Driver zamknął oczy.
– Od sześciu tygodni.
Teraz Lindros zrozumiał, że kiedy przyszedł tu po raz pierwszy, Driver był taki wrogi wobec niego ze strachu; po prostu bał się, że agencja wie o jego rażącym naruszeniu zasad bezpieczeństwa.
– Jak mogłeś na to pozwolić?
Wzrok Drivera zatrzymał się na nim przez moment.
– To przez Aleksa. Ufałem mu. Dlaczego miałbym mu nie ufać? Znałem go od lat, był legendą agencji, na litość boską. I co nagle wykręca? Pomaga zniknąć Schifferowi.
Driver spojrzał na leżące na podłodze cygaro, jakby stało się czymś groźnym.
– Wykorzystał mnie, Lindros, zagrał mną jak pionkiem. Nie chodziło mu o to, żeby Schiffer był w moim wydziale, żebyśmy go mieli w agencji. Chciał go wyciągnąć z Agencji Projektów, żeby móc go potem ukryć.
– Dlaczego? – spytał Lindros. – Dlaczego miałby to zrobić?
– Nie mam pojęcia. Sam chciałbym wiedzieć.
Ból w głosie Drivera był niemal namacalny i po raz pierwszy Lindros współczuł mu. Wszystko, co kiedykolwiek słyszał o Alexandrze Conklinie, okazało się prawdą. Był mistrzem manipulacji, ukrywał jakieś ciemne tajemnice, nie ufał nikomu – nikomu poza Jasonem Bourne'em, swoim protegowanym. Rozważał przez chwilę, jak na taki obrót sprawy zareaguje dyrektor. Przyjaźnili się z Conklinem od lat, razem dorastali w agencji – to było ich życie. Polegali na sobie, wzajemnie sobie ufali, a teraz spotka go taki bolesny cios. Conklin złamał chyba wszystkie zasady postępowania w agencji, byle dostać to, czego chciał: doktora Feliksa Schiffera. Oszukał nie tylko Randy'ego Drivera, ale i samą agencję. Jak ochronić Starego przed takimi wieściami? Lecz nawet kiedy o tym rozmyślał, wiedział, że ma przed sobą pilniejszy problem.
– Conklin wiedział, nad czym naprawdę pracuje Schiffer, i chciał to mieć – powiedział. – Ale co to było, do diabła?
Driver spojrzał na niego bezradnie.
Stiepan Spalko stał na środku Kapisztran ter, nieopodal oczekującej limuzyny. Nad nim wyrastała wieża świętej Marii Magdaleny, jedyna pozostałość po trzynastowiecznym kościele franciszkanów, zniszczonym przez niemieckie bomby w czasie drugiej wojny. Gdy tak czekał, chłodny powiew unosił poły jego czarnego płaszcza i prześlizgiwał mu się po skórze.
Spojrzał na zegarek. Sido się spóźniał. Dawno temu nauczył się nie martwić na zapas, ale waga spotkania była tak wielka, że nic nie mógł poradzić na ukłucia niepokoju. Kurant na szczycie wieży wygrał kwadrans. Sido był bardzo spóźniony.
Patrząc na fale przechodniów, postanowił właśnie złamać zasady i zadzwonić do Sido na komórkę, kiedy ujrzał naukowca spieszącego w jego kierunku z przeciwległej strony. Miał ze sobą coś, co wyglądało jak walizka z próbkami biżuterii.
– Spóźniłeś się – powiedział Spalko lakonicznie.
– Wiem, ale nic nie mogłem zrobić. – Sido otarł czoło rękawem płaszcza. – Miałem problemy z wydostaniem tego z magazynu. W środku był personel i musiałem czekać, aż w chłodni będzie pusto, żeby nie wzbudzać…
– Nie tutaj!
Spalko miał ochotę uderzyć doktora za mówienie o interesach publicznie, ale tylko chwycił go mocno za ramię i niemal zaciągnął w odludny cień rzucany przez posępną barokową wieżę.
– Zapomniałeś trzymać język za zębami wśród obcych, Peter – powiedział. – Jesteśmy częścią elitarnej grupy, ty i ja. Już ci to mówiłem.
– Wiem – odparł nerwowo Sido – Ale trudno mi…
– Nietrudno ci brać moją forsę, co?
Sido uciekł spojrzeniem.
– Tu jest produkt – powiedział. – Wszystko, o co prosiłeś, i jeszcze trochę. – Podał walizkę. – Ale miejmy to już za sobą. Muszę wracać do laboratorium. Kiedy zadzwoniłeś, byłem właśnie w trakcie ważnych chemicznych obliczeń.
