– Zaczekaj tutaj.
Jason wyskoczył z taksówki i ruszył w stronę zakazanej drogi, żałując, że nie ma przy sobie aparatu fotograficznego albo przewodnika – czegoś, z czym wyglądałby jak turysta. A tak mógł co najwyżej udawać niepewny chód wycieczkowicza, który gapi się na wszystko z zachwytem. Przyglądał się bacznie otoczeniu, ponieważ każda rzecz mogła okazać się ważna. Zbliżył się do zakrętu kiepsko wyasfaltowanej drogi, skąd zobaczył wysokie ogrodzenie i fragment budki strażniczej, a potem całą budkę. Drogę zagradzał długi metalowy szlaban; dwaj odwróceni do Jasona plecami żołnierze rozmawiali ze sobą, patrząc w przeciwną stronę – tam gdzie przed kwadratowym, pomalowanym na brązowo betonowym budynkiem stały dwa zaparkowane obok siebie pojazdy. Jednym z nich był mikrobus z przyciemnionymi szybami, drugim – brązowy samochód osobowy. Mikrobus właśnie ruszał. Kierował się z powrotem ku bramie!
Bourne błyskawicznie rozważył sytuację. Nie miał broni; bez sensu było nawet myśleć o przemycaniu jej przez granicę. Jeśli spróbuje zatrzymać mikrobus i wywlec z niego zabójcę, hałas zaalarmuje strażników, którzy dysponowali szybkostrzelnymi i celnymi karabinami. Dlatego musiał sprawić, żeby człowiek z Makau opuścił mikrobus z własnej woli. Z resztą Jason sobie poradzi; w ten czy inny sposób dopadnie swego sobowtóra. W ten czy inny sposób doprowadzi go do granicy – i przemyci na drugą stronę. Nie miał godnego siebie przeciwnika; niczyje oczy, gardło ani pachwina nie były bezpieczne od jego szybkich, zadających potworny ból uderzeń. Dawid Webb nigdy nie zmierzył się z rzeczywistością. Bourne nigdy nie robił nic innego.
Był pewien sposób!
Jason pobiegł z powrotem na początek zakrętu, tam skąd nie było widać żołnierzy i budki strażniczej. Ponownie przybrał pozę oczarowanego widokami turysty i nasłuchiwał. Silnik mikrobusu pracował na wolnym biegu; zgrzyt oznaczał, że żołnierze podnoszą do góry szlaban. Teraz już tylko kilka chwil. Bourne zajął pozycję w zaroślach na skraju szosy. Kiedy mikrobus wjechał w zakręt, Jason zaczął odliczać sekundy, jakie pozostały mu do rozpoczęcia akcji.
Nagle znalazł się tuż przed nadjeżdżającym pojazdem. Z wyrazem przerażenia na twarzy uskoczył w bok, poniżej przedniej szyby, po czym walnął otwartą dłonią w drzwi, wydając przy tym okrzyk bólu, tak jakby został uderzony, a być może nawet zabity. Legł na wznak na ziemi. Mikrobus zatrzymał się. Wyskoczył z niego kierowca przekonany o swojej niewinności i gotów jej dowodzić. Nie miał jednak sposobności, by to uczynić. Jason wyciągnął rękę, chwycił go za przegub i szarpnął tak mocno, że kierowca walnął głową prosto w boczną ścianę mikrobusu. Nieprzytomnego mężczyznę Bourne powlókł za mikrobus, poniżej przyciemnionych okien. W jego kurtce zobaczył wybrzuszenie; pod spodem był pistolet – zrozumiałe, skoro wiózł takiego pasażera. Jason zabrał broń i czekał na człowieka z Makau.
Tamten nie pojawiał się. To nie było logiczne.
Bourne przekradł się na czworakach pod drzwi po stronie kierowcy. Złapał za wyłożony gumą stopień i wyprostował się z bronią gotową do strzału, wodząc lufą po tylnych siedzeniach.
Nikogo. Mikrobus był pusty.
Zeskoczył ze stopnia i wrócił do kierowcy. Napluł mu na twarz i klepiąc po policzkach pomógł odzyskać przytomność.
– Nali? – spytał ostrym szeptem. – Gdzie jest człowiek, którego wiozłeś?
– Został tam! – odparł kierowca w dialekcie kantońskim i potrząsnął głową. – W służbowym samochodzie, z kimś, kogo nikt nie zna. Oszczędź moje nieszczęsne życie. Mam siedmioro dzieci.
– Siadaj za kierownicą – powiedział Bourne podnosząc go na nogi i wpychając w otwarte drzwi. – Zjeżdżaj stąd najszybciej, jak tylko potrafisz.
