Ruszyła ścieżką do góry. Oblepione śniegiem skórzane płaskie buty ślizgały się. Czepiała się po drodze gałęzi i wystających korzeni. Po kilku minutach zabrakło jej tchu, lecz adrenalina pompowała krew, napędzając zdrętwiałe ciało.
Wtem gałąź uciekła jej z ręki i Maggie zaczęła zjeżdżać po zboczu. Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy zderzyła się z drzewem. Uderzyła w nie biodrem. Jednak udało jej się wstać, wbijając paznokcie w korę. Zbliżała się do granicy otoczonego terenu. Słyszała poruszającą się na wietrze żółtą taśmę. Tuż nad sobą słyszała głosy.
Ziemia wreszcie na tyle się wyrównała, że Maggie mogła stać prosto, niczego się nie trzymając. Zboczyła ze ścieżki, kierując się w stronę gęstych zarośli. Widziała Nicka na dole obok szpaleru drzew. Hal szedł ku niemu. Między rzeką i drzewami ekipa z FBI pracowała w pośpiechu, garbiąc się nad drobnym ciałem i napełniając plastikowe worki dowodami. Posługiwali się specjalistycznym sprzętem, który ułatwiał im pracę w trudnych warunkach pogodowych. Za nimi, za wysokimi trawami, Maggie widziała burzliwie czarne wody.
Nagle na dole coś się poruszyło między drzewami. Maggie zastygła. Nasłuchiwała. Starała się wytężyć słuch, pokonując pulsujące w uszach tętno i przyspieszony oddech. Na zimnie oddychało się z trudem. Czyżby jej się tylko zdawało?
Cienka gałązka trzasnęła nie więcej jak dziesięć metrów poniżej. Wtedy go zobaczyła. Stał przyklejony do drzewa. W cieniu wyglądał jak fragment przerośniętej kory. Wtopił się w tło, był wysoki, chudy i czarny od bosych stóp do głowy. Maggie miała rację. Przyglądał się, kręcąc się i wychylając, żeby widzieć ekipę na dole. Zaczął przechodzić od drzewa do drzewa, skradał się wolnym krokiem, gładko i zręcznie jak zwierzę, które czyha na swoją ofiarę. Ześliznął się ze stoku, okrążył miejsce zbrodni. Odchodził.
Maggie skradała się przez zarośla. Spieszyła się, śnieg i liście skrzypiały pod jej stopami. Gałęzie uderzały i trzeszczały, eksplodując dźwiękami. Nikt tego nie słyszał, nawet cień, który pospiesznie i bezszelestnie posuwał się w stronę brzegu.
Serce waliło jak oszalałe. Trzęsącą ręką sięgnęła po broń. To tylko zimno, przekonywała sama siebie. Ona panuje nad sytuacją. Ona to zrobi.
Szła za nim, nie spuszczając go z oka. Gałęzie orały jej twarz i rwały włosy, kaleczyły nogi. Upadła i uderzyła się biodrem o skałę. Za każdym razem, kiedy się zatrzymywał, hamowała, stając w bezruchu przyklejona do drzewa, z nadzieją, że rozpłynie się w cieniu.
Byli już na równej drodze, na skraju lasu. Ekipa specjalna z FBI znajdowała się za nimi. Maggie słyszała, jak się nawołują. Mężczyzna zbliżał się do granicy obwodu, cały czas kryjąc się za drzewami. Nagle zatrzymał się i spojrzał za siebie, w jej stronę. Rzuciła się za drzewo, przylegając do zimnego, szorstkiego pnia. Wstrzymała oddech. Zobaczył ją? Miała nadzieję, że tylko ona słyszy łomot własnego serca. Wiatr świszczał, lamentował ponuro. Do rzeki było tak blisko, że Maggie słyszała wartki nurt i czuła woń zgnilizny, którą ze sobą niósł.
Wyjrzała zza drzew. Nie mogła go dostrzec. Zniknął. Nasłuchiwała, ale nie było nic prócz znajomych głosów za nią. Zaś przed nią była tylko cisza. I ciemność, bo tutaj nie sięgały światła reflektorów ani latarek.
Minęły ledwie sekundy. Wysunęła się zza drzewa i wytężyła wzrok, żeby widzieć w ciemności. Coś drgnęło. Wycelowała, wyciągnęła przed siebie ręce. To tylko gałąź zakołysała się na wietrze. A może ktoś był za nią? Mimo zimna dłonie Maggie zaczęły się pocić. Szła powoli i uważnie, trzymając się blisko drzew. Rzeka biegła wzdłuż linii drzew. Kiedy Maggie weszła w całkowitą ciemność, zauważyła, że nawet trawy zniknęły. Nic nie dzieliło lasu od stromego brzegu wyrzeźbionego przez nurt rzeki. Woda była czarna i płynęła wartko, z falami cętkowanymi niesamowitymi kształtami i cieniami.
