– Co się stało?
Wskazała siedem czy osiem powleczonych plastikiem płytek ze zbrojonego szkła, starannie ułożonych między kuchennym blatem i lodówką.
– Co to, u diabła, jest? – spytał.
– Półki. Ktoś wyjął je z lodówki. Po co?
– Może Molnar czeka na nową lodówkę.
– Przecież ta jest nowa.
Jason podszedł bliżej.
– Jest podłączona, sprężarka pracuje. Nie zaglądała pani do środka
– Nie.
Pociągnął za uchwyt, otworzył drzwiczki. Annaka głośno sapnęła.
– Chryste – mruknął.
Patrzyły na nich martwe, niewidzące oczy. W lodówce leżały zwinięte w kłębek zwłoki Laszlo Molnara.
Z szoku wyrwało ich zawodzenie syren. Bourne podbiegł do okna, spojrzał w dół i zobaczył pięć czy sześć opli astra i skód felicii z migającymi kogutami na dachu. Z samochodów wysypali się policjanci. Znowu! Znowu go wrobiono! Scenariusz wyda zeń był identyczny jak w domu Conklina i nie ulegało już wątpliwości, że stoi za tym ta sama osoba. Powiedziało mu to dwie ważne rzeczy: po pierwsze, ktoś obserwował jego i Annakę. Tylko kto? Chan? Raczej nie. Chan zmierzał do konfrontacji, tak, ale do konfrontacji bezpośredniej. Po drugie, prawdopodobnie Chan mówił prawdę, twierdząc, że to nie on zamordował Aleksa i Mo. Teraz Bourne nie widział już żadnych powodów, dla których Azjata miałby kłamać. Pozostawał więc ów tajemniczy ktoś, kto wezwał policję do domu Conklina. Czyżby wykonywał rozka2y przychodzące stąd, z Budapesztu? Wiele za tym przemawiało. Do Budapesztu wybierał się Alex. W Budapeszcie bywał Schiffer, mieszkali tu Vadas i Molnar. Wszystkie drogi prowadziły właśnie tu, do stolicy Węgier.
Gorączkowo myśląc, krzyknął do Annaki. żeby wytarła szklankę i kran. Chwycił komputer Molnara, przetarł adapter i klamkę u drzwi, i wybiegli z mieszkania.
Na schodach tupotały już buty policjantów. Na pewno byli też w windzie, więc ta droga odpadała.
– Nie mamy wyboru – rzucił. – Musimy iść na górę.
– Ale dlaczego przyjechali właśnie teraz? Skąd mogli wiedzieć, że tu jesteśmy?
– Nie mogli. – Wpadli na schody. – Chyba że cały czas nas obserwowali. – Na górę Wcale mu się to nie podobało. Aż za dobrze pamiętał, jak skończył snajper z kościoła Świętego Macieja. Ten, kto wejdzie za wysoko, często spada, i to z tragicznym skutkiem.
Byli na przedostatnim piętrze, gdy Annaka pociągnęła go z;. rękę.
– Tędy!
Skręcili w korytarz. Kroki na schodach dudniły coraz głośniej – policjanci deptali im po piętach z zawziętością ludzi ścigających odrażającego mordercę. Pokonali trzy czwarte długości korytarza i stanęli przed drzwiami, które wyglądały jak zwykle drzwi na schody ewakuacyjne. Annaka nacisnęła klamkę i znaleźli się w krótkim, najwyżej trzymetrowym korytarzyku z poobijanymi metalowymi drzwiczkami na końcu. Bourne ruszył przodem.
Drzwiczki, na drzwiczkach dwie zasuwy, jedna na górze, druga na dole. Otworzył obie, pociągnął za klamkę i zobaczył… zimną jak grób ceglaną ścianę.
– Coś takiego! – powiedział detektyw Csilla, nie zwracając uwagi na młodego policjanta, który właśnie zwymiotował na jego wypolerowane buty. Słabo ich szkolą, to nie to, co kiedyś, pomyślał, przyglądając się stężałej ofierze.
– W mieszkaniu nie ma nikogo – zameldował jeden z policjantów. Csilla, krzepki jasnowłosy mężczyzna o inteligentnych oczach i złamanym nosie, wciąż patrzył na otwartą lodówkę.
– Nie szkodzi – rzucił. – Poszukajcie odcisków palców. Wątpię, czy sprawca był na tyle głupi, żeby je zostawić, ale nigdy nie wiadomo. – Wyciągnął rękę. – Widzisz te ślady? Przypalano go. I te nakłucia. Są bardzo głębokie.
