– Oczywiście.
– Prosiłem go, żeby miał oko na pensjonat, bo muszę wyjechać na kilka dni. Oczywiście wiedział o tym, bo przecież miał w ręku prośbę o zgodę na lądowanie śmigłowca Amerykańskich Sił Powietrznych. Zapytał mnie tylko, dokąd lecę, a ja powiedziałem, że do Waszyngtonu. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby mówić mu o Tannenbaum, a on nie pytał o nic więcej, bo i tak się domyślił, że ma to jakiś związek z tym, co się stało na wyspie. Jest fachowcem w tych sprawach. – Umilkł na chwilę, ale zanim Bourne zdążył się odezwać, Johnny jęknął rozpaczliwie: – O, Boże!
– Pritchard – uzupełnił Jason. – Został na linii.
– Ale dlaczego? Dlaczego to zrobił?
– Carlos kupił gubernatora i szefa wydziału do walki z narkotykami. Na pewno kosztowało go to masę pieniędzy. Pritchard z pewnością był dużo tańszy.
– Mylisz się, Davidzie! Nawet jeśli Pritchard jest zarozumiałym, nudnym osłem, to na pewno nie zdradziłby mnie dla pieniędzy. Na wyspach nie liczą się pieniądze, tylko prestiż. Pracując dla mnie, znacznie zyskuje w oczach swojej rodziny i znajomych, a poza tym w gruncie rzeczy mam z niego spory pożytek.
– To musiał być on, Johnny. Nie ma innej możliwości.
– Ale jest sposób, żeby to sprawdzić. Tylko jeden, bo przecież jestem tutaj, nie tam, i na pewno się stąd nie ruszę.
– Co masz na myśli?
– Chcę wtajemniczyć w sprawę Henry'ego Sykesa. Zgadzasz się?
– W porządku.
– Jak się czuje Marie?
– Tak jak można się czuć w naszej sytuacji… Słuchaj, Johnny: nie chcą, żeby cokolwiek o tym wiedziała, rozumiesz? Jeśli do ciebie zadzwoni, a na pewno to zrobi, powiedz jej, że dotarliście na miejsce i że wszystko jest w po rządku. Ani słowa o przeprowadzce i Carlosie.
– Rozumiem.
– Bo chyba wszystko jest w porządku, prawda? Jak tam dzieci? Jamie daje sobie radę?
– Może nie będziesz zachwycony, ale twój syn świetnie się tym wszystkim bawi, a pani Cooper nie pozwoliła mi ani razu dotknąć Alison.
– Jestem zachwycony wszystkim, czego mogę się o nich dowiedzieć.
– To dobrze. A co z tobą? Jakieś postępy?
– Skontaktuję się z tobą – powiedział Jason i odłożył słuchawkę, po czym zwrócił się do Conklina: – To wszystko nie ma najmniejszego sensu, a przecież Carlos zawsze działa celowo, jeśli się dobrze przyjrzeć. Zostawia mi ostrzeżenie, przez które o mało nie wariuję ze strachu, ale nie majak zrealizować groźby. Co o tym myślisz?
– W tym wypadku chodzi mu o to, żeby cię bez przerwy wytrącać z równowagi – odparł Aleks. – Carlos nie może ot, tak sobie, wejść do Tannenbaum, więc postanowił nastraszyć cię, żebyś wpadł w panikę, i to mu się całkowicie udało. Usiłuje cię sprowokować do popełnienia błędu. Chce cały czas kontrolować sytuację.
– Skoro tak, to Marie tym bardziej powinna wrócić do Stanów. Musi to zrobić najszybciej, jak to tylko możliwe! Ma siedzieć w dobrze strzeżonej fortecy, a nie w motelu!
– Dzisiaj jestem bardziej skłonny przyznać ci rację niż wczoraj wieczorem.
Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Krupkin z wydrukami komputerowymi w dłoni.
– Numer, który mi podałeś, jest teraz wyłączony – powiedział z czymś w rodzaju wahania w głosie.
– A do kogo należał, kiedy był włączony? – zapytał Jason.
– Na pewno wam to się nie spodoba, tak samo jak mnie… Szczerze mówiąc, skłamałbym, gdybym mógł, ale tego nie zrobię, bo wiem, że nie powinienem. Otóż pięć dni temu zgłoszono zmianę właściciela. Przedtem należał do pewnej organizacji, oczywiście nie istniejącej, a teraz do człowieka nazwiskiem Webb… David Webb.
Conklin i Bourne wpatrywali się w milczeniu w oficera radzieckiego KGB, ale milczenie to było pełne napięcia.