Nie musiał mówić nic więcej. Mikrobus przemknął obok parkingu zarzucając na zakręcie z taką szybkością, że obserwującemu go Bourne'owi wydawało się, że wyłamie barierkę i wpadnie do jeziora. Ktoś, kogo nikt nie zna. Co to oznaczało? Nieważne, człowiek z Makau znajdował się w potrzasku. Siedział w brązowym samochodzie, za bramą, do której wiodła zakazana droga. Bourne pognał z powrotem do taksówki i wskoczył na przednie siedzenie; z podłogi zniknęły rozrzucone pieniądze.
– Jest pan zadowolony? – zapytał kierowca. – Czy dostanę dziesięć razy tyle, ile upuścił pan na moje niegodne stopy?
– Skończ z tym, Charlie Chan! Z drogi prowadzącej do stacji pomp wyjedzie samochód. Będziesz robił dokładnie to, co ci powiem. Rozumiesz?
– Czy pan zdaje sobie sprawę, ile to będzie dziesięć razy tyle, ile zostawił pan w mojej starej, niepozornej taksówce?
– Zdaję sobie sprawę. Może być i piętnaście razy tyle, jeśli zrobisz to, co do ciebie należy. A teraz ruszaj. Stań na skraju parkingu. Nie wiem, jak długo będziemy musieli czekać.
– Czas to pieniądz, sir.
– Och, zamknij się!
Czekali raptem dwadzieścia minut. Brązowy samochód pojawił się u wylotu drogi i Bourne ujrzał to, czego nie dostrzegł wcześniej; jego szyby były jeszcze bardziej przyciemnione niż te w mikrobusie;
ktokolwiek znajdował się w środku, był niewidoczny. A potem Jason usłyszał słowa, których najmniej się spodziewał.
– Niech pan zabierze swoje pieniądze – odezwał się cicho kierowca. – Zawiozę pana z powrotem do Luohu. Nigdy pana nie widziałem.
– Dlaczego?
– To samochód rządowy, oficjalna rządowa limuzyna. Nie odważę się jej śledzić.
– Poczekaj chwilę! Tylko chwilę. Dam ci dwadzieścia razy tyle, ile już dostałeś, plus dodatkowa premia, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Dopóki nie powiem inaczej, możesz trzymać się na dużą odległość. Jestem tylko turystą, który chce się trochę rozejrzeć. Nie, zaczekaj. Zobacz tutaj, mogę ci pokazać! W mojej wizie jest napisane, że inwestuję tu pieniądze. Inwestorom wolno się trochę rozejrzeć.
– Dwadzieścia razy? – upewnił się kierowca wlepiając oczy w Jasona. – Jaką mam gwarancję, że dotrzyma pan obietnicy?
– Położę pieniądze na siedzeniu między nami. Ty prowadzisz; możesz zrobić dużo rzeczy z samochodem, dużo rzeczy, na które nie jestem przygotowany. Nie będę próbował ich odzyskać.
– Dobrze. Ale będę się trzymał z daleka. Znam tutejsze drogi. Nie wszędzie można tutaj jeździć.
Trzydzieści pięć minut później wciąż mieli na oku wyprzedzający ich znacznie brązowy samochód.
– Jadą na lotnisko – stwierdził kierowca.
– Jakie lotnisko?
– Przeznaczone dla dygnitarzy rządowych i bogatych ludzi z południa.
– Ludzi, którzy inwestują tu w fabryki, w przemysł?
– Znajdujemy się w Specjalnej Strefie Ekonomicznej.
– Jestem inwestorem – powiedział Bourne. – Tak mam napisane w wizie. Pospiesz się! Zbliż się do niego!
– Między nami jest pięć pojazdów, no i uzgodniliśmy przecież, że będę się trzymał z daleka.
– Dopóki nie powiem inaczej. Teraz jest inaczej. Mam pieniądze. Inwestuję w Chinach!
– Zatrzymają nas przy bramie. Będą telefonować.
– Znam nazwisko bankiera w Shenzhen!
– Ale czy on zna pańskie nazwisko, sir? I ma listę chińskich przedsiębiorstw, z którymi robi pan interesy? Jeśli tak, może pan się wdać w rozmowę przy bramie. Ale jeśli ten bankier w Shenzhen wcale pana nie zna, to zostanie pan zatrzymany za podanie fałszywych informacji. Posiedzi pan w Chinach, póki nie zakończy się w pańskiej sprawie dokładne śledztwo. Tygodnie, może miesiące.
– Muszę być blisko tego samochodu!
– Jeśli się pan do niego zbliży, zastrzelą pana.
Читать дальше