– Zawiedziony? – Chan wyszczerzył zęby. – Gdzie on jest? Gdzie Spalko?
– Obawiam się, że przyszedłeś za późno. Wyjechał, a Annaka Vadas razem z nim.
– Od początku dla niego pracowała. Próbowałem cię ostrzec w klinice, ale nie chciałeś słuchać.
Bourne westchnął i zacisnął powieki, jakby próbował nie przyjąć do siebie tej nagany.
– Nie miałem czasu.
– Na słuchanie nigdy go nie masz.
Chan zbliżył się do Bourne'a. Ścisnęło go w gardle. Wiedział, że powinien ruszyć w pogoń, lecz coś go powstrzymywało. Spojrzał jeszcze raz na rany zadane przez Spalkę.
– Zabijesz mnie teraz – powiedział Bourne takim tonem, jakby stwierdzał oczywisty fakt.
Chan wiedział, że nigdy nie nadarzy mu się lepsza okazja. Mroczna istota, którą karmił i hodował w swoim wnętrzu, którą stała się jego jedynym towarzyszem, żywiąc się codziennie jego nienawiścią i zatruwając umysł gniewem, nie chciała odpuścić. Nakazywała mu zabić Bourne'a i niewiele brakowało, by owładnęła nim zupełnie. Czuł morderczy impuls promieniujący z podbrzusza i płynący do ramienia. Omijał jednak serce i dlatego Chan nie poddał się jego sile.
Gwałtownie odwrócił się i ruszył z powrotem do luksusowej sypialni Spalki. Chwilę później wrócił ze szklanką wody i garścią buteleczek, które zabrał z łazienki. Przystawił szklankę do ust Bourne'a, przychylając ją powoli, aż spłynęła z niej ostatnia kropla. Porozpinał pasy, uwalniając Bourne'a z pęt.
Jason przyglądał się, jak Chan przemywa i dezynfekuje mu rany, lecz jego ręce spoczywały bez ruchu na poręczach fotela. W pewnym sensie czuł się teraz bardziej obezwładniony niż przed chwilą, gdy był związany. Wpatrywał się w Chana, analizując każdy rys jego twarzy. Czyżby widział usta Dao, swój własny nos? Czy to tylko iluzja? Jeśli to był jego syn, musiał to wiedzieć; musiał zrozumieć, co się stało. Wciąż jednak drążyła go niepewność i strach. Możliwość, że stał oko w oko ze swoim rodzonym synem była dla niego zbyt przytłaczająca. Z drugiej strony cisza, która między nimi zaległa, robiła się coraz bardziej nieznośna. Dlatego postanowił poruszyć jedyny neutralny temat, którym na pewno obaj się interesowali.
– Chciałeś wiedzieć, co takiego szykuje Spalko – powiedział, oddychając powoli i głęboko za każdym razem, gdy środek dezynfekujący drażnił boleśnie jego ciało. – Wykradł broń skonstruowaną przez Feliksa Schiffera, przenośny biodyfuzer. Jakimś sposobem udało mu się nakłonić Petera Sido, epidemiologa z kliniki, aby dostarczył mu odpowiedni materiał biologiczny.
Chan wyrzucił przesiąknięty krwią kawałek gazy i wziął czysty.
– Jaki?
– Wąglika, zmodyfikowany wirus Ebola, nie wiem. Wiem tylko, że to coś śmiercionośnego.
Chan dalej przemywał Bourne'owi rany. Posadzka była teraz zasłana krwawymi tamponami.
– Dlaczego teraz mi o tym mówisz? – zapytał podejrzliwie.
– Ponieważ wiem, co Spalko zamierza zrobić z tą bronią.
Chan podniósł wzrok.
Bourne odczuł niemal fizyczny ból, patrząc mu w oczy. Wziąwszy głęboki oddech, mówił dalej:
– Spalce bardzo się spieszyło. Musiał natychmiast opuścić Budapeszt.
– Szczyt antyterrorystyczny w Reykjaviku.
Bourne skinął głową.
– To jedyna sensowna możliwość.
Chan wstał i opłukał ręce wodą ze szlauchu.
– Jeżeli oczywiście można ci wierzyć – mruknął.
– Muszę ich doścignąć – powiedział Bourne. – Conklin ukrył Schiffera u Vadasa i Molnara, bo dowiedział się o planach Spalki. Kryptonim biodyfuzera – NX 20 – odczytałem z notesu w domu Conklina.
