– Tak jest, proszę pana. Całe miasto jest podłączone do tej samej sieci. Gdybyśmy nie przeprowadzali regularnych kontroli, narazilibyśmy na awarię cały system.
– Cóż, nie możemy do tego dopuścić – powiedział Hull. Skinął głową na jednego z wartowników. – Przeszukaj wóz. Jeśli nic nie znajdziesz, możesz ich przepuścić.
Odszedł od furgonetki, a Karpow za nim.
– Nie lubisz tej roboty, co? – zauważył Rosjanin.
Zapomniawszy się na chwilę, Hull obrócił się na pięcie i stanął z nim oko w oko.
– Lubię – warknął, lecz zmiarkował się natychmiast i dodał z uśmiechem: – Nie, masz rację. Wolę robotę, jak by to powiedzieć… bardziej siłową.
Karpow pokiwał głową z wyraźną sympatią.
– Rozumiem. Nie ma to jak zabijanie.
– Dokładnie – rzekł Hull, wczuwając się w rolę. – Weźmy na przykład ten najnowszy rozkaz. Czego bym nie dał, żeby znaleźć Jasona Bourne'a i władować mu kulę w łeb.
Karpow uniósł krzaczaste brwi.
– Wydaje mi się, że dla ciebie ten rozkaz to sprawa osobista. Powinieneś się strzec takiego zaangażowania, przyjacielu. Silne uczucia osłabia ją zdolność oceny sytuacji.
– Pieprzę to – odrzekł Hull. – Bourne dostał to, czego pragnąłem najbardziej. To, co powinno być moje.
Karpow zastanawiał się przez moment.
– Zdaje się, że źle pana oceniłem, drogi panie Hull. Zdaje się, że jest w panu więcej z wojownika, niż myślałem. – Klepnął Amerykanina po plecach. – Co powiesz na wymianę wojennych opowieści przy wódce?
– Myślę, że da się to załatwić – odrzekł Hull, gdy furgonetka elektro ciepłowni Reykjavik wjeżdżała na teren hotelu.
Stiepan Spalko, ubrany w uniform pracownika ciepłowni Reykjavik, z barwnymi soczewkami kontaktowymi i sztucznym szerokim nosem przylepionym do twarzy, wysiadł z furgonetki i powiedział kierowcy, żeby na niego zaczekał. Z formularzem zlecenia w jednej dłoni i niewielką skrzynką na narzędzia w drugiej ruszył przez labirynt korytarzy w podziemiu hotelu. Plan architektoniczny budynku migał mu przed oczami niczym trójwymiarowy obraz z rzutnika. Orientował się w olbrzymim kompleksie lepiej niż niejeden z pracowników.
Zajęło mu dwanaście minut, nim dotarł do sektora, w którym nazajutrz miały się zacząć obrady szczytu antyterrorystycznego. W tym czasie czterokrotnie zatrzymywali go agenci ochrony, mimo że miał przypięty identyfikator. Ruszył na schody, zszedł na trzeci poziom pod ziemią, gdzie znów zatrzymał go strażnik. Był na tyle blisko węzła grzewczego, by jego obecność nie wzbudzała podejrzeń. Jednocześnie znalazł się na tyle blisko podstacji systemu wentylacyjno- klimatyzacyjnego, że ochroniarz postanowił mu towarzyszyć.
Spalko przystanął przy skrzynce instalacji elektrycznej i otworzył klapkę. Cały czas czuł na sobie czujny wzrok strażnika.
– Długo tu pan jest? – zapytał po islandzku, otwierając pojemnik z narzędziami.
– Mówi pan może po rosyjsku? – odrzekł ochroniarz.
– Tak się składa, że owszem. – Spalko zaczął grzebać w narzędziach. – Jest pan tu od ilu, dwóch tygodni?
– Od trzech – przyznał się strażnik.
– I przez ten czas zobaczył pan cokolwiek z naszej pięknej Islandii? – Znalazł przedmiot, którego szukał, i ukrył go w dłoni.
Rosjanin pokręcił głową, co Spalko wykorzystał jako pretekst do rozpoczęcia uczonego wykładu.
– W takim razie pozwoli pan, że go oświecę. Islandia jest wyspą o powierzchni stu trzech tysięcy kilometrów kwadratowych, której średnia wysokość nad poziomem morza wynosi pięćset metrów. Nasz najwyższy szczyt, Hvannadalshnukur, ma wysokość dwóch tysięcy stu jedenastu metrów, a jedenaście procent powierzchni kraju pokrywają lodowce,
w tym największy w Europie lodowiec Vatnajokull. Nasz parlament, Althing, składa się z sześćdziesięciu trzech posłów wybieranych co cztery…
Jego głos ucichł, gdy strażnik, śmiertelnie znudzony przewodnikowym bełkotem, odwrócił się i odszedł. Spalko natychmiast wziął się do pracy. Przyciskał malutki dysk do dwóch par przewodów, aż upewnił się, że wszystkie cztery kolce przebiły izolację.
