– Proszę mi wybaczyć, doktorze – powiedział Jason, kiedy jego szwagier poszedł do telefonu – ale muszę zadać Johnny'emu kilka pytań, a nie wydaje mi się, żeby chciał pan je słyszeć.
– Już i tak usłyszałem więcej, niż powinienem. Zaczekam w sąsiednim pokoju.
Lekarz wyszedł, zamykając za sobą starannie drzwi.
W czasie, kiedy John rozmawiał przez telefon, Jason chodził po pokoju, wykonując różne ruchy ramionami, by sprawdzić, jak funkcjonują, a następnie zrobił kilka przysiadów, stopniowo zwiększając tempo. Musiał być sprawny, po prostu musiał!
– Plaster będzie za kilka minut – oznajmił St. Jacques, odkładając słuchawkę. – Kazałem Pritchardowi otworzyć sklep. Przyniesie kilka rozmiarów.
– Dzięki. – Bourne przerwał ćwiczenia. – Johnny, kim był ten człowiek, którego zastrzeliłem? Wypadł zza kotary, ale nie zdążyłem zobaczyć jego twarzy.
– Nigdy wcześniej go nie widziałem, choć wydawało mi się, że znam każdego białego człowieka na tych wyspach, którego stać na taki drogi garnitur. Był chyba jednym z turystów i pracował dla Szakala. Rzecz jasna nie miał żadnych dokumentów. Henry odesłał ciało na Montserrat.
– Ilu ludzi wie, co się dzieje?
– Oprócz personelu w pensjonacie jest teraz czternastu gości, ale żaden nie ma nawet najmniejszego pojęcia o niczym. Zawiadomiłem ich, że kaplica jest nieczynna w związku z uszkodzeniami powstałymi w czasie sztormu. Ci, którzy coś wiedzą, jak na przykład nasz lekarz czy ci dwaj faceci z Toronto, znają tylko kilka oderwanych szczegółów, a poza tym to przyjaciele. Ufam im. Cała reszta żłopie wiadrami rum.
– A strzały w kaplicy?
– Ściągnęliśmy najgłośniej grający zespół na okolicznych wyspach… Poza tym przecież to było trzysta metrów w głębi lasu. Posłuchaj, Davidzie: nie ma tu nikogo oprócz całkowicie lojalnych przyjaciół i paru luzaczków, którzy nie mieliby nic nawet przeciwko wakacjom w Teheranie. Poza tym powtarzam ci, że bar przeżywa prawdziwe oblężenie.
– Zupełnie jak na balu maskowym w teatrze cieni… – mruknął Bourne, ostrożnie unosząc głowę i spoglądając w sufit. – Widać tylko jakieś miotające się gwałtownie postaci, ale nie wiadomo, kto jest kim ani o co właściwie chodzi.
– Nie bardzo pana rozumiem, profesorze. Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nikt nie rodzi się terrorystą, Johnny. Ich się robi za pomocą metod, jakich nie znajdziesz w żadnym podręczniku metodyki nauczania. Niezależnie od przyczyn, które skłoniły ich do wkroczenia na tę ścieżkę – a mogą to być zarówno uzasadniona chęć zemsty, jak i chorobliwa megalomania – maskarada trwa bez chwili przerwy.
– I co z tego? – zapytał St. Jacques, marszcząc z zastanowieniem brwi.
– To, że aktorami kieruje się mówiąc, jakie ruchy mają wykonywać, ale nie wyjaśniając dlaczego.
– Tak właśnie robimy tutaj i to samo robi Henry na wodzie dookoła wyspy.
– Na pewno?
– Tak, do diabła!
– Ja myślałem o sobie to samo, ale okazało się, że nie miałem racji. Przeceniłem dużego, sprytnego dzieciaka, któremu powierzyłem pozornie proste zadanie, a nie doceniłem skromnego, przerażonego księdza, który dostał trzydzieści srebrników.
– O czym ty mówisz, do cholery?
– O Izmaelu i bracie Samuelu. Samuel musiał przyglądać się torturowaniu chłopaka oczami Torquemady.
– Torkuco?
– Problem polega głównie na tym, że nie znamy graczy. Na przykład Strażnicy, których sprowadziłeś do kaplicy…
– Nie jestem idiotą, Davidzie – zaprotestował St. Jacques, wpadając mu w słowo. – Kiedy kazałeś nam ją otoczyć, pozwoliłem sobie na odrobinę swobody i zabrałem tylko dwóch ludzi. To byli komandosi, najlepsi, jakich mam, i podobnie jak Henry ufam im bez zastrzeżeń.