– Więc dlatego Conklin został zamordowany. – Chan pokiwał głową. – Ale dlaczego nie przekazał tych informacji agencji? CIA musiała być znacznie lepiej przygotowana do ochrony doktora Schiffera.
– Powodów mogło być kilka – odrzekł Bourne. – Conklin mógł uznać, że mu nie uwierzą, biorąc pod uwagę reputację Spalki jako wielkiego dobroczyńcy. Może nie miał dość czasu; jego informacje były zbyt mało konkretne, by agencja zadziała dostatecznie szybko. Poza tym Alex taki już był. Nie lubił dzielić się swoimi sekretami.
Wstał powoli, podpierając się ręką o fotel. Po godzinach bezruchu jego nogi były jak z waty.
– Spalko zabił Schiffera i trzeba założyć, że uwięził lub zamordował doktora Sido. Muszę go powstrzymać, zanim wymorduje wszystkich na konferencji w Reykjaviku.
Chan odwrócił się i podał Bourne'owi telefon komórkowy.
– Masz. Skontaktuj się z agencją.
– Myślisz, że mi uwierzą? Przecież według CIA to ja zabiłem Conklina i Panova.
– To ja zadzwonię. Nawet biurokraci z CIA muszą potraktować poważnie donos anonimowego obywatela, jeśli chodzi o zagrożenie życia prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Bourne pokręcił głową.
– Szefem prezydenckiej ochrony jest niejaki Jamie Hull. Na pewno znalazłby sposób, żeby ukręcić sprawie łeb. – Zalśniły mu oczy. – Zostaje tylko jedna możliwość, ale wątpię, żebym był w stanie poradzić sobie sam.
– Sądząc po tym, jak wyglądasz – zauważył Chan – w ogóle nie jesteś do tego zdolny.
Bourne zmusił się, by spojrzeć Chanowi w oczy.
– Więc tym bardziej powinieneś mi pomóc.
– Oszalałeś!
– Chcesz dorwać Spalkę tak samo jak ja. Widzisz jakieś słabe strony?
– Widzę same słabe strony – prychnął Chan. – Spójrz na siebie! Jesteś wrakiem.
Bourne chodził tam i z powrotem, rozciągając mięśnie, z każdym stawianym krokiem odzyskując siły i zaufanie do swojego ciała. Chan patrzył na niego ze zdumieniem.
Jason odwrócił się do niego.
– Obiecuję, że nie obarczę cię całą ciężką robotą.
Chan nie odrzucił propozycji od razu. Poszedł na niechętne ustępstwo, choć nie wiedział właściwie, dlaczego to robi.
– Po pierwsze, musimy się stąd bezpiecznie wydostać.
– Wiem. Udało ci się wywołać pożar, a teraz w budynku roi się od strażaków i policjantów.
– Gdyby nie ten pożar, nie byłoby mnie tutaj.
Boume zorientował się, że jego żartobliwy ton nie rozładowuje napięcia. Wręcz przeciwnie. Nie umieli ze sobą rozmawiać. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek się tego nauczą.
– Dziękuję, że mnie uratowałeś – powiedział.
Chan spuścił wzrok, unikając jego spojrzenia.
– Nie pochlebiaj sobie. Chodziło mi o dorwanie Spalki.
– Nareszcie – zauważył Bourne – mam Spalce za co podziękować.
Chan pokręcił głową.
– To się nie może udać. Ja nie ufam tobie, a ty mnie.
– Jestem gotów spróbować – powiedział Bourne. – Ta sprawa jest tego warta, bez względu na to, co zaszło między nami.
– Nie mów mi, co mam myśleć – uciął Chan. – Nie potrzebuję cię do tego; nigdy nie potrzebowałem. – Zdobył się na uniesienie głowy i po patrzył Bourne'owi prosto w twarz. – Okej, umówmy się tak. Zgodzę się na współpracę, ale pod jednym warunkiem. Musisz znaleźć stąd wyjście.
– Nie ma sprawy. – Uśmiech Bourne'a wprawił go w zakłopotanie. – W przeciwieństwie do ciebie, miałem wiele godzin na zastanawianie się, jak uciec z tego pokoju. Założyłem, że nawet gdyby udało mi się jakoś pozbyć więzów, nie zaszedłbym daleko przy użyciu konwencjonalnych metod. Nie czułem się na siłach stanąć do walki ze szwadronem strażników Spalki. Wymyśliłem więc inne rozwiązanie.
Na twarzy Chana odmalowała się irytacja. Nie mógł znieść, że ten człowiek wie więcej od niego.
– Mianowicie?
Bourne wskazał podbródkiem odpływ.
Читать дальше