– I co? Powiedział pani coś?
– Nie. Wymienił tylko jedno nazwisko: Felix Schiffer. Bourne'owi szybciej zabiło serce.
– Schiffer pracował w Agencji Zaawansowanych Projektów Obronnych.
Mylene zmarszczyła czoło.
– Alex mówił, że w Wydziale Taktycznych Broni Obezwładniających.
– Czyli w CIA… – szepnął Bourne ni to do siebie, ni do niej. Puzzle zaczynały do siebie pasować. Czy Alex namówił Schiffera do porzucenia pracy w projektach obronnych i przejścia do WTBO? Ktoś taki jak on mógł bez trudu "zniknąć" Schiffera. Tylko po co? Dlaczego? Jeśli kłusował na terenach łowieckich Departamentu Obrony, na pewno poradziłby
sobie z leśniczymi i nie musiałby nikogo ukrywać. Ale Schiffera ukrył. Musiał mieć ku temu inne powody, tylko jakie? – Dlatego się bał? Chodziło o Schiffera?
– Nie chciał nic powiedzieć, ale czy mogło być inaczej? Tego dnia, w ciągu zaledwie paru godzin, otrzymał i wykonał mnóstwo telefonów. Był straszliwie spięty i domyśliłam się, że ma w terenie ludzi, prowadzą jakąś operację. Kilka razy wymienił nazwisko Schiffera. Przypuszczam, że to on był celem akcji.
Inspektor Savoy siedział w citroenie, wsłuchując się w chrobot wycieraczek. Nie znosił deszczu. Padało w dniu, kiedy odeszła od niego żona, padało, gdy córka wyjechała na studia do Ameryki, żeby już nigdy nie wrócić do kraju. Żona wyszła za pedantycznego bankiera i mieszkała teraz w Bostonie. Miała troje dzieci, dom, majątek, wszystko, czego tylko chciała, tymczasem on siedział w tym zasranym miasteczku – Goussain? Guoassain? Nie, Goussainville – ogryzając do krwi paznokcie.
Ale dziś było trochę inaczej, bo próbował namierzyć człowieka, którego CIA umieściła na liście najbardziej poszukiwanych przestępców. Gdy dopadnie tego Bourne'a, nareszcie zrobi karierę. Tak jest, złapie go, i winda! Może nawet zwróci na niego uwagę sam prezydent. Spojrzał na drugą stronę ulicy, na samochód ministra Robbineta.
Quai d'Orsay podało mu markę, model i numer rejestracyjny. Od kolegów dowiedział się, że opuściwszy lotnisko, minister skręcił w Al i pojechał na pomoc. Wpadł do centrali, sprawdził, kto nadzoruje pomocne sektory, i pamiętając o ostrzeżeniu Lindrosa, że łączność radiowa może być niepewna, zaczął do nich metodycznie wydzwaniać. Żaden z jego rozmówców nie zauważył jednak ministerialnego peugeota i Savoy zaczynał się denerwować, gdy skontaktowała się z nim Justine Berard, która widziała Robbineta na stancji benzynowej i nawet z nim rozmawiała. Pamiętała, że minister był zdenerwowany i opryskliwy.
– Uznała pani, że to dziwne? – spytał Savoy.
– Tak – odparła Berard. – Wtedy o tym nie myślałam, ale teraz tak.
– Był sam?
– Nie jestem pewna. Lał deszcz, szyba była podniesiona. Szczerze mówiąc, patrzyłam tylko na pana ministra.
– Przystojniak z niego. – Inspektor powiedział to bardziej oschle, niż zamierzał. Berard bardzo mu pomogła. Widziała, w jakim kierunku minister odjechał, i zanim Savoy dotarł do Goussainville, zdążyła odnaleźć jego samochód przed jednym z bloków.
Mylene spojrzała na szyję Bourne'a i zgasiła papierosa.
– Znowu krwawisz – powiedziała. – Chodź. Trzeba to opatrzyć.
Zaprowadziła go do łazienki wyłożonej zielonymi i kremowymi kafelkami. Przez wychodzące na ulicę okno wpadało szare światło. Kazała mu usiąść i przemyła mydłem zaczerwienioną pręgę na gardle.
– Zrobione. – Posmarowała ranę antybiotykiem. – To nie jest przypadkowe skaleczenie. Biłeś się z kimś.
– Miałem trudności podczas odprawy celnej.
– Jesteś skryty jak Alex. – Odsunęła się o krok, jakby chciała lepiej mu się przyjrzeć. – I smutny. Bardzo smutny.