Nagle Maggie usłyszała uderzenie gałązki i szybkie kroki w szeleszczącej trawie. Obróciła się w prawo, skąd dochodził dźwięk. Dostrzegła mordercę. Oddała ostrzegawczy strzał w powietrze w chwili, kiedy mężczyzna wyszedł akurat z gęstwiny, ogromny czarny cień, ruszający wprost na nią. Wycelowała, ale zanim zdążyła nacisnąć spust, wpadł na nią z całym impetem. Runęli bezwładnie do rzeki.
Lodowata woda kąsała jej ciało jak tysiące węży. Maggie ściskała broń. Uniosła rękę, żeby strzelić do płynącej przed nią czarnej masy. Poczuła rozdzierający ból w plecach. Obróciła się i spróbowała raz jeszcze. Tym razem miała wrażenie, jakby ktoś dźgał ją metalowym ostrzem. Wówczas dopiero zdała sobie sprawę, że wpadła na zator z gałęzi, przez co prąd nie poniósł jej dalej. Coś boleśnie kłuło ją w ramię. Starała się uwolnić, ale tylko zraniła się głębiej. Wtedy zobaczyła, że krew kapie jej z rękawa, ciemną strugą pokrywając dłoń i rewolwer.
Słyszała nawołujących się gdzieś nad nią ludzi. Spanikowane kroki zatrzymały się, mnóstwo latarek oślepiło ją, gdy wyłoniły się zza brzegu. Zaskoczona światłem ponownie się obróciła, nie zważając na ból, koniecznie bowiem chciała odszukać płynący cień. Jednak jak okiem sięgnąć, na powierzchni rzeki nie było nikogo.
Mężczyzna zniknął.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
Przejmująco zimna woda sparaliżowała go, skóra paliła. Mięśnie skręcały się z bólu, był przekonany, że płuca mu pękną. Wstrzymał oddech i uważał, żeby trzymać się tuż pod powierzchnią. Rwąca rzeka pchała go do przodu i miotała na boki. Nie opierał się jej sile, starał się stopić z nią w jedno, stać się jej częścią. By raz jeszcze go uratowała. Tylko na niej mógł polegać, tylko jej mógł zaufać.
Byli tak blisko, że widział światła latarek tańczące po powierzchni wody. Przemykające w prawo od niego. I w lewo. Tuż nad głową. Zdezorientowani i spanikowani pokrzykiwali do siebie.
Nikt za nim nie płynął. Nikt nie chciał zmierzyć się z czarną wodą. Nikt, prócz agentki specjalnej Maggie O’Dell, która gładko wpadła w pułapkę, jaką dla niej przygotował. Dobrze jej zrobi, kiedy przekona się, że nie zdoła go przechytrzyć, złapać z zaskoczenia. Suka dostała, co jej się należało.
Światła latarek wyłowiły ją. Ludzie na brzegu będą teraz mieć zajęcie, więc nikt nie będzie go szukać. Wychynął na powierzchnię i nabrał powietrza. Mokra czapka narciarska przykleiła się mu do twarzy niczym pajęczyna, jednak nie miał odwagi jej zdjąć.
Rzeka niosła go z prądem. Widział mężczyzn schodzących ostrożnie stromym brzegiem, głupie, ślizgające się cienie podrygiwały w świetle. Uśmiechał się, zadowolony z siebie. Agentka specjalna Maggie O’Dell będzie wściekła, że jej pomagają. Unieruchomiona i bezbronna, zostanie uratowana. Czy będzie zaszokowana, że on tyle o niej wie? Ta diablica, która ma czelność nazywać się jego nemesis? Naprawdę spodziewała się, że pozwoli jej bezkarnie grzebać w jego umyśle i nie odwdzięczy się pięknym za nadobne? Wreszcie spotkał godnego siebie przeciwnika, który trzyma go w ryzach. Nie tak jak te prowincjonalne, tępe gliny.
Coś unosiło się na wodzie obok niego, coś małego i czarnego. Wnętrzności ścisnęły mu się ze strachu, który minął natychmiast, kiedy zorientował się, że to martwy przedmiot. Chwycił w rękę twardy plastik. Przedmiot ożył i jasne światło uderzyło go w twarz. To był telefon komórkowy. Wcisnął go głęboko do kieszeni spodni.
Manewrował tak, żeby zbliżyć się do brzegu. W kilka sekund później zobaczył swój znak. Chwycił zakrzywioną gałąź, która zwieszała się nad wodą. Zatrzeszczała pod jego ciężarem, ale się nie złamała.
Читать дальше