Spalko odsunął jego rękę.
– Zatrzymaj to, Peter, przynajmniej jeszcze przez chwilę.
Szkła okularów Sido błysnęły.
– Przecież powiedziałeś, że potrzebujesz tego teraz, natychmiast. Mówiłem ci, po włożeniu do pojemnika materiał jest żywy jeszcze tylko przez czterdzieści osiem godzin.
– Pamiętam o tym.
– Nie rozumiem cię. Podjąłem wielkie ryzyko, wynosząc to z kliniki w godzinach pracy. Teraz muszę już wracać, bo…
Spalko uśmiechnął się i mocniej ścisnął jego ramię.
– Nie wracasz, Peter.
– Co?
– Wybacz, że nie wspomniałem o tym wcześniej, ale cóż, za sumę, którą ci płacę, chcę nie tylko samego produktu. Chcę również ciebie.
Sido potrząsnął głową.
– To niemożliwe. Wiesz o tym!
– Nic nie jest niemożliwe.
– Ale to jest – odparł twardo Sido.
Z czarującym uśmiechem Spalko wyjął z kieszeni płaszcza fotografię.
– Jak to mówią, nie uwierzysz, póki nie zobaczysz – powiedział, podając mu zdjęcie.
Sido spojrzał na nie i przełknął gwałtownie ślinę.
– Skąd masz zdjęcie mojej córki?
Uśmiech nie znikł z twarzy Spalki.
– Zrobił je jeden z moich ludzi. Zwróć uwagę na datę.
– Wczoraj. – Doktorem owładnęła nagła pasja i podarł zdjęcie na strzępy. – W dzisiejszych czasach z fotografią można robić cuda – powiedział głucho.
– Owszem. Ale zapewniam, że ta nie była montowana.
– Kłamiesz! Odchodzę! – powiedział Sido. – Puść mnie.
Spalko puścił jego rękę, a kiedy Sido ruszył, krzyknął do niego:
– Nie chciałbyś porozmawiać z Rozą? – Wyjął telefon komórkowy. – Właśnie teraz?
Sido zatrzymał się w pół kroku, odwrócił się do Spalki, a jego twarz pociemniała z gniewu i słabo maskowanego strachu.
– Powiedziałeś, że jesteś przyjacielem Feliksa; myślałem, że także moim przyjacielem.
Spalko nadal trzymał komórkę w wyciągniętej ręce.
– Roza chciałaby z tobą mówić. Jeśli odejdziesz… – Wzruszył ramionami. Jego milczenie kryło w sobie groźbę.
Powoli, ociężale Sido podszedł do niego z powrotem. Wziął telefon wolną ręką i przytknął do ucha. Jego serce biło tak głośno, że nie był w stanie myśleć.
– Roza?
– Tatuś? Tatusiu! Gdzie ja jestem? Co się dzieje?
Panika w głosie córki przebiła doktora ostrzem grozy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak się bał.
– Kochanie, co się stało?
– Jacyś ludzie przyszli do mojego pokoju, zabrali mnie, nie wiem dokąd, założyli mi kaptur na głowę i…
– Wystarczy – powiedział Spalko, wyjmując aparat ze zdrętwiałych palców naukowca. Rozłączył się i schował telefon.
– Co jej zrobiliście? – Głos Sido drżał.
– Jeszcze nic – odparł Spalko. – I nic się jej nie stanie, Peter, dopóki będziesz mnie słuchał.
Doktor Sido przełknął ślinę, gdy Spalko znów chwycił go za ramię.
– Dokąd… Dokąd idziemy?
– Jedziemy na wycieczkę. – Spalko skierował go w stronę oczekującej limuzyny. – Pomyśl o tym jak o wakacjach, zasłużonym urlopie.
Klinika Eurocenter Bio- I zajmowała nowoczesny budynek barwy ołowiu. Bourne wszedł do niego szybkim i pewnym krokiem kogoś, kto wie, dokąd i po co idzie.
Wnętrze kliniki świadczyło o pieniądzach, i to dużych pieniądzach. Hol wyłożono marmurem, między klasycystycznymi kolumnami stały figury z brązu, w ścianach znajdowały się zwieńczone łukami nisze, a w nich popiersia historycznych półbogów biologii, chemii, mikrobiologii i epidemiologii. Szpetna bramka wykrywacza metali wydawała się szczególnie nie na miejscu w tak dostojnym i bogatym otoczeniu. Za nią stał wysoki kontuar, za którym siedziały trzy wyglądające na poirytowane recepcjonistki.
Читать дальше