– Ktoś go torturował – odrzekł sierżant, młody mężczyzna o wąskich, chłopięcych biodrach. – Zawodowiec.
– Nie tylko – mruknął Csilla, nachylając się i wąchając ofiarę, jakby była nadpsutą tuszą wołową. – On to lubi.
– Informator twierdził, że morderca jest w mieszkaniu. Csilla podniósł głowę.
– Jeśli tu go nie ma, musi być w budynku. – Odszedł na bok, ustępując miejsca członkom ekipy daktyloskopowej, którzy weszli do kuchni z walizeczkami i aparatami. – Niech nasi przeczeszą dom.
– Już to robią- odparł sierżant, delikatnie dając mu do zrozumienia, że nie chce do końca życia pozostać sierżantem.
– Nic tu po nas – mruknął Csilla. – Chodźmy do nich.
Gdy szli korytarzem, sierżant dodał, że winda i piętra poniżej są już zabezpieczone.
– Może uciekać tylko do góry.
– Poślij snajperów na dach – rzucił Csilla.
– Już tam są. Pojechali windą, gdy tylko rozpoczęliśmy akcję. Csilla kiwnął głową.
– Ile to pięter? Trzy?
– Nad nami? Tak, trzy.
Pokonywali po dwa stopnie naraz.
– Jeśli dach jest obstawiony, nie musimy się spieszyć.
Wkrótce stanęli przed drzwiami do krótkiego korytarzyka.
– Dokąd prowadzi to przejście?
– Nie wiem – odparł sierżant, zły, że nie zna odpowiedzi.
Weszli do środka i zobaczyli zniszczone metalowe drzwiczki.
– I co? – rzucił Csilla. – Ślepy zaułek? – Pochylił się nad dolną zasuwą. – Ktoś je niedawno otwierał, metal błyszczy… – Wyjął pistolet, pociągnął za klamkę i zobaczył nagą ścianę.
– Facet musiał się ostro wkurzyć – mruknął sierżant.
Csilla przyjrzał się cegłom, sprawdzając, czy któraś nie jest przypadkiem świeżo położona. Potem zaczął ich kolejno dotykać. Szósta od góry lekko drgnęła. Sierżant już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Csilla zatkał mu usta ręką i przeszył ostrzegawczym spojrzeniem.
– Weź trzech ludzi i przeczeszcie sąsiedni budynek – szepnął mu do ucha.
Bourne wytężył słuch, żeby wychwycić najcichszy odgłos w wilgotnej, gęstej jak smoła ciemności, którą dzielili jedynie ze szczurami. Cichy chrobot cegły o cegłę. Po chwili znowu. I znowu.
– Znaleźli naszą kryjówkę – szepnął, chwytając Annakę za rękę. – Idziemy.
Przejście między ścianami miało nie więcej niż sześćdziesiąt centymetrów szerokości, od góry ograniczała je nieskończona ciemność. Stali na metalowych rurach. Tego rodzaju podłoże nie należało do najbezpieczniejszych i Bourne wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby rury nie wytrzymały, i jaka rozwarłaby się pod nimi otchłań.
– Wie pani, jak stąd wyjść? – szepnął.
– Chyba tak.
Ruszyła przed siebie, wodząc po ścianie obiema rękami. Potknęła się i zachwiała.
– To gdzieś tutaj…
Szli powoli, stopa za stopą. Nagle jedna z rur pękła i lewa noga Bourne'a utknęła w głębokiej dziurze. Stracił równowagę i uderzył ramieniem w ścianę, wypuszczając laptop Molnara. Próbował go złapać, lecz komputer trafił kantem w rurę, wpadł w szczelinę i zniknął w czeluści.
Annaka pomogła Jasonowi wyciągnąć nogę.
– Nic się panu nie stało?
– Nie, nic – mruknął ponuro. – Ale nie mamy już laptopa…
Nagle zamarł. Oddech. Usłyszał czyjś oddech. Ktoś za nimi szedł. Latarka. Położył palec na włączniku i przytknął usta do ucha Annaki.
– Już tu są. Od tej chwili ani słowa. – Poczuł zapach jej skóry, cytrusy i piżmo. Kiwnęła głową.
Cichy brzęk. Ten, kto za nimi szedł, potknął się o rury, o gruby łącznik. Znieruchomieli. Bourne słyszał tylko bicie swego serca. Kilka sekund później ręka Annaki odnalazła jego rękę i przytknęła ją do ściany w miejscu, gdzie tynk nagle się kończył, jakby odpadł albo jakby celowo go odłupano.
Читать дальше