– Henry? Chyba jest w porządku, prawda?
– Czasem potrafi dokuczyć jak wrzód na dupie, ale na wyspach nie ma nikogo lepszego.
– A gubernator?
– Głupi osioł.
– Henry wie o tym?
– Jasne. Nie zrobili go generałem tylko za jego mało reprezentacyjny wygląd; to nie tylko dobry żołnierz, ale i znakomity administrator. Załatwia tu masę rzeczy.
– Jesteś zupełnie pewien, że nie kontaktował się z gubernatorem?
– Powiedział, że da mi znać, kiedy będzie musiał to zrobić, a ja mu wierzę.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz, bo Jego Ekscelencja Gubernator pracuje dla Szakala.
– Co takiego? Nie wierzę!
– Lepiej uwierz, bo to prawda.
– Niewiarygodne!
– Wcale nie. Właśnie tak działa Szakal. Wyszukuje wszelkie możliwe słabości i wykorzystuje je bezlitośnie. Niewielu jest ludzi, których nie można w ten sposób kupić.
St. Jacques podszedł powoli do okna, usiłując przyswoić sobie nieprawdopodobną informację.
– W takim razie wyjaśniło się od razu kilka spraw. Gubernator pochodzi ze starej ziemiańskiej rodziny, ma brata na wysokim stanowisku w Foreign Office, bliskiego współpracownika premiera. Dlaczego został wysłany akurat tutaj, a właściwie dlaczego zgodził się, żeby go tu wysłano? Wydawałoby się, że powinny go interesować co najmniej Bermudy albo Wyspy Dziewicze. Plymouth może być stacją pośrednią, ale na pewno nie docelową.
– On nie został wysłany, tylko zesłany, Johnny. Carlos prawdopodobnie dowiedział się, za co, i miał go na swojej liście od wielu lat. Spora część ludzi czyta gazety i książki tylko po to, żeby znaleźć w nich jakieś wiadomości kompromitujące różne osoby, a Szakal w tym samym celu wertuje tomy ściśle tajnych raportów, zawierających więcej niż mogłyby zdobyć CIA, KGB, MI 5, MI 6 i Interpol razem wzięte… Po moim powrocie z Blackburne przy leciało pięć lub sześć hydroplanów. Kto był na pokładzie?
– Piloci – odpowiedział St. Jacques, odwracając się od okna. – Już ci mówiłem, że nikogo nie przywieźli, bo przylecieli po tych, którzy postanowili wyjechać.
– Rzeczywiście, mówiłeś. Przyglądałeś się?
– Komu?
– Tym samolotom.
– Żartujesz sobie? Musiałbym robić dziesięć rzeczy naraz.
– A ci dwaj czarni komandosi, którym podobno tak bardzo ufasz?
– Na litość boską, oni w tym czasie sprawdzali i rozstawiali strażników!
– A więc na dobrą sprawę nie wiemy, czy ktoś nie przyleciał którymś z tych samolotów, prawda? Mógł się ześlizgnąć do wody i ukryć za pontonem, może nawet w pobliżu rafy z piaszczystą łachą.
– Człowieku, ja znam tych pilotów od lat! Żaden z nich nie poszedłby na coś takiego!
– Chcesz po prostu powiedzieć, że to nieprawdopodobne?
– I to jeszcze jak!
– Dokładnie tak samo jak gubernator Montserrat współpracujący z Szakalem.
Właściciel Pensjonatu Spokoju wpatrywał się przez chwilę w twarz swojego szwagra.
– Człowieku, w jakim świecie ty żyjesz?
– W takim, w którym wolałbym ciebie nie widzieć, ale skoro już tu jesteś, musisz stosować się do jego reguł. Do moich reguł… – Błysk! Mignięcie wąskiego, ciemnoczerwonego promienia światła z roztaczającej się za oknem ciemności. Podczerwień! Bourne rzucił się na Johnny'ego, odtrącając go od okna. – Uciekaj stąd! – ryknął, zanim obaj runęli na podłogę. Niemal w tej samej chwili rozległy się trzy suche trzaśnięcia i trzy kule ugrzęzły w ścianie nad ich głowami.
– Co jest, do…
– On tam jest i chce, żebym o tym wiedział! – wyjaśnił Bourne, przygniatając Johny'ego ramieniem do podłogi, drugą ręką sięgając do kieszeni marynarki. – Wie, kim jesteś, i dlatego chce cię zabić. Należysz do mojej rodziny, a on właśnie tego pragnie: wymordować mi rodzinę, żebym oszalał z rozpaczy.
Читать дальше