– Niech to diabli wezmą! – zaklął Jason po angielsku i natychmiast przeszedł na chiński. – Słuchaj, co mówię. Nie mam czasu na wyjaśnienia, muszę go zobaczyć!
– To nie moja sprawa – odparł ostrożnie kierowca.
– Jedź do bramy – rozkazał Bourne. – Jestem pasażerem, który cię wynajął w Luohu, to wszystko. Ja będę mówił.
– Prosi pan o zbyt wiele. Nie chcę być widziany z kimś takim jak pan.
– Rób, co każę – powiedział Jason wyciągając zza paska pistolet.
Bourne stał przy wielkim oknie, z którego rozciągał się widok na lotnisko. Serce waliło mu tak mocno, że nie mógł tego wytrzymać. Dworzec był mały i tylko dla uprzywilejowanych pasażerów. Widok zachowujących się nonszalancko zachodnich biznesmenów z dyplomatkami i rakietami tenisowymi w ręku wyprowadzał Jasona z równowagi, kiedy spoglądał na stojących obok, sztywno wyprostowanych strażników w mundurach. Olej i woda najwyraźniej mieszały się tu ze sobą.
Wyłożył po angielsku sprawę tłumaczowi, który wyjaśnił wszystko dokładnie dowódcy straży. Przedstawił się jako zdezorientowany menedżer, którego poinformowano w konsulacie przy Queen's Road, że ma się spotkać na tutejszym lotnisku z dygnitarzem przylatującym z Pekinu. Zapomniał jego nazwiska, ale spotkali się kiedyś przelotnie w Departamencie Stanu w Waszyngtonie i na pewno się rozpoznają. Dał do zrozumienia, że spotkanie to oczekiwane jest z dużą przychylnością przez ważne osoby w samym Komitecie Centralnym. Otrzymał przepustkę uprawniającą do przebywania na lotnisku, na koniec zaś zapytał, czy może zatrzymać swoją taksówkę, w razie gdyby był mu potrzebny później jakiś środek transportu. Udzielono mu na to zgody.
– Jeśli chcesz dostać swoje pieniądze, to zostaniesz – powiedział po kantońsku do kierowcy, zabierając zwitek banknotów z siedzenia.
– Ma pan broń i złe oczy. Zabije pan kogoś. Jason przyjrzał się kierowcy.
– Ostatnia rzecz, jakiej pragnę, to zabić tego człowieka w samochodzie. Zabić mogę tylko w obronie jego życia.
Nigdzie na parkingu nie było brązowego samochodu z przyciemnionymi, nieprzejrzystymi szybami. Na tyle szybko, żeby nie wzbudzać podejrzeń, Bourne wszedł do pawilonu dworcowego i ruszył w stronę wielkiego okna, przez które właśnie teraz wyglądał. Skronie pękały mu z gniewu i frustracji, ponieważ na płycie lotniska w odległości nie większej niż piętnaście metrów widział rządowy samochód. Jasona dzieliła jednak od niego – i od wybawienia – nieprzebyta szklana ściana. Nagle limuzyna ruszyła ostro do przodu w kierunku średniej wielkości odrzutowca stojącego sześćset metrów dalej na pasie startowym. Bourne wytężył wzrok, modląc się do Boga, żeby zesłał mu lornetkę. Potem zdał sobie sprawę, że i tak nic by mu z niej nie przyszło: samochód objechał ogon samolotu i zniknął mu z oczu.
Niech to diabli!
Po paru sekundach odrzutowiec zaczął kołować na początek pasa, a brązowy samochód zawrócił w stronę parkingu i drogi wyjazdowej.
Co mógł zrobić? Nie mogę dać się w ten sposób załatwić! On jest tam! Jest tam i jest mną. Wymyka mi się z rąk! Bourne podbiegł do pierwszego stanowiska i przybrał wygląd pasażera znajdującego się w straszliwym stresie.
– Ten samolot, który ma właśnie wystartować! Mam być na jego pokładzie! Leci do Szanghaju, a w Pekinie powiedzieli mi, że mam do niego wsiąść. Niech go pan zatrzyma!
Urzędnik za ladą podniósł słuchawkę telefonu. Nakręcił szybko numer, a potem odetchnął z ulgą.
– To nie pański samolot, sir – oświadczył. – Ten leci do Guangdongu.
– Gdzie?
– To lotnisko przy granicy z Makau, sir. Nigdy! Tylko nie Makau! – krzyczał taipan… Rozkaz będzie szybki, a egzekucja jeszcze szybsza! Pańska żona umrze! Makau. Stolik numer pięć. Kasyno Kam Pęk.