– Gotowe – oznajmił, zatrzaskując skrzynkę.
– A teraz dokąd? Do węzła grzewczego? – zapytał strażnik.
– Nie – powiedział Spalko. – Najpierw muszę się zameldować u szefa.
Wracam do samochodu. – Pomachał strażnikowi na odchodne.
Wrócił do furgonetki, wsiadł i poczekał, aż nadejdzie następny ochroniarz.
– Jak tam? Wszystko w porządku?
– Na dzisiaj skończyliśmy. – Spalko uśmiechnął się z triumfem, notując coś w formularzu. Spojrzał na zegarek. – Oj, zasiedzieliśmy się tu dłużej, niż myślałem. Dzięki za ochronę.
– Nie ma sprawy. Taką mam robotę.
Kiedy kierowca przekręcił kluczyk w stacyjce i wrzucił bieg, Spalko powiedział:
– Oto zaleta próbnych akcji. Będziemy mieli dokładnie trzydzieści minut, zanim zaczną nas szukać.
Wyczarterowany odrzutowiec bujał po niebie. Obok Bourne'a w rzędzie po przeciwnej stronie siedział Chan, wpatrując się prosto przed siebie w pustkę. Jason zamknął oczy. Główne oświetlenie było wyłączone, paliło się tylko kilka lampek do czytania, rozpraszając tu i ówdzie mrok. Za godzinę mieli wylądować na lotnisku Keflavik.
Bourne siedział bez ruchu. Chciał schować głowę w dłoniach i zapłakać nad grzechami przeszłości, ale przy Chanie nie mógł okazać niczego, co można by zinterpretować jako słabość. Próbny rozejm, jaki udało im się wypracować, był kruchy niczym skorupka jaja. Tyle rzeczy mogło go zmiażdżyć. Emocje kotłowały się w jego piersi, sprawiając, że z trudem oddychał. Ból, który nie opuszczał jego znękanego torturami ciała, był niczym w porównaniu z cierpieniem wewnętrznym. Chwycił poręcze fotela tak mocno, że chrupnęło mu w kłykciach. Wiedział, że musi odzyskać panowanie nad sobą, tak samo jak wiedział, że nie wysiedzi na tym fotelu ani chwili dłużej.
Wstał i niczym lunatyk przeszedł na drugą stronę, zajmując miejsce przy Chanie. Zdawało się, że młody mężczyzna w ogóle nie zauważył jego obecności. Gdyby nie przyspieszony oddech, można by uznać, że jest pogrążony w głębokiej medytacji.
Z sercem walącym niczym młot o obolałe żebra, Bourne odezwał się cicho:
– Chcę wiedzieć, czy jesteś moim synem. Jeśli jesteś Joshuą, muszę to wiedzieć.
– Innymi słowy, nie wierzysz mi.
– Chcę ci wierzyć – powiedział Bourne, usiłując zignorować ostry niczym brzytwa ton w głosie Chana. – Na pewno to wiesz.
– Jeśli chodzi o ciebie, niczego nie jestem pewien. – Chan odwrócił się ku niemu z gniewem. – Czy w ogóle mnie pamiętasz?
– Joshua miał sześć lat, był tylko dzieckiem. – Bourne'a ścisnęło w gardle. – A potem doznałem amnezji.
– Amnezji? – zdumiał się Chan.
Bourne opowiedział mu, co się stało.
– Bardzo niewiele pamiętam sprzed tego okresu – zakończył. – Większość wspomnień dotyczy Jasona Bourne'a, o Davidzie Webbie nie pamiętam prawie nic. Tylko od czasu do czasu jakiś zapach, dźwięk lub głos sprawia, że przypominam sobie jakiś fragment. Ale to tylko strzępy, oderwane i niespójne.
Bourne odszukał w półmroku ciemne oczy Chana, usiłując wyczytać z nich jakiś znak, cokolwiek, co wyrażałoby jego myśli lub uczucia.
– Naprawdę. Jesteśmy sobie zupełnie obcy. Dlatego zanim zabrniemy dalej… – urwał, przez moment niezdolny wydusić ani słowa. Potem ogromnym wysiłkiem woli zmusił się, by mówić dalej, gdyż cisza, która tak szybko narastała między nimi, była gorsza od wybuchu, który musiał nadejść. – Spróbuj to zrozumieć. Potrzebuję namacalnego dowodu, czegoś nie do obalenia.
Читать дальше