Jeden telefon z Lisboa do taipana w Hongkongu oznaczał śmierć Marie. Taipan nie ograniczył się do gróźb – pogróżki aż nazbyt często okazywały się puste; użył o wiele bardziej morderczego sposobu. Zaczął od wrzasków i walenia wielką pięścią w poręcz rozklekotanego fotela, po czym spokojnie dał słowo: Marie umrze. Była to obietnica złożona przez człowieka, który swych obietnic dotrzymywał, dotrzymywał słowa.
Ale pomimo wszystko Dawid Webb odczuwał coś, czego nie potrafił określić. W ogromnym taipanie było coś nienaturalnego, teatralnego, nie licującego z jego wzrostem. Wyglądało to tak, jak gdyby użył swego wielkiego ciała, by uzyskać przewagę w sposób, jaki ludzie jego postury rzadko stosowali. Woleli robić wrażenie samym swym rozmiarem. Kim był taipan? Odpowiedź znajdowała się w hotelu Lisboa, ale ponieważ nie mógł wybrać się tam osobiście, pomocne będą tu umiejętności d'Anjou. Powiedział Francuzowi bardzo niewiele;
teraz powie mu więcej. Opisze brutalne podwójne morderstwo, którego dokonano za pomocą pistoletu maszynowego uzi, i powie też, że jedną z ofiar była żona potężnego taipana. D'Anjou zada te pytania, których on sam nie mógł postawić, a jeśli otrzyma odpowiedź, będzie to kolejny krok do Marie.
Graj według scenariusza. Aleksander Conklin.
Czyjego scenariusza? Dawid Webb.
Tracisz czas! Jason Bourne. Znajdź tego, który cię udaje. Złap go!
W korytarzu za drzwiami ciche kroki. Jason jednym skokiem odwrócił się od okna i bezgłośnie podbiegł do ściany. Z wycelowanym pistoletem przywarł do niej plecami w miejscu, gdzie zasłonią go otwarte drzwi. Ostrożnie, bezszelestnie włożono klucz do zamka. Drzwi wolno się otworzyły.
Bourne potężnym pchnięciem uderzył nimi intruza, obrócił się i chwycił oszołomionego człowieka w samym wejściu. Wciągnąwszy go do środka zamknął drzwi kopnięciem, trzymając broń wycelowaną w głowę leżącego na podłodze mężczyzny, który podczas upadku upuścił walizkę i ogromny pakunek. Był to d'Anjou.
– To był najlepszy sposób, by zarobić kulę w łeb, Echo!
– Sacre bieu! Po raz ostatni w życiu potraktowałem cię delikatnie! Powinieneś przejrzeć się w lustrze, Delta. Wyglądasz jak wtedy w Tam Quan, po kilku dniach bez snu. Myślałem, że drzemiesz.
Znów krótki błysk, kolejne wspomnienie z przeszłości.
– W Tam Quan powiedzieliście mi, że mam iść spać, tak było? – spytał Jason. – Ukryliśmy się w krzakach, a wy ustawiliście się wokół mnie i prawie wydaliście mi rozkaz, żebym spał.
– Żądanie leżało w naszym interesie. My nie potrafilibyśmy się stamtąd wydostać, tylko ty mogłeś.
– Coś mi wtedy powiedziałeś. Co to było? Bo ja usłuchałem.
– Wytłumaczyłem ci, że odpoczynek jest nie mniej skuteczną bronią niż którekolwiek z tępych narzędzi czy przyrządów do strzelania, jakie człowiek wynalazł.
– W późniejszych czasach stosowałem pewną odmianę tej zasady. Stała się dla mnie aksjomatem.
– Jest mi niezmiernie miło, że miałeś dość inteligencji, by posłuchać starszych. Czy wolno mi już wstać? I czy byłbyś łaskaw opuścić tę cholerną broń?
– Och, przepraszam.
– Nie mamy czasu – rzekł d'Anjou wstając. Walizkę zostawił na podłodze, pakunek obdarł z brązowego papieru. W środku znajdowały się odprasowane ubrania khaki, dwa pasy z kaburami i dwie czapki z daszkami. Rzucił to wszystko na krzesło. – To są mundury. W kieszeni mam odpowiednie legitymacje. Obawiam się, Delta, że mam tym razem wyższy stopień niż ty, ale wiek ma swoje prawa.
– To są mundury hongkongijskiej policji.
– Ściśle mówiąc Koulunu. Być może mamy pewną szansę, Delta! Dlatego tak długo nie wracałem. Lotnisko Kai Tak! Środki bezpieczeństwa są niesłychane; właśnie to, czego potrzebuje twój sobowtór, by pokazać, że jest lepszy, niż ty byłeś kiedykolwiek! Oczywiście nie ma na to żadnej gwarancji, ale postawiłbym własne życie… bo to jest klasyczne wyzwanie dla opętanego maniaka. „Zgromadźcie wszystkie swe siły, a ja się przez nie przebiję!” Jednym morderstwem tego typu może znów odtworzyć swą legendę, że jest absolutnie niezwyciężony. To on, jestem tego pewien!
