Ścieżka kończyła się na brzegu, gdzie wysokie szuwary oddzielały drzewa od wody. Tam spotkali się z Halem. Maggie zauważyła, że jego zwykle zaczerwieniona twarz teraz była sina. Miał mokre oczy, był bardzo wyciszony. Widziała to już. Morderstwo dziecka w jednej chwili przemieniało facetów w nieme słupy soli. Hal poprowadził ich. Nick zarzucał go pytaniami, w odpowiedzi otrzymując jedynie skinięcia głową.
– Bob Weston wysłał zespół medycyny sądowej FBI, żeby zebrali dowody. Nikt inny nie ma tu wstępu. Nikt. Rozumiesz, Hal?
Nagle Hal zatrzymał się i wyciągnął rękę. Maggie początkowo nic nie widziała. Mimo obecności ponad dwudziestu policjantów rozrzuconych w lesie, panował tu upiorny spokój. Daleki gwizd pociągu przeciął gęstą ciszę. Płatki śniegu tańczyły niczym robaczki świętojańskie w ostrym świetle reflektorów. Wówczas go zobaczyła. Drobne blade ciało z krwawym naszyjnikiem. Nagie w przybranej śniegiem trawie. Klatka piersiowa chłopca była tak niewielka, że wycięty X ciągnął się od szyi do pasa. Matthew ręce ułożone miał wzdłuż ciała, pięści zaciśnięte. Nie było potrzeby krępować tego chłopca, był za mały, żeby stanowić problem dla zabójcy.
Maggie zostawiła mężczyzn i powoli, z szacunkiem podeszła bliżej. Tak, ciało zostało dokładnie umyte. Tego była pewna. Przyklękła obok chłopca i ostrożnie odgarnęła śnieg z jego czoła. Nie pochylając się, zobaczyła smużkę oleistej substancji, która znajdowała się także na jego wargach i nad sercem.
Chłopiec wyglądał tak krucho, tak bezbronnie, że odruchowo chciała czymś go przykryć, zasłonić przed śniegiem, który błyszczał na jego sinej skórze, pokrywając czerwone cięcia i nakłucia.
Leżał tak pewnie jakiś czas. Lecz nawet atak zimna nie zagłuszył zapachu śmierci. Maggie spostrzegła drobne rany kłute wewnątrz lewego uda, głębokie, ale bez śladu krwi.
Zadano je po śmierci chłopca. Może zrobiło to jakieś zwierzę, pomyślała, wyciągając latarkę. Tak, to były ślady zębów, ale ludzkich zębów, uświadomiła sobie nagle, nakładały się na siebie, jakby ktoś zostawił je w chwili szaleństwa albo też celowo, dla zmylenia śladów. Rany były blisko jąder, ale na penisie chłopca nie było żadnych znaków. Morderca nie robił tego wcześniej. A więc wzbogacał swoje zwyczaje, stawał się nierozważny i nerwowy. Porwał chłopca zaledwie przed dwoma dniami. Coś się zmieniło. Może zdenerwował się doniesieniami prasowymi. Coś jest inaczej. Coś się stało.
Przysiadła na piętach. Zakręciło jej się w głowie, poczuła nudności. Dawno już nie robiło jej się niedobrze na widok zwłok. Przed laty, kiedy martwe ciała przestały wywoływać u niej odruch wymiotny, uznała to za udaną inicjację. Czy Albert Stucky zdemontował jej system obronny, przekłuł jej zbroję? A może zło, które ucieleśniał, na nowo ją uczłowieczyło? Przywróciło jej ludzkie uczucia?
Powoli zaczęła się podnosić. I wtedy to spostrzegła. Podarty kawałek papieru sterczał spomiędzy drobnych palców. Matthew Tanner trzymał coś w zaciśniętej pięści. Obejrzała się. Nick i Hal stali tam, gdzie ich zostawiła. Odwróceni do niej plecami obserwowali pięciu ludzi z FBI, którzy schodzili lesistym zboczem.
Najdelikatniej jak mogła, Maggie wyprostowała palce chłopca, zesztywniałe już i zaciśnięte w ostatnich stadiach rigor mortis. Wyciągnęła zgnieciony kawałek papieru, a raczej kartonika. Był to oddarty róg czegoś większego. Rozpoznała go z miejsca, nie przyglądając się specjalnie. Widziała tego mnóstwo na łóżku Timmy’ego Hamiltona parę godzin wcześniej. Matthew Tanner ściskał w dłoni kartę z wizerunkiem jakiegoś baseballisty. Maggie dałaby głowę, że zna jej właściciela.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Zespół medycyny sądowej FBI pracował szybko, zagrożony przez niebezpiecznego przeciwnika. Mokry śnieg padał gęsto, zakrywając liście i gałęzie, oblepiając trawy i grzebiąc cenne dowody.