– Panno Dutronc…
– Mów mi po imieniu. – Przykryła ranę sterylną gazą i zakleiła plastrem. – Co trzy dni będziesz zmieniał opatrunek. Dobrze?
– Tak. – Uśmiechnęła się, a on odpowiedział jej uśmiechem. – Merci, Mylene.
Łagodnie pogłaskała go po policzku.
– Bardzo smutny… Wiem, że byliście sobie bliscy. Alex uważał cię za syna
– Powiedział ci to?
– Nie musiał. Zawsze mówił o tobie ze szczególnym wyrazem twarzy. – Jeszcze raz obejrzała opatrunek. – Stąd wiem, że nie tylko mnie boli serce.
Pod wpływem impulsu chciał jej wszystko powiedzieć, wyznać, że chodzi nie tylko o śmierć Aleksa i Mo, ale i o spotkanie z Chanem. Zacisnął zęby i nie powiedział nic. Mylene ma własny krzyż do dźwigania.
– O co tu chodzi z tobą i Jakiem? – spytał. – Zachowujecie się, jakbyście się nienawidzili.
Uciekła wzrokiem w bok i popatrzyła na ociekającą deszczem szybę.
– To, że cię tutaj przywiózł, świadczy o jego odwadze, a to, że poprosił mnie o pomoc, dużo go kosztowało. – Odwróciła się i spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Śmierć Aleksa musiała wstrząsnąć nią tak mocno, że wydarzenia z przeszłości wypłynęły na powierzchnię wzburzonego oceanu wydarzeń teraźniejszych. – Na świecie jest tyle smutku… – Pojedyncza łza stoczyła się na policzek, zadrgała i spłynęła na koszulę. – Widzisz, przed Aleksem był Jacques.
– Byliście… kochankami?
– Jacques nie był jeszcze żonaty. Kochaliśmy się jak wariaci, a że byliśmy młodzi, zaszłam w ciążę.
– Masz dziecko?
Mylene wytarła ręką policzek.
– Non, nie chciałam. Nie kochałam go. Dopiero wtedy spadły mi łuski z oczu. Jacques mnie kochał, a on jest bardzo… wierzący.
Roześmiała się smutno i Bourne'owi przypomniała się opowieść o Goussainville, o tym, jak barbarzyńscy Frankowie zostali obrońcami wiary. Przejście na katolicyzm było bardzo mądrym posunięciem, lecz Clovisowi chodziło chyba o przetrwanie i politykę, a nie o religię jako taką.
– Nigdy mi tego nie wybaczył. – Jej wyznanie było tym bardziej poruszające, że nie wyglądało na użalanie się nad sobą.
Bourne nachylił się i delikatnie pocałował ją w oba policzki, a ona – z krótkim, zdławionym szlochem – przytuliła go na chwilę.
Gdy po prysznicu wyszedł z kabiny, znalazł w łazience starannie wyprasowany mundur. Ubierając się, spoglądał w okno. Wiatr targał gałęziami drzew. Z parkującego na ulicy samochodu wysiadła ładna, mniej więcej czterdziestoletnia kobieta. Wysiadła i podeszła do citroena, w którym – obsesyjnie obgryzając paznokcie – siedział mężczyzna o trudnym do ustalenia wieku. Kobieta otworzyła drzwiczki od strony pasażera i wsiadła.
W scenie tej nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że Bourne widział tę kobietę na stacji benzynowej. Pytała Robbineta o koło samochodu.
Quai d'Orsay!
Szybko wrócił do saloniku, gdzie Jacques wciąż wisiał na telefonie. Gdy zobaczył minę Bourne'a, natychmiast przerwał rozmowę.
– Co się stało, mon ami?.
– Namierzyli nas.
– Niemożliwe! Jakim cudem?
– Nie wiem, ale w czarnym citroenie po drugiej stronie ulicy siedzi dwóch agentów Quai d'Orsay.
Z kuchni wyszła Mylene.
– Dwóch innych obserwuje ulicę od tyłu, ale spokojnie, nie wiedzą
nawet, że jesteś w tym bloku i…
Zadzwonił dzwonek u drzwi. Jason wyjął pistolet, ale Mylene zgromiła go wzrokiem. Jeden ruch głowy i obaj zniknęli w korytarzyku. Mylene otworzyła drzwi. W progu stał inspektor Savoy, rozczochrany i w wymiętym płaszczu.
– Alain? Bonjour…
– Przepraszam za najście – powiedział Savoy z wstydliwym uśmiechem – ale siedziałem tam i siedziałem, i nagle przypomniało mi się, że pani tu mieszka.
– Wejdzie pan? Może zrobić kawy?
– Nie, dziękuję, nie mam czasu.
Читать дальше