– Rien. Mów dalej.
– Uderzyła mnie myśl, że niezależnie od tego, co się stanie z tobą w Paryżu… wygrasz czy przegrasz, zginiesz czy się uratujesz, Jason Bourne i tak jest skończony. I na wszystkich świętych, wiedziałem, że Waszyngton nie wykrztusi z siebie jednego słowa, żeby przyznać się do udziału w tej sprawie albo cokolwiek wyjaśnić; po prostu znikniesz. „Nie do uratowania”, tak chyba brzmi ten termin.
– Znam go – odparł Jason. – A więc byłem skończony.
– Naturellement. Bez żadnych wyjaśnień, ponieważ nie mogło ich być. Mon Dieu, zabójca, którego wymyślili, oszalał… i zaczął zabijać. Nie, na ten temat ani mru-mru. Stratedzy wycofają się w najgłębszy cień, tam gdzie odkłada się ich plany… „na półkę”, takie chyba jest to wyrażenie.
– Znam je także.
– Bien. W takim razie potrafisz zrozumieć rozwiązanie, które dla siebie znalazłem, sposób na życie dla starzejącego się mężczyzny.
– Zaczynam rozumieć.
– Bien encore. W Azji było miejsce do wypełnienia. Nie istniał już Jason Bourne, ale jego legenda była wciąż żywa. Znaleźliby się ludzie, którzy chętnie zapłaciliby za usługi tak niezwykłego osobnika. Dlatego wiedziałem, co mam robić. Była to po prostu kwestia znalezienia odpowiedniego materiału.
– Materiału?
– No dobrze, jeśli sobie życzysz, oszusta. I wyszkolenia go za pomocą metod stosowanych w „Meduzie”, metod, które trafiały nawet do najbardziej chełpliwych członków tego zakonspirowanego, przestępczego bractwa. Pojechałem do Singapuru i często z narażeniem życia odwiedzałem jaskinie występku, aż znalazłem odpowiedniego człowieka. I mogę dodać, że znalazłem go szybko. Był zdesperowany;
przez prawie trzy lata uciekał walcząc o własne życie, a pogoń, jak to się mówi, deptała mu po piętach. To Anglik, były komandos Jej Królewskiej Mości. Którejś nocy upił się i w napadzie szału zabił siedem osób. Ze względu na wzorową służbę wysłano go na leczenie do szpitala psychiatrycznego w Kent, skąd uciekł i jakimś cudem – Bóg jeden wie jakim – przedostał się do Singapuru. Miał wszelkie predyspozycje – trzeba było je tylko wyszlifować i skierować w odpowiednim kierunku.
– Wygląda tak jak ja. Tak jak kiedyś wyglądałem.
– Teraz jest do ciebie dużo bardziej podobny niż przedtem. Miał zbliżone rysy twarzy, a także wysoki wzrost i muskularne ciało; to były jego atuty. Należało jedynie nieco zmienić zbyt sterczący nos i kształt policzków, które były bardziej wydatne od twoich, tak jak je zapamiętałem u ciebie – to znaczy u Delty, oczywiście. W Paryżu wyglądałeś inaczej, ale nie do tego stopnia, żebym cię nie rozpoznał.
– Komandos – powiedział cicho Jason. – Pasuje. Kto to jest?
– To facet bez nazwiska, ale za to z makabryczną historią – odparł d'Anjou wpatrując się w odległe góry.
– Bez nazwiska…?
– Nie podał mi żadnego, którego by nie odwołał w następnym zdaniu, żadnego, które choćby w przybliżeniu było autentyczne. Strzeże go tak, jakby stanowiło jedyną gwarancję zachowania się przy życiu, a jego ujawnienie groziło mu nieuniknioną śmiercią. Ma oczywiście rację: w takiej znajduje się teraz sytuacji. Gdybym znał jego nazwisko, mógłbym je anonimowo wysłać brytyjskim władzom Hongkongu. Ich komputery jakoś by sobie z tym poradziły; z Londynu przyjechaliby specjaliści i zorganizowali łowy na taką skalę, o jakiej mnie nawet się nie śniło. Nie wzięliby go nigdy żywcem – on by na to nie pozwolił, a im wcale by na tym nie zależało – i w ten sposób osiągnąłbym swój cel.
– Dlaczego Brytyjczycy chcą go zlikwidować?