Maggie i Nick kulili się pod drzewami, żeby zejść z drogi bezlitosnemu wiatrowi. Trudno było uwierzyć, że nagle zrobiło się tak zimno. Maggie zakopała ręce w kieszeniach, uważając, żeby nie pogiąć zdjęcia, które pożyczyła od Timmy’ego. Czekali w milczeniu na Hala, który miał im przynieść koce, kurtki, cokolwiek ciepłego. Stali tak blisko siebie, że dotykali się ramionami. Czuła na szyi oddech Nicka, zyskując pewność, że odrętwienie spowodowane zimnem nie pozbawiło jej jednak czucia.
– Może powinniśmy wrócić. – Było tak zimno, że oddech zamieniał się w chmurkę. – Zobaczyliśmy wszystko, co było do zobaczenia. – Nick masował ramiona i przytupywał. Słyszała prawie, jak szczęka zębami.
– Chcesz, żebym z tobą pojechała do Michelle Tanner? – Podniosła kołnierz marynarki. Nie pomogło. Wszechwładne zimno docierało do każdego zakątka jej ciała.
– Myślisz, że próbuję się wymigać? – Zawahał się, zbierając myśli. – Wolałbym zaczekać z tym do rana, ale nie dlatego, żeby jej nie budzić w środku nocy. Pewnie od niedzieli i tak nie sypia. Może jednak chwilę potrwać, zanim przeniosą go do kostnicy. Będzie chciała go zobaczyć, chociaż to strasznie bolesne. Laura Alverez upierała się, że sama zidentyfikuje zwłoki Danny’ego. Nie uwierzyła mi, dopóki ich nie zobaczyła. – Przetarł twarz rękawem.
– To nie wymówka. To ma sens. Rano będzie miała wokół siebie więcej ludzi, bliscy zaopiekują się nią. Masz rację. Zresztą i tak do rana tu nie skończą.
– Powiem im, że jedziemy.
Ruszył w stronę ludzi z FBI. W tej samej chwili Maggie coś zobaczyła i chwyciła go za ramię. Niecałe pięć metrów za Nickiem widniały ślady stóp, gołych stóp, świeżo odciśnięte w śniegu.
– Nick, zaczekaj – szepnęła. – On tu jest. – Serce zaczęło jej walić. Czemu nie przyszło jej to wcześniej do głowy? Oczywiście, to było logiczne.
– O czym ty mówisz?
– Zabójca. Jest gdzieś tutaj. – Trzymała kurczowo jego rękę, wbijając paznokcie w dżinsową kurtkę. Zaczęła się rozglądać, starając się nie ruszać gwałtownie, żeby nie zwrócić uwagi mordercy, który, jak sądziła, ich obserwował.
– Widzisz go?
– Nie, ale on tu jest – szepnęła, ostrożnie zerkając dokoła. – Nie ruszaj się i nie podnoś głosu. Może nas obserwować.
– O’Dell, chyba ci mózg zamroziło na tym zimnie. – Nick patrzył na nią, jakby straciła rozum, ale zgodnie z jej instrukcją mówił cicho. – Prawie trzydziestu policjantów otacza ten teren.
– Tuż za tobą, obok drzewa z tym wielkim garbem. Są tam ślady stóp. Ślady bosych stóp na śniegu.
Zwolniła uścisk, by dyskretnie się rozejrzał.
– Jezu. – Nick rzucił wzrokiem. – Tak mocno pada, że muszą być świeże, bardzo świeże. Sprzed paru minut. Może ten sukinsyn stoi teraz za naszymi plecami. Cholera, co robić?
– Zostań tu. Zaczekaj na Hala. Ja pójdę tą ścieżką, jakbym szła do samochodu. On nie mógł jeszcze wydostać się poza okrążony teren. Może uda mi się zobaczyć go z góry.
– Pójdę z tobą.
– Nie, zauważy to, jeśli na nas patrzy. Zaczekaj na Hala. Obaj musicie mnie ubezpieczać. Stój spokojnie i staraj się nie rozglądać.
– Skąd będę wiedział, gdzie jesteś?
– Jakoś dam ci znać. – Nie podnosiła głosu, mówiła cicho i spokojnie, choć adrenalina ostro jej podskoczyła. – Strzelę w powietrze, tylko przypilnuj, żeby mnie nie zabił któryś z twoich ludzi.
– Jak mam tego dopilnować?
– Nie żartuję, Morrelli.
– Ani ja.
Spojrzała na niego. Nie żartował. Pomyślała przez chwilę, że to strasznie głupie łazić po lesie pełnym uzbrojonych policjantów. Jeżeli jednak morderca krąży po okolicy, nie wolno jej się wahać. A on tam był. Patrzył. Czuła to. To stanowiło część jego rytuału.
Читать дальше