Winda znieruchomiała i drzwi otworzyły się szeroko.
– W lewo, doktorze – podpowiedział Holland.
Korytarz lśnił nieskalaną, sterylną bielą oddającą w pełni prawdziwy charakter podziemnego kompleksu, będącego po prostu doskonale wyposażonym ośrodkiem medycznym. Służył nie tylko leczeniu kobiet i mężczyzn, ale również ich niszczeniu, łamaniu woli i pokonywaniu ich oporu po to, by dowiedzieć się od nich prawdy, nie dopuścić do zdemaskowania tajnych operacji i zapobiec tym samym śmierci wielu ludzi.
Pokój, do którego weszli, różnił się bardzo od sterylnego, rzęsiście oświetlonego korytarza. Stały w nim obszerne fotele, stoliki z filiżankami i dzbankiem z kawą, a także inne stoliki, na których starannie poukładano czasopisma, światło zaś było jasne, ale rozproszone i nie jaskrawe. Pomieszczenie urządzono z myślą o tym, żeby można w nim było wygodnie czekać na coś lub na kogoś. W drugich drzwiach, mieszczących się w przeciwległej ścianie, stanął mężczyzna w białym kitlu. Na jego twarzy malował się wyraz niepewności; podszedł do Hollanda i podał mu rękę.
– Pan dyrektor? – zapytał. – Jestem doktor Walsh z drugiego zespołu. Chyba nie muszę mówić, że nie spodziewaliśmy się pana.
– Obawiam się, że to zupełnie nadzwyczajna sytuacja, na którą nie miałem najmniejszego wpływu. Pozwoli pan, że przedstawię doktora Morrisa Panova… Chyba że pan już go zna?
– Tylko o nim słyszałem. – Walsh ponownie wyciągnął rękę. – To dla mnie przyjemność i zaszczyt, doktorze.
– Zobaczymy, co pan powie, jak skończymy. Możemy porozmawiać w cztery oczy?
– Oczywiście. Proszę do mojego gabinetu. – Dwaj mężczyźni zniknęli za wewnętrznymi drzwiami.
– Nie powinieneś z nimi pójść? – zapytał Conklin, spoglądając na Petera.
– A dlaczego nie ty?
– Do licha, przecież ty jesteś dyrektorem. Powinieneś im to zaproponować!
– Ty jesteś jego najbliższym przyjacielem.
– Nie mam tu nic do gadania.
– Ja też nie, odkąd Mo wziął sprawy w swoje ręce. Chodź, napijemy się kawy. Zawsze dostaję tutaj gęsiej skórki. – Holland nachylił się nad stolikiem i nalał dwie filiżanki. – Jaką chcesz?
– Używam dwa razy więcej mleka i cukru niż powinienem.
– Ja zawsze piję czarną – powiedział dyrektor CIA, prostując się i wyjmując z kieszeni pudełko papierosów. – Moja żona ciągle powtarza, że to mnie kiedyś zabije.
– Inni twierdzą, że raczej papierosy.
– Czemu?
– Spójrz. – Aleks wskazał wiszącą na ścianie tabliczkę z napisem: DZIĘKUJEMY ZA NIEPALENIE.
– Tyle jeszcze mam tu do gadania – oświadczył spokojnie Holland, po czym wydobył z kieszeni zapalniczkę i przypalił papierosa.
Minęło prawie dwadzieścia minut. Od czasu do czasu któryś z mężczyzn brał do ręki jakieś pismo, żeby zaraz odłożyć je z powrotem i spojrzeć na wewnętrzne drzwi. Wreszcie, dwadzieścia osiem minut po ich przybyciu, w pokoju ponownie zjawił się doktor Walsh.
– On twierdzi, panie dyrektorze, że pan o wszystkim wie i nie zgłasza żadnych zastrzeżeń.
– Mam całą masę zastrzeżeń, doktorze, ale wygląda na to, że on nic sobie z nich nie robi… Proszę mi wybaczyć: to Aleksander Conklin. Jest nie tylko jednym z nas, ale także bliskim przyjacielem Panova.
– A co pan o tym myśli, panie Conklin? – zapytał Walsh, skinąwszy Aleksowi głową.
– Jestem temu zdecydowanie przeciwny, ale Mo twierdzi, że to ma sens. Jeżeli tak jest naprawdę, ma prawo to zrobić i ja go dobrze rozumiem, ale jeśli nie ma, wyciągnę go stąd siłą, choć nie mam stopy i jestem dużo starszy od niego. A więc: czy to ma sens, doktorze? I jak duże jest ryzyko?