– Wystarczy powiedzieć, że podczas gdy Waszyngton ma swoje May Lai i swoją „Meduzę”, konto Londynu obciąża całkiem niedawna działalność pewnej specjalnej jednostki wojskowej, którą dowodził psychopatyczny morderca. Zostawiał za sobą setki ofiar; kwestia, czy byli winni, czy nie, nie miała dla niego większego znaczenia. Zna zbyt wiele tajemnic. Ich ujawnienie mogłoby doprowadzić do aktów odwetu na całym Bliskim Wschodzie i w Afryce. Najważniejsze są względy praktyczne, wiesz o tym. Albo powinieneś wiedzieć.
– On był dowódcą? – zapytał ze zdumieniem Bourne.
– To nie żaden prosty żołdak, Delta. W wieku dwudziestu dwu lat został kapitanem, a dwudziestu czterech majorem, a wszystko to w czasach, kiedy jakikolwiek awans graniczył z cudem z powodu oszczędnościowej polityki Whitehallu. Gdyby nie opuściło go szczęście, dzisiaj bez wątpienia byłby brygadierem albo nawet pełnym generałem.
– Sam ci o tym opowiadał?
– Podczas powtarzających się pijackich seansów, kiedy wychodziła na jaw brzydka prawda… ale nigdy jego nazwisko. Zdarzały się przeciętnie raz albo dwa razy w miesiącu i trwały kilka dni;
odblokowywał się wtedy pogrążając w pijackim oceanie odrazy do samego siebie. Do ostatniej chwili jednak zawsze kołatały się w nim jakieś resztki świadomości. Kiedy nadchodził ten jego atak, prosił, bym go związał, zamknął, uchronił przed nim samym… Przeżywał na nowo straszliwe wydarzenia z przeszłości, głos miał chrapliwy, gardłowy, głuchy. Kiedy był we władaniu alkoholu, zaczynał opisywać sceny tortur i męczarni, przesłuchań, podczas których wyłupywał więźniom oczy, przecinał im nożem przeguby, każąc swym ofiarom patrzeć, jak życie wycieka im z żył. Z tego, co udało mi się zebrać do kupy na podstawie jego opowieści, dowodził wieloma skrajnie niebezpiecznymi, szaleńczymi operacjami, które miały na celu tłumienie fanatycznych powstań wybuchających pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych – począwszy od Jemenu, a skończywszy na krwawych zamieszkach we wschodniej Afryce. Zamroczony alkoholem opowiadał kiedyś z triumfem, że na brzmienie jego nazwiska sam Idi Amin wstrzymywał oddech. Tak daleko sięgała jego sława, sława człowieka, który dorównał, a nawet przewyższył brutalnością krwawego Amina. – D'Anjou przerwał i pokiwał wolno głową, unosząc brwi, w typowy dla Galijczyka sposób akceptując to, co niewytłumaczalne. – Był, to znaczy jest, czymś niższym od człowieka, ale mimo to stanowi jednocześnie wzór wysoce inteligentnego oficera i dżentelmena. Zupełny paradoks, całkowite przeciwieństwo człowieka cywilizowanego… Śmiał się z tego, że jego podwładni nim pogardzali, że nazywali go bestią, a jednak żaden nie ośmielił się wnieść przeciw niemu oficjalnej skargi.
– Dlaczego? – zapytał wstrząśnięty Jason. To, co słyszał, napełniało go bólem. – Dlaczego nie złożyli na niego raportu?
– Ponieważ pod jego dowództwem wychodzili cało – a przynajmniej większość z nich – z najgorszych opresji.
– Rozumiem – odparł Bourne. – Nie, nie rozumiem! – krzyknął nagle wściekle, jakby go coś ugryzło. – Struktura dowodzenia nie jest aż tak zła. Dlaczego zwierzchnicy nie zawiesili go w obowiązkach? Musieli przecież wiedzieć!
– O ile dobrze zrozumiałem jego tyrady, podejmował się zadań, których inni nie potrafili albo nie chcieli wykonać. Poznał sekret, o którym my w „Meduzie” dowiedzieliśmy się przed laty; Przyjmij najbardziej bezwzględne reguły gry przeciwnika. Zmieniaj zasady w zależności od kultury. Dla niektórych życie ludzkie nie jest przecież tym samym, czym jest ono wedle koncepcji judeochrześcijańskiej. Jak mogłoby być? Dla wielu śmierć stanowi wyzwolenie z nieznośnych warunków życia.
– Oddychać znaczy oddychać – upierał się zajadle Jason. – Być znaczy być, a myśleć znaczy myśleć – dodał Dawid Webb. – To neandertalczyk.
– W nie większym stopniu, niż bywał nim czasami Delta. I ty wydostałeś nas z tylu…
Читать дальше