– Kanalizacją? – spytał Chan z niedowierzaniem.
– Czemu nie? – Bourne ukląkł przy niewielkim okratowanym odpływie. – Otwór jest dostatecznie szeroki, żeby można się było przez niego przecisnąć. – Wsunął ostrze noża sprężynowego między kratę a obudowę. – Pomożesz mi?
Kiedy Chan ukląkł po przeciwnej stronie, Bourne podważył klingą kratę, unosząc ją lekko. Chan podniósł ją wyżej. Odłożywszy nóż, Bourne chwycił za drugi koniec i wspólnie dźwignęli całą kratę.
Chan widział, jak Bourne krzywi się z wysiłku. Ogarnęło go dziwne, obce, a zarazem znane uczucie, rodzaj dumy, który zidentyfikował dopiero po dłuższej chwili i powitał z bólem serca. Było to uczucie, które znał jako dziecko, zanim oszołomiony, porzucony i zagubiony wywędrował z Phnom Penh. Od tamtej pory zdołał skutecznie odgrodzić się od niego. Aż do tej chwili.
Odtoczyli kratę na bok i Bourne zebrał z podłogi krwawe strzępy ubrań, które zerwał z niego Spalko, a następnie zawinął w nie telefon komórkowy. Potem wraz z nożem sprężynowym schował go do kieszeni.
– Kto pierwszy? – zapytał.
Chan wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że wcale mu to nie imponuje. Domyślał się, dokąd prowadzi rura kanalizacyjna, i podejrzewał, że Bourne też to wie.
– To twój pomysł.
Bourne opuścił się w głąb okrągłego otworu.
– Odczekaj dziesięć sekund, a potem wskakuj – powiedział na chwilę przed zniknięciem Chanowi z oczu.
Annaka nie posiadała się z radości. Kiedy mknęła ze Spalką jego opancerzoną limuzyną na lotnisko, wiedziała, że nikt i nic ich nie powstrzyma. Awaryjny plan, do którego postanowiła wykorzystać Ethana Hearna, okazał się zbyteczny, ale nie żałowała, że podjęła tę próbę. Ostrożność zawsze się opłacała, a w chwili gdy rozmawiała z Hearnem, los Spalki zdawał się wisieć na włosku. Teraz, wiedziała, że nie powinna była w niego Wątpić. Miał odwagę, umiejętności i środki, by dokonać wszystkiego, nawet tak śmiałego przewrotu politycznego. Musiała przyznać, że kiedy po raz pierwszy powiedział jej, co zamierza, była sceptyczna i jej wątpliwości rozwiały się dopiero, gdy bezpiecznie przeprowadził ją na drugi brzeg Dunaju starym tunelem przeciwlotniczym, który odkrył, kiedy kupił budynek na siedzibę Humanistas. Kiedy zaczął go remontować, postarał się, aby wszelkie informacje o nim zniknęły z architektonicznych planów miasta, więc ten tunel był jego tajemnicą.
Limuzyna i szofer czekali na nich na drugim brzegu w ognistej łunie późnopopołudniowego słońca, a teraz mknęli autostradą w kierunku lotniska Ferihegy. Przysunęła się do Stiepana, a kiedy obrócił ku niej twarz, uścisnęła mocno jego dłoń. Gdzieś w tunelu zrzucił z siebie zakrwawiony fartuch i lateksowe rękawiczki. Był ubrany w dżinsy, świeżą białą koszulę i skórzane buty. Nikt by się nie domyślił, że w nocy nie zmrużył oka.
Uśmiechnął się.
– Sądzę, że należy nam się szampan, nie uważasz?
Roześmiała się.
– Myślisz o wszystkim, Stiepanie.
Wskazał kieliszki stojące w niszy w drzwiach po jej stronie. Były kryształowe, nie plastikowe. Kiedy pochyliła się, żeby je wziąć, wyjął z lodówki butelkę szampana. Za oknami po obu stronach autostrady migały bloki, których szyby odbijały kulę zachodzącego słońca.
Spalko zdarł sreberko, wyjął korek i nalał spieniony płyn do szampanek. Odstawił butelkę i stuknęli się kieliszkami w milczącym toaście.
Napili się i Annaka popatrzyła Spalce w oczy. Byli jak brat i siostra, a nawet bliżsi, gdyż inaczej niż rodzeństwo nigdy ze sobą nie rywalizowali. Ze wszystkich mężczyzn, których poznała, Stiepan był najbliższy spełnienia jej pragnień. Chociaż nie szukała życiowego partnera. Kiedy była dzieckiem, wystarczyłby jej ojciec, ale niestety złożyło się inaczej. Zamiast niego wybrała więc Stiepana, silnego, władczego, niezwyciężonego. Stał się dla niej wszystkim, czego córka mogłaby oczekiwać po ojcu. Coraz rzadziej mijali wysokie bloki, wyjechali na przedmieścia. Bezchmurne niebo czerwieniło się w promieniach zachodzącego słońca, wiał słaby wietrzyk – idealne warunki do lotu samolotem.