Jeśli przedostanie się do Makau – stwierdził cichym głosem McAllister – to może stać się dla nas straszliwym obciążeniem…
– Likwidacja?
– Nie ująłbym tego w ten sposób.
Nie powiesz mi tego, nie masz prawa! – krzyknął Edward Newington McAllister zrywając się z krzesła. – Nie mogę tego zaakceptować, nie przyjmuję do wiadomości! Nie chcę o tym słyszeć!
– Lepiej posłuchaj, Edwardzie – odparł major Lin. – To fakt.
– To moja wina – dodał angielski doktor. Stał przed biurkiem Amerykanina w rezydencji na Yictoria Peak, patrząc mu prosto w oczy. – Wszystkie objawy wskazywały na to, by postawić diagnozę gwałtownie postępującej choroby układu nerwowego. Brak koncentracji, utrata ostrości widzenia, brak apetytu i znaczny spadek wagi, a co najbardziej istotne, ciągłe dreszcze przy jednoczesnej utracie kontroli motorycznej. Szczerze mówiąc, sądziłem, że proces chorobowy wszedł w stadium ostrego kryzysu.
– Co to, do diabła, oznacza?
– Że pacjentka umiera. Że grozi jej śmierć, nie w ciągu kilku godzin, co prawda, ani nawet dni czy tygodni, ale że proces jest nieodwracalny.
– Czy pańska diagnoza była prawidłowa?
– Wiele bym za to dał, by móc stwierdzić, że tak, że była przynajmniej rozsądna, ale niestety nie mogę. Mówiąc wprost, wystrychnięto mnie na dudka.
– Oberwał pan, co?
– Metaforycznie rzecz biorąc, tak. I to tam, gdzie boli najbardziej, panie podsekretarzu. Ucierpiała moja zawodowa duma. Ta dziwka wyprowadziła mnie w pole za pomocą karnawałowych sztuczek, a sama prawdopodobnie nie widzi różnicy między guzem a gorączką. Wszystko, co robiła, było wyrachowane, poczynając od rozmowy z pielęgniarką, a kończąc na ogłuszeniu i rozebraniu strażnika. Wszystkie jej kolejne kroki były zaplanowane, a jedyną osobą, która cierpiała na utratę ostrości widzenia, byłem ja.
– Chryste, muszę skontaktować się z Havillandem!
– Z ambasadorem Havillandem? – zapytał Lin unosząc ze zdziwieniem brwi.
MacAllister spojrzał na niego.
– Zapomnij o tym, coś usłyszał.
– Nie powtórzę tego nikomu, ale nie jestem w stanie zapomnieć. Sprawa staje się jaśniejsza, przynajmniej ze strony Londynu. Mówisz o Sztabie Generalnym, Pierwszym Lordzie i znacznej części Olimpu.
– Proszę nikomu nie wspominać o tym nazwisku, doktorze – powiedział McAllister.
– Prawie już je zapomniałem. Nie jestem nawet pewien, czy wiem, kto to jest.
– Co mogę mu powiedzieć? Co teraz robicie?
– Wszystko, co w ludzkiej mocy – odparł major. – Podzieliliśmy Hongkong i Koulun na sektory. Wypytujemy w każdym hotelu, dokładnie sprawdzamy książki meldunkowe. Zaalarmowaliśmy policję i patrole piechoty morskiej; wszyscy funkcjonariusze otrzymali jej rysopis i zostali poinformowani, że jej odnalezieniem w najwyższym stopniu zainteresowane są władze kolonii.
– Boże, co ty opowiadasz? Jak to wyjaśniłeś?
– Okazałem się tutaj nieco przydatny – wtrącił się doktor. – Skoro wszystkiemu winna moja głupota, tyle przynajmniej mogłem zrobić. Zarządziłem alarm medyczny. Dzięki temu mogliśmy zaangażować do poszukiwań ekipy paramedyczne, które wysłano w teren ze wszystkich szpitali. Pozostają naturalnie w kontakcie radiowym, gdyby zaszła potrzeba ich interwencji w innych przypadkach. Patrolują ulice.
– Co to za alarm medyczny? – zapytał ostro McAllister.
– Jak najmniej informacji; jedynie takie, które wywołują poruszenie. Podaliśmy mianowicie, że ta kobieta odwiedziła nie wymienioną z nazwy wyspę w Cieśninie Luzońskiej, zamkniętą dla ruchu międzynarodowego ze względu na panującą tam.zakaźną chorobę przenoszoną za pośrednictwem brudnych sprzętów kuchennych.
Читать дальше