– Instynkt meduzyjczyka i urywkowa wiedza o nawiązanych przez niego osobliwych znajomościach i o niezwykle opłacalnym dlań kontrakcie, który może doprowadzić do wybuchu wojny w Hongkongu i sparaliżować całą kolonię.
– Słyszałem już tę teorię – odezwał się Jason przypominając sobie słowa McAllistera wypowiedziane owego wczesnego wieczoru w Maine – i nadal w nią nie wierzę. Kiedy mordercy zaczynają zabijać jeden drugiego, zwykle oni sami na tym tracą. Wyniszczają się wzajemnie, a informatorzy wychodzą z ukrycia w obawie, że mogą stać się następni w kolejce.
– Jeśli krąg ofiar ogranicza się do takich ludzi, wtedy z pewnością masz rację. Ale nie wówczas, kiedy ginie wpływowy polityk potężnego i agresywnego kraju.
Bourne przyjrzał się badawczo Francuzowi.
– Chiny? – zapytał cicho. D'Anjou kiwnął głową.
– W Tsimshatsui zginęło pięciu mężczyzn.
– Wiem o tym.
– Czterech z nich nie miało żadnego znaczenia. Ale nie ten piąty. Był wicepremierem Chińskiej Republiki Ludowej.
– Wielki Boże! – Jason zastygł w bezruchu. Wracał do niego obraz samochodu z przyciemnionymi szybami. Oficjalnej, należącej do chińskiego rządu limuzyny, którą podróżował zabójca.
– Moi informatorzy donieśli mi, że gorąca linia między Pekinem a Pałacem Rządowym nie stygła ani na moment. Tym razem wzięły górę względy praktyczne i konieczność zachowania twarzy. Na początek, co robił wicepremier w Koulunie? Czy dostojny członek Komitetu Centralnego nie zaliczał się przypadkiem do grona skorumpowanych? Ale, jak powiedziałem, to było tym razem. Nie, Delta, trzeba zniszczyć stworzoną przeze mnie istotę, zanim przyjmie następny kontrakt, kontrakt, który wtrąci nas wszystkich w otchłań.
– Przykro mi, Echo. Nie można go zabić. Trzeba go przekazać pewnej osobie. Żywego.
– Tak brzmi twoja historia? – zapytał d'Anjou.
– Jeden z jej fragmentów.
– Opowiedz mi.
– Tylko to, co musisz wiedzieć. Moja żona została porwana i przewieziona do Hongkongu. Żeby ją odzyskać – i odzyskam ją albo wszyscy pożegnacie się z waszym zasranym życiem – muszę dostarczyć tego sukinsyna, którego stworzyłeś. A teraz jestem bliżej tego o krok, ponieważ ty mi pomożesz. Mówiąc „pomożesz”, mam na myśli prawdziwą pomoc. Jeśli nie…
– Groźby są niepotrzebne, Delta – przerwał mu były meduzyj-czyk. – Wiem, co potrafisz zrobić. Widziałem to na własne oczy. Obaj chcemy go mieć, każdy z innych powodów. Będziemy działać wspólnie.
Catherine Staples nalegała, by zaproszony przez nią na kolację gość wypił jeszcze jedno martini z wódką. Sama wymówiła się pod pretekstem, że ma jeszcze do połowy pełną szklankę.
– Jest również w połowie pusta – zauważył trzydziestodwuletni amerykański attache. Był zdenerwowany; uśmiechnął się blado, odgarniając ciemne włosy z czoła. – To głupie z mojej strony, Catherine – dodał – przykro mi, ale nie potrafię zapomnieć, że widziałaś te zdjęcia. Nie mówiąc już o tym, że ocaliłaś moją karierę i zapewne też życie. Ciągle idzie o te cholerne zdjęcia.
– Prócz mnie widział je tylko inspektor Ballantyne.
– Ale t y je widziałaś.
– W moim wieku mogłabym być twoją matką.
– Tym gorzej. Patrzę na ciebie i jest mi wstyd, czuję się po prostu brudny.
– Mój były mąż, licho wie, gdzie teraz przebywa, powiedział mi kiedyś, że w stosunkach seksualnych nie ma niczego, co można by czy powinno się uważać za brudne. Podejrzewam, że powiedział mi to nie bez powodu, ale tak się składa, że uważam, iż miał rację. Słuchaj, John, przestań o nich myśleć. Ja przestałam.
– .Postaram się. – Zbliżył się kelner, więc gestem zamówił kolejnego drinka. – Po twoim telefonie dziś po południu poczułem się wykończony. Myślałem, że okazało się coś znacznie gorszego. Przecież przez dwadzieścia cztery godziny nie wiedziałem, co robię.