– Zacznij od początku – polecił Bourne.
– Owszem, w czasie gdy będziemy się ubierać – zgodził się Francuz, ściągając koszulę i odpinając pasek spodni. – Pospiesz się! Po drugiej stronie ulicy mam motorówkę. Czterysta koni. W Koulunie możemy być za trzy kwadranse. Trzymaj! To twoje! Mon Dieu, rzygać mi się chce na myśl, ile pieniędzy na to poszło!
– A patrole ChRL?- spytał Jason, ściągając ubranie. Sięgnął po mundur. – Zestrzelą nas z wody!
– Idiota! Z pewnymi znanymi łodziami rozmawia się szyfrem przez radio. Ostatecznie jesteśmy ludźmi honoru. Jak sądzisz, w jaki sposób przewozimy towary? Jakim sposobem udaje się nam przeżyć? Spotykamy się w zatoczkach na chińskiej wyspie Teh Są Wei i tam dokonuje się wypłat. Pospiesz się!
– A co z tym lotniskiem? Skąd masz pewność, że to on?
– Gubernator brytyjski. Morderstwo.
– Co? – wrzasnął oszołomiony Bourne.
– Z półwyspu do przystani promowej „Star” szedłem piechotą z twoją walizką w ręce. To bardzo krótki dystans, a promem jest znacznie szybciej niż taksówką przez tunel. Przechodząc koło Komendy Policji w Koulunie na Salisbury Road, ujrzałem siedem radiowozów ruszających na pełnym gazie jeden za drugim; wszystkie skręcały w lewo, a więc nie do dzielnicy magazynów. To mnie uderzyło. Dziwna sprawa. Owszem, dwa czy trzy z powodu jakichś lokalnych zamieszek, ale siedem? To był dobry los, jak tu mawiają. Zadzwoniłem do swojego człowieka w Komendzie i on chętnie udzielił mi informacji; zresztą w tym momencie to już nie było tajemnicą służbową. Powiedział, że jeśli pozostanę dłużej w tamtym miejscu, to w ciągu najbliższych dwóch godzin zobaczę jeszcze dziesięć radiowozów i dwadzieścia furgonetek, wszystkie jadące w kierunku Kai Tak. Te, które widziałem, to był tylko pierwszy rzut dla przeszukania lotniska. Dostali cynk ze swych podziemnych źródeł, że szykowany jest zamach na gubernatora.
– Szczegóły! – rzucił rozkazująco Bourne, równocześnie zapinając spodnie i sięgając po długą koszulę khaki, pełniącą równocześnie rolę kurtki mundurowej, po spięciu jej pasem wyładowanym nabojami.
– Dziś wieczorem gubernator przylatuje z Pekinu wraz ze swą świtą z Foreign Office oraz kolejną delegacją negocjatorów chińskich. Będą dziennikarze, ekipy telewizyjne, wszyscy. Oba rządy życzą sobie pełnej obsługi prasowej. Jutro ma się odbyć wspólne spotkanie wszystkich negocjatorów z przywódcami finansistów kolonii.
– W sprawie traktatu brytyjsko-chińskiego?
– Jeszcze jedna runda nie ustającego gadulstwa na temat Porozumień. Ale przez wzgląd na nas wszystkich módl się, aby ich rozmowy były przyjazne.
– Scenariusz – szepnął Jason, nagle zamierając.
– Jaki scenariusz?
– Ten, o którym sam mówiłeś. Ten, który powoduje, że druty telefoniczne między Pekinem a Pałacem Rządowym rozpaliły się do czerwoności. Zabić gubernatora w zamian za wicepremiera? A może ministra spraw zagranicznych za wysokiej rangi członka Komitetu Centralnego? Może premiera za Przewodniczącego? Jak daleko można się posunąć? Ile ma być tych starannie dobranych morderstw, nim dojdzie się do punktu krytycznego? Ile czasu upłynie do chwili, gdy tatuś odmówi dalszego pobłażania nieposłusznemu dziecku i wmaszeruje do Hongkongu? Chryste, to przecież może nastąpić. Ktoś chce, by nastąpiło.
D'Anjou stał nieruchomo, trzymając pas złowieszczo wyładowany nabojami w mosiężnych łuskach. – Nie sugerowałem niczego więcej niż bezplanowe akty gwałtu dokonywane przez opętanego zabójcę, przyjmującego wszelkie kontrakty bez wyboru. Po obu stronach istnieje dość chciwości i korupcji politycznej, by uznać to za wytłumaczenie. Ale to, co ty, Delta, sugerujesz, to coś zupełnie innego. Twierdzisz, że to plan, zorganizowany plan zdestabilizowania Hongkongu do tego stopnia, by został zajęty przez Chiny.
Читать дальше