kierowca. – A moje nazwisko nie jest istotne i żadne papiery nie są potrzebne. Poinformuj rezydencję ministra, że przybył jego wysłannik z Koulunu.
Żołnierz wzruszył ramionami. Tego rodzaju odpowiedzi były wręcz standardowe na Górze Nefrytowej Wieży, a dalsze wypytywanie mogło tylko spowodować przeniesienie z tego rajskiego miejsca, gdzie ilości zbywającego mieszkańcom jedzenia przekraczały wszelkie wyobrażenie, a za posłuszeństwo i lojalną służbę można było nawet dostać zagraniczne piwo. Niemniej wartownik posłużył się telefonem. Gość musiał być wpuszczony zgodnie z przepisami. Inne postępowanie mogło spowodować, że winny musiałby uklęknąć w polu, by otrzymać strzał w potylicę. Wartownik wszedł więc do kordegardy i nakręcił numer willi Sheng Chouyanga.
– Wpuść go. Szybko!
Nie podchodząc do samochodu wartownik nacisnął guzik i pomarańczowa bariera uniosła się. Auto wpadło-na teren, o wiele za szybko jak na jazdę po żwirowanej drodze, pomyślał wartownik. Wysłannikowi niezmiernie się spieszyło.
– Minister Sheng jest w ogrodzie – oświadczył oficer armii stojący w drzwiach. Spoglądał w przestrzeń za gościem, przeszukując wzrokiem ciemność. – Idź do niego.
Wysłannik popędził przez pierwszy pokój zapełniony meblami z czerwonej laki w stronę korytarza, za którym znajdował się otoczony murem, przepiękny ogród z czterema połączonymi stawami pełnymi lilii wodnych, które delikatnie podświetlały żółte lampy ukryte pod wodą. Dwie przecinające się ścieżki wysypane białymi kamykami tworzyły „X” między basenami, a na końcu każdej z nich ustawione były w półkole czarne wiklinowe fotele i stoły. Na końcu wschodniej ścieżki, pod ceglaną ścianą, siedział samotny mężczyzna. Był to człowiek średniego wzrostu, szczupły, z krótko przystrzyżonymi, przedwcześnie posiwiałymi włosami i zmizerowaną twarzą. Jedyne, co mogło zaskoczyć kogoś widzącego go po raz pierwszy, to jego oczy, czarne oczy martwego człowieka o nigdy nie mrugających powiekach.
Ale mimo tego wrażenia były to także oczy fanatyka, którego ślepe oddanie jednej sprawie stanowiło istotę jego siły; źrenice tliły się białym żarem, a oczy ciskały błyskawice. Takie były oczy Sheng Chouyanga i w tej chwili płonęły.
– Gadaj! – ryknął, chwytając obu rękami czarne poręcze plecionego fotela. – Kto to robi?
– To wszystko kłamstwo, panie ministrze! Sprawdziliśmy przez naszych ludzi w Tel Awiwie. Taki człowiek, jakiego nam opisano, nie istnieje. W Koulunie nie ma żadnego agenta Mosadu! To k ł a m s t w o!
– Jakie działania podjąłeś?
– To niezwykle zawikłana…
– Jakie działania?
– Poszukujemy w Mongkoku Anglika, o którym, jak się wydaje, nikt nic nie wie.
– Durnie i idioci! Idioci i durnie! Z kim rozmawiałeś?
– Z naszym najważniejszym człowiekiem w kouluńskiej policji. Jest zdezorientowany, a także, co z przykrością stwierdzam, przestraszony. Parę razy mówił o Makau i nie podobał mi się ton jego głosu.
– Jest trupem.
– Przekażę tę instrukcję.
– Obawiam się, że nie możesz. – Shang uczynił gest lewą dłonią, a prawą, ukrytą w cieniu, sięgnął pod niski stolik.
Читать дальше