– Dano ci podstępnie dużą dawkę narkotyku. Nie mogłeś za siebie odpowiadać. I przepraszam cię, powinnam była ci od razu powiedzieć, że nie ma to nic wspólnego z naszymi poprzednimi sprawami.
– Gdybyś to zrobiła, nie wyłączyłbym się z pracy na ostatnie pięć godzin.
– Postąpiłam okrutnie i bezmyślnie. Raz jeszcze przyjmij moje przeprosiny.
– Przyjęte. Jesteś wspaniałą dziewczyną, Catherine.
– Wykorzystuję twoje nawroty infantylizmu.
– Nie licz na to aż tak bardzo.
– W takim razie nie pij piątego martini.
– To dopiero drugie.
– Odrobina pochlebstwa nigdy nie zaszkodzi.
Zaśmiali się cicho. Kelner wrócił z drinkiem dla Johna Nelsona. Attache podziękował i zwrócił się do Catherine. – Przyszło mi właśnie do głowy, że nie zawdzięczam zaproszenia na cudzy koszt do „The Plume” potrzebie stworzenia okazji do pochlebstw. Ta knajpa jest poza moimi możliwościami finansowymi.
– Moimi też, ale nie Ottawy. Zostaniesz tam wpisany na listę bardzo ważnych osobistości. Faktycznie już jesteś.
– To miłe. Nigdy mi o tym nie mówiono. Dostałem tu bardzo dobre stanowisko, ponieważ nauczyłem się chińskiego. Wykombinowałem sobie, że konkurując z tymi wszystkimi absolwentami Ivy League*, chłopak z Wyższego College'u Stanowego w Fayette, stan Iowa, powinien mieć jakąś przewagę.
– I masz ją, Johnny. Jesteś lubiany w konsulatach. W światku naszych wysuniętych placówek ambasadzkich cenią się wysoko. I słusznie.
– Jeśli tak jest, to dzięki tobie i Ballantyne'owi. I tylko dzięki wam obojgu. – Nelson przerwał, pociągnął martini i popatrzył na kobietę znad szklanki. Odstawił koktajl i spytał: – O co idzie, Catherine? Czemu jestem tak ważny?
– Ponieważ potrzebuję twojej pomocy.
– Zrobię wszystko. Wszystko, co będę mógł.
– Nie tak szybko, Johnny. Jesteśmy w sezonie powodzi i ja sama mogę się utopić.
– Ivy League – sześć czołowych uniwersytetów amerykańskich, jak Yale, Harvard itd.
– Jeśli istnieje ktokolwiek, komu powinienem rzucić koło ratunkowe, to właśnie tobie. Pomijając drobne różnice, nasze dwa kraje są sąsiadami i zasadniczo lubią się wzajemnie. Jesteśmy po tej samej stronie. Więc o co chodzi? Jak mam ci pomóc?
– Marie St. Jacques… Webb – powiedziała Catherine, badając wyraz jego twarzy.
Nelson zamrugał oczami w głębokim zamyśleniu, jego spojrzenie błądziło w przestrzeni.
– Nic – odrzekł. – To nazwisko nic mi nie mówi.
– Dobrze, próbujmy dalej: Raymond Havilland.
– Ach, to zupełnie inna para kaloszy. – Attache otworzył szeroko oczy i pochylił na bok głowę. – Wszyscy u nas plotkują na jego temat. Nie zjawił się w konsulacie, nawet nie zadzwonił do naszego głównego szefa, który marzy o tym, by mieć z nim wspólną fotografię w gazecie. Przecież Havilland jest naszą czołową gwiazdą, czymś w rodzaju metafizycznego zjawiska tej firmy. Siedział tutaj już w czasach przedhistorycznych i to on prawdopodobnie zmontował ten cały szwindel.
– A więc zdajesz sobie sprawę, że przed laty wasz arystokratyczny ambasador był zamieszany w negocjacje nie tylko dyplomatyczne.
– Nikt o tym nie mówi, ale tylko naiwniacy nabierają się na jego minę faceta nie mieszającego się do awantur.
– Naprawdę jesteś dobry, Johnny.
– Tylko spostrzegawczy. Dostaję za to część mojej pensji. Jaki jest związek między nazwiskiem, które znam, i tym mi nie znanym?
– Gdybym tylko wiedziała! Czy orientujesz się, po co Havilland się tu pojawił? Doszły cię jakieś plotki?
– Nie mam pojęcia, po co tu jest, ale wiem, że nie znajdziesz go w żadnym hotelu.
Читать дальше