– Co powiesz na odrobinę muzyki do szampana? – zaproponował Spalko. – Uniósł rękę nad głowę, ku zainstalowanemu pod sufitem odtwarzaczowi CD. – Na co masz ochotę? Na Bacha? Beethovena? Nie, oczywiście. Na Chopina.
Wybrał i nacisnął odpowiedni guzik. Lecz zamiast jednej z lirycznych melodii jej ulubionego kompozytora usłyszała własny głos:
– Nie pracujesz dla Interpolu. Nie masz ich nawyków. Dla CIA? Wątpię. Stiepan wiedziałby, gdyby Amerykanie próbowali przeniknąć jego organizację. W takim razie dla kogo?
Unosząc kieliszek do ust, Annaka nagle zamarła.
– Co tak pobladłeś, Ethanie?
Ku swemu przerażeniu zobaczyła, że Stiepan uśmiecha się szeroko znad szampana.
– Tak naprawdę niewiele mnie to obchodzi. Chcę się po prostu zabezpieczyć na wypadek, gdyby sprawy tutaj źle się potoczyły. Będziesz moją polisą ubezpieczeniową.
Spalko wyłączył nagranie. Zaległa martwa cisza, słychać było tylko stłumiony szum potężnego silnika limuzyny.
– Pewnie się zastanawiasz, jak odkryłem twoją zdradę.
Annaka nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Jej umysł uczepił się chwili, gdy Stiepan uprzejmie zapytał, jakiej muzyki chciałaby posłuchać. Całą sobą pragnęła wrócić do tamtego momentu. Porażona szokiem, mogła myśleć tylko o przerażającym rozdarciu w jej życiu i o ziejącej przepaści, która otworzyła się nagle pod jej stopami. Istniało tylko idealne życie sprzed momentu, gdy Spalko włączył nagranie, i katastrofa, która nastąpiła sekundę później.
Czy Stiepan wciąż się uśmiechał tym swoim krokodylim uśmiechem? Nie mogła się skoncentrować. W bezrefleksyjnym odruchu otarła dłonią oczy.
– Mój Boże, Annako, czy to prawdziwe łzy? – Spalko pokręcił smutno głową. – Zawiodłaś mnie, Annako, chociaż Jeśli mam być zupełnie szczery, zastanawiałem się, kiedy mnie zdradzisz. Pod tym wzglądem pan Bourne miał całkowitą rację.
– Stiepan, ja… – zamilkła w pół zdania. Nie poznawała własnego głosu, a przenigdy nie zniżyłaby się do błagalnych próśb. Jej życie i bez tego było teraz dość żałosne.
Stiepan trzymał coś między palcem a kciukiem, malutki krążek, mniejszy nawet od baterii do zegarka.
– Elektroniczne urządzenie nasłuchowe podłożone w gabinecie Hearna. – Parsknął śmiechem. – Na ironię zakrawa fakt, że właściwie wcale go nie podejrzewałem. Takie pluskwy podkładam w biurach wszystkich nowych pracowników na co najmniej sześć miesięcy. – Gestem iluzjonisty schował krążek do kieszeni. – Miałaś pecha, Annako, a ja miałem szczęście.
Wychylił resztę szampana i odstawił kieliszek. Wciąż nie mogła się ruszyć. Siedziała z wyprostowanymi plecami i łokciami przy bokach, palce zaciskała wokół kryształowej stopki kieliszka.
Popatrzył na nią czule.
– Wiesz, Annako, gdybyś była kimś innym, już byś nie żyła. Ale łączy nas przeszłość, łączy nas jedna matka, że się tak wyrażę, naciągając nieco definicję tego słowa.
– Przekrzywił głowę, wygrzewając się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Pozbawiona porów skóra na jego twarzy lśniła niczym okna bloków, które zostawili daleko z tyłu. Teraz, blisko lotniska, tylko z rzadka mijali jakiekolwiek zabudowania.
– Kocham cię, Annako. – Chwycił ją za rękę. – Kocham cię tak, jak nie mógłbym pokochać nikogo innego. – Pocisk z pistoletu Bourne'a zrobił niespodziewanie mało hałasu. Tułów Annaki odskoczył do tyłu, prosto na jego czekające ramię, a głowa zadarła się gwałtownie. Czuł spazm przebiegający jej ciało i zorientował się, że kula musiała utkwić w pobliżu serca. Cały czas patrzył jej w oczy. – Wielka szkoda, prawda?
Читать дальше