– Dlaczego więc powiedziałeś Barbie Jo to, co powiedziałeś? Że kiedyś zjawią się tu ludzie, którzy będą zadawać pytania?
– Sam pan wie, tu się dzieje tyle dziwnych rzeczy…
– O niczym nie wiem. Jakie rzeczy na przykład?
– No, na przykład ta wielka szycha, generał. Jest bardzo ważny, prawda? Ma limuzyny z Pentagonu, szoferów, a nawet helikoptery, kiedy ich potrzebuje, no nie? Ta posiadłość też należy do niego, prawda?
– I co z tego?
– To, że ten parszywy sierżant rozkazuje mu, jakby generał był chłopcem do sprzątania latryny, rozumie pan, co mam na myśli? A ta jego żona z wielkimi cyckami w ogóle się nie kryje z tym, że chodzi z sierżantem. I co, może to wszystko nie jest dziwne, hę?
– Po prostu parszywe układy rodzinne, ale to nie powinno nikogo obchodzić. Dlaczego ktoś miałby się tu zjawić i zadawać pytania?
– A dlaczego pan tu jest? Na pewno myślał pan, że dziś będzie spotka nie, no nie?
– Jakie spotkanie?
– No, goście w wielkich limuzynach z kierowcami, i tak dalej. Otóż po mylił się pan. Psy są spuszczone, a to znaczy, że nie będzie żadnego spotkania.
Bourne umilkł na chwilę, po czym zbliżył się do kierowcy.
– Porozmawiamy jeszcze w środku – powiedział, wskazując na otwarty pojazd. – Masz robić wszystko, co ci każę.
– Obiecał mi pan, że się stąd wydostanę!
– Będziesz mógł odejść razem z tym drugim facetem. Czy bramy są podłączone do systemu alarmowego?
– Nie, bo spuszczono psy. Gdyby zobaczyły coś na drodze, zaczęłyby skakać i wszystko by włączyły.
– Gdzie jest włącznik alarmu?
– Są dwa, jeden u sierżanta, a drugi w domu. Można go włączyć, jeżeli bramy są zamknięte.
– Jedziemy.
– Dokąd?
– Chcę obejrzeć wszystkie psy.
Dwadzieścia jeden minut później, kiedy pięć pozostałych psów, pogrążonych w narkotycznym śnie, leżało w swoich boksach, Bourne otworzył bramę wjazdową i wypuścił obu strażników, przedtem wręczając każdemu trzysta dolarów.
– To rekompensata za pensję, której nie zdążyliście odebrać – powiedział.
– A co z moim wozem? – zapytał drugi strażnik. – To nic specjalnego, ale przynajmniej jeździ. Przyjechaliśmy nim tutaj.
– Masz kluczyki?
– Tak, w kieszeni. Stoi zaraz za psiarnią.
– Zabierzesz go jutro.
– A czemu nie teraz?
– Narobilibyście za dużo hałasu, a lada chwila powinni przyjechać moi zwierzchnicy. Będzie dla was lepiej, jeśli was tu nie zobaczą. Możecie mi wierzyć na słowo.
– Niech to szlag trafi! A nie mówiłem ci, Jim- Bob? To przeklęte miejsce!
– Ale trzysta papierów jest OK, Willie. Chodź, spróbujemy zabrać się stopem. Nie jest jeszcze późno, może ktoś się zatrzyma… Hej, a kto zajmie się psami, kiedy się obudzą? Muszą z samego rana trochę pobiegać i dostać żarcie, bo rozerwą na strzępy każdego, kto się do nich zbliży.
– Sierżant nie może tego zrobić? Chyba zna się na tym, prawda?
– Psy za nim nie przepadają, ale go słuchają – odparł Willie. – Najbardziej lubią żonę generała.
– A generał?
– Szczy ze strachu w gacie na sam ich widok – poinformował go Jim- Bob.
– Dobrze wiedzieć. Znikajcie już, ale odejdźcie kawałek w tamtym kierunku, zanim zaczniecie zatrzymywać samochody. Moi szefowie przyjadą z przeciwnej strony.
– To najdziwaczniejsza noc w moim życiu – powiedział drugi strażnik, przypatrując się Jasonowi w bladym świetle księżyca. – Wpada pan tu ubrany jak jakiś cholerny terrorysta, ale mówi i robi wszystko tak, jakby był oficerem. Cały czas gada pan o jakichś "zwierzchnikach", usypia psiaki i daje nam po trzy stówy, żebyśmy sobie poszli… Nic z tego nie kapuję!