– Dlaczego uważasz, że nie spodoba nam się ta informacja? – zapytał wreszcie Conklin.
– Mój dobry, stary przeciwniku – odparł spokojnie Krupkin. – Kiedy twój przyjaciel wybiegł jak szalony z tej restauracji, ściskając w ręku brązowy papier, zwróciłeś się do niego "Davidzie"… Teraz znam jeszcze nazwisko, którego, szczerze mówiąc, wolałbym nie znać.
– Może pan o tym zapomnieć – powiedział oschle Jason.
– Zrobię, co w mojej mocy, ale istnieją sposoby…
– Nie o to mi chodzi – przerwał mu Jason. – Dowiedział się pan, to trudno, jakoś to przeżyję. Chcę wiedzieć, gdzie jest zainstalowany ten telefon. Proszę mi podać adres.
– Według danych z komputera obliczającego wysokość rachunków mieści się tam charytatywna misja sióstr zakonnych. Ma się rozumieć, dane są fałszywe.
– Wręcz przeciwnie – odparł Bourne. – Są prawdziwe. Tam naprawdę mieszkają autentyczne siostry. To świetny kamuflaż. W każdym razie był świetny do pewnego momentu.
– Fascynujące, jak często Szakal korzysta z osłony kościelnej fasady – zauważył Rosjanin. – Znakomity, choć może nieco przestarzały sposób. Plotka głosi, że kiedyś uczęszczał nawet do seminarium.
– Jeśli tak, to Kościół okazał się bardziej przewidujący od was – odparł Aleks tonem żartobliwej wymówki. – Pozbyli się go szybciej niż wy.
Krupkin parsknął śmiechem.
– Nigdy nie lekceważyłem Watykanu. Udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że nasz szalony Józef Stalin w ogóle nie miał pojęcia, o co chodzi, kiedy zapylał, iloma dywizjami dysponuje papież. Jego świątobliwość nie potrzebuje ani jednej, bo i tak potrafi osiągnąć więcej, niż Stalinowi udało się załatwić kolejnymi czystkami. Prawdziwą władzę ma ten, kto potrafi zasiać najsilniejszy strach, czyż nie tak, Aleksiej? Wszyscy wielcy tego świata kierowali się tą zasadą, a przecież najbardziej boimy się śmierci, a także tego, co czeka nas potem. Kiedy wreszcie wydoroślejemy i każemy im iść do diabła?
– Śmierć… – szepnął Jason, marszcząc z zastanowieniem brwi. – Śmierć na rue de Rivoli, w hotelu Meurice, na bulwarze Lefebvre… Boże, zupełnie zapomniałem! Dominique Lavier! Była w Meurice, może nadal tam jest. Powiedziała, że będzie ze mną współpracować.
– Dlaczego miałaby to zrobić? – zapytał ostro Krupkin.
– Dlatego, że Carlos zabił jej siostrę, a ona nie miała innego wyjścia, jak przyłączyć się do niego albo również zginąć. – Bourne ponownie odwrócił się do konsolety. – Muszę zadzwonić do Meurice…
– 426- 038- 60 – podpowiedział Krupkin; Jason chwycił ołówek i zapisał numer w otwartym notesie Aleksa. – Urocze miejsce, kiedyś podobno bywali tam nawet królowie. Mają znakomite dania z rusztu.
Bourne wystukał numer i nakazał gestem ciszę. Poprosił telefonistkę z hotelowej centrali o połączenie z pokojem madame Brielle, a kiedy usłyszał w odpowiedzi "mais, ouf, odetchnął z ulgą.
– Tak? – odezwała się Dominique Lavier.
– To ja, madame – powiedział Jason po francusku z ledwo uchwytnym angielskim akcentem. – Pani gospodyni powiedziała nam, że będziemy mogli panią tu zastać. Suknia jest już gotowa. Serdecznie przepraszamy za spóźnienie.
– Mieliście mi ją przywieźć wczoraj w południe! Chciałam wystąpić w niej wieczorem w Le Grand V6four. To niedopuszczalne!
– Jeszcze raz najmocniej panią przepraszam. Możemy natychmiast do starczyć ją do hotelu.
– Jest pan idiotą! Chyba powiedziano panu, że zatrzymałam się tutaj tylko na dwa dni. Proszę ją zawieźć do mojego mieszkania na Montaigne, i lepiej, żeby była tam przed czwartą, bo jak nie, to pieniądze zobaczycie dopiero za pół roku!
Lavier przerwała raptownie rozmowę.
Bourne odłożył słuchawkę; na jego czole poniżej linii lekko szpakowatych włosów pojawiły się krople potu.
Читать дальше