– Tam, gdzie w grę wchodzą narkotyki, ryzyko zawsze jest poważne i on o tym doskonale wie. Właśnie dlatego wymyślił antidotum, które podane dożylnie zwiększy dość znacznie fizyczne cierpienia, ale nieco zmniejszy potencjalne niebezpieczeństwo.
– Nieco?! – wykrzyknął Aleks.
– Staram się być uczciwy, tak jak on.
– Proszę nam przedstawić najgorszą ewentualność, doktorze – zażądał Holland.
– Jeśli coś pójdzie nie tak, jak powinno, czekają go dwa lub trzy miesiące terapii, zanim ustąpią wszystkie zmiany.
– A sens? – zapytał Conklin. – Czy to ma jakikolwiek sens?
– Owszem – odparł Walsh. – To, co przeżył, zaważyło silnie na jego psychice, co oznacza, że odbiło się też głęboko w jego podświadomości. Doktor Panov ma rację: można do niej sięgnąć i wydobyć wszystko, co zapamiętał… Po tym, co mi powiedział, postąpiłbym tak samo. Nie tylko ja, ale z pewnością każdy z nas.
– Środki ostrożności? – rzucił krótko Aleks.
– Pielęgniarka wyjdzie z gabinetu. Zostanę tylko ja, włączony magnetofon… i j eden z was albo obaj. – Lekarz odwrócił się do drzwi, ale jeszcze spojrzał na nich przez ramię. – Poproszę was, kiedy będzie trzeba – dodał, po czym zniknął za drzwiami.
Peter Holland i Conklin popatrzyli na siebie. Rozpoczął się drugi okres oczekiwania.
Ku ich zdziwieniu trwał nie dłużej niż dziesięć minut, gdyż po takim właśnie czasie do pokoju weszła pielęgniarka i poprosiła, żeby poszli za nią. Znaleźli się w czymś przypominającym labirynt sterylnie białych ścian poprzecinanych białymi segmentami drzwi, zaznaczonych jedynie szklanymi gałkami klamek. Pierwszą ludzką istotą, jaką ujrzeli pod koniec krótkiej wędrówki, był ubrany w biały kitel mężczyzna z chirurgiczną maską na twarzy, który wyszedł zza jednego z przepierzeń i obrzucił ich ostrym, oskarżycielskim spojrzeniem, jakby należeli do jakiegoś zupełnie innego świata, niezrozumiałego w sterylnym punkcie numer pięć.
Pielęgniarka otworzyła drzwi, nad którymi zapalała się i gasła czerwona lampka. Przyłożyła palec do ust, nakazując im milczenie. Holland i Conklin weszli po cichu do zaciemnionego pokoju i stanęli przed zasłoną z białego płótna, oświetloną od wewnątrz jakimś silnym źródłem światła. Po chwili usłyszeli cichy głos doktora Walsha:
– Cofa się pan w przeszłość, doktorze, nie w daleką przeszłość, tylko dzień lub dwa, odkąd zaczął pan czuć tępy, ciągły ból w ramieniu… W pańskim ramieniu, doktorze. Dlaczego oni zadawali panu ból? Był pan na farmie, za oknami widział pan pola, a oni założyli panu na oczy opaskę i zaczęli zadawać ból…
Nagle na suficie zamigotały jakieś zielonkawe odbicia i zasłona rozsunęła się, ukazując łóżko, leżącego na nim pacjenta i stojącego obok lekarza.
Walsh cofnął palec, którym nacisnął zainstalowany przy łóżku guzik i spojrzawszy na nich, wykonał delikatny, szeroki gest rękami, mający oznaczać: "Nie ma was tutaj, rozumiecie? Nikogo tutaj nie ma".
Obaj mężczyźni skinęli głowami, najpierw jakby zahipnotyzowani, a potem przerażeni widokiem wykrzywionej w grymasie bólu twarzy Panova i łez płynących z jego szeroko otwartych oczu. Dopiero w chwilę później zauważyli, że Mo jest przywiązany do łóżka szerokimi, białymi pasami; z pewnością był to jego pomysł.
– Ramię, doktorze. Musimy zacząć właśnie od bólu, prawda? Dlatego że pan wie, co nastąpi potem. Coś, do czego nie może pan dopuścić, co musi pan za wszelką cenę powstrzymać…
Z gardła Panova wydobył się ogłuszający skowyt przerażenia i bólu.
– Nie, nie! Nie powiem wam! Już kiedyś go zabiłem, nie zrobię tego po raz drugi! Zostawcie mnie, zostawcie!…
Aleks zachwiał się i na pewno upadłby na podłogę, gdyby nie Holland, który chwycił go pod ramię i delikatnie wyprowadził z pokoju.
Читать дальше