– I nie musisz. Nie wydaje ci się, że gdybym był terrorystą, to obaj już byście nie żyli?
– On ma rację, Jim- Bob. Zmywajmy się stąd!
– A co mamy w razie czego mówić?
– Jeśli ktoś was zapyta, mówcie prawdę. Opiszcie wszystko, co widzieliście, a na końcu możecie jeszcze dodać, że spotkaliście się z Kobrą.
– O, Jezu… – jęknął Willie i obaj strażnicy pośpiesznie odeszli, niknąc w ciemności.
Bourne zamknął za nimi bramę i wrócił do trójkołowego pojazdu z przeświadczeniem, że bez względu na to, co wydarzy się w ciągu najbliższych kilku godzin, spadkobiercy "Meduzy" zyskali kolejny powód do obaw. Będą zadawać przepełnione strachem pytania, lecz nie uzyskają żadnych odpowiedzi.
Zajął miejsce za kierownicą, wrzucił bieg i ruszył w kierunku samotnej chaty stojącej przy szutrowej drodze, która biegła od asfaltowego podjazdu.
Stał przy oknie, zaglądając ostrożnie do środka. Wielki, otyły sierżant siedział w skórzanym fotelu z nogami opartymi na otomanie i oglądał telewizję. Sądząc po przytłumionych dźwiękach, jakie wydostawały się na zewnątrz chaty, adiutant generała śledził transmisję z meczu baseballowego. Jason przyglądał się uważnie pokojowi; był urządzony w wiejskim stylu, kolorystycznie utrzymany w odcieniach brązu i czerwieni – typowy letni domek odwiedzany wyłącznie przez mężczyzn. Nigdzie jednak nie można było dostrzec żadnej broni, nawet tradycyjnej, zabytkowej strzelby nad kominkiem, nie mówiąc już o służbowym pistolecie kalibru 45 w kaburze przytroczonej do pasa lub na stole w pobliżu fotela. Adiutant nie obawiał się o swoje bezpieczeństwo i trudno było mu się dziwić. Posiadłość generała Normana Swayne'a była doskonale strzeżona – ogrodzenie, potężne bramy, patrole i specjalnie wytresowane, obronne psy. Bourne wpatrywał się przez szybę w nalaną, silną twarz sierżanta. Jakie tajemnice kryły się w tej wielkiej głowie? Wkrótce się o tym przekona. Delta Jeden wydobędzie je wszystkie, nawet gdyby musiał rozwalić tę czaszkę na kawałki. Oderwał się od okna i okrążył chatę; znalazłszy się przed drzwiami, zastukał dwukrotnie lewą ręką. W prawej trzymał pistolet dostarczony mu przez Aleksandra Conklina, króla wszystkich potajemnych operacji.
– Otwarte, Rachelo! – rozległ się donośny, chrapliwy głos.
Bourne nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Otworzyły się powoli na oścież, a kiedy dotknęły ściany, wszedł do środka.
– Boże! – wykrzyknął sierżant, zrywając się z trudem z fotela. – To ty! Jesteś duchem! Przecież ty nie żyjesz…!
– Wygląda na to, że się mylisz – powiedział Delta Jeden. – Spróbuj jeszcze raz. Nazywasz się Flannagan, prawda? Właśnie sobie przypomniałem.
– Jesteś martwy! – wykrztusił ponownie adiutant generała, wpatrując się w Bourne'a wybałuszonymi ze strachu oczami. – Załatwili cię w Hongkongu… Zabili cię w Hongkongu cztery… nie, pięć lat temu!
– Prowadzisz dziennik?
– Wiemy o tym… W każdym razie ja wiem…
– W takim razie musisz mieć znajomych na wysokich stanowiskach.
– Ty jesteś Bourne!
– Jak nowo narodzony.
– Nie wierzę ci!
– Lepiej uwierz, Flannagan. Przed chwilą użyłeś słowa "my"… Właśnie o tym porozmawiamy. O Królowej Wężów, żeby uniknąć jakichkolwiek nieporozumień.
– To ty byłeś tym Kobrą, o którym mówił Swayne! – O ile wiem, kobra również jest wężem.
– Nie rozumiem…
– Bo to bardzo skomplikowane.
– Przecież jesteś jednym z nas!
– Byłem. Potem pozbyliście się mnie, a teraz wśliznąłem się z powrotem. Sierżant w panice spojrzał na drzwi, potem na okna.
– Jak się tu dostałeś? Gdzie są strażnicy, psy…? Boże, gdzie oni są?
– Psy zasnęły w swoich boksach, więc dałem strażnikom wolne.
Читать дальше