James Patterson - Podmuchy Wiatru

Здесь есть возможность читать онлайн «James Patterson - Podmuchy Wiatru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Podmuchy Wiatru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Podmuchy Wiatru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Doktor Frannie O’Neill spotyka w lesie niedaleko szpitala dziewczynkę. Jedenastolatka jest zadziwiająco silna i inteligentna. Ale nie to wprawia Frannie w największe zdumienie… Kilka dni później lekarkę odwiedza agent FBI. Kieruje śledztwem w sprawie szokujących eksperymentów genetycznych prowadzonych w tajnym laboratorium.

Podmuchy Wiatru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Podmuchy Wiatru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Ja też tak umiem – stwierdził Peter i dumnie wyprężył pierś. – To żadna sztuka.

– Skoro tak, to ja też – powiedziała Wendy. – Całe życie chciałam latać.

– Co dzień i co noc latam w marzeniach – wtrącił Ikar.

Te dzieci były dla siebie takie dobre i kochane. Jak ktokolwiek mógłby chcieć zrobić im krzywdę?

– Lepiej, żebym ja poleciał pierwszy – odezwał się Oz, usiłując wepchnąć się przed mniejsze od niego bliźnięta.

– Nie, ja! – upierał się Peter i twardo pilnował swojego miejsca.

– Chodź tu, Peter – powiedziała Max zdecydowanym tonem. – Przez cały czas, w każdej sekundzie będę przy tobie. Ejże, maluchy, szkoda czasu na wasze wygłupy! Chodźcie tu do mnie, ale to już!

– Oooo! Wściekła się – zauważył Peter i zrobił zeza.

– Jak policzę do trzech, wszyscy razem skoczymy – dodała Max. – Jakieś uwagi? Jeśli tak, to zachowajcie je dla siebie.

Stałam za plecami dzieci. Prawdę mówiąc, miałam wielką ochotę zakrzyknąć: „A potem ja!”. Też chciałam polecieć. Owładnęło mną poczucie, że tego wieczora wszystko jest możliwe.

Księżyc zalewał okolicę jasną poświatą i wszystko było widać jak na dłoni. Dzieci nagle oderwały się od skały, cała piątka. Wszystkie razem.

– Popatrz na to – wyszeptał Kit. – O rany. – Delikatnie ścisnął mnie za rękę.

Jęknęłam z zachwytu. To był Peter! Początkowo jego ruchy wydawały się niepewne, co nie mogło dziwić. Nagłe runął jak kamień w dół!

– Hej… poooomocy! – krzyknął.

Max zanurkowała i znalazła się pod nim.

Zręcznie objęła go w biodrach i chłopiec zaczął machać skrzydłami ile sił. Dawał z siebie wszystko.

– Pchaj powietrze w dół – tłumaczyła mu Max. – Usuń je z drogi, po co ma ci przeszkadzać. – Uczyła go, co należy robić. – Spokojnie, Peter. Rozluźnij mięśnie. Pamiętaj, jesteś stworzony do latania!

I wtedy Peter wyrównał lot. Max dała mu wystarczająco dużo pewności siebie. Przez chwilę unosił się w powietrzu, a potem stopniowo zaczął piąć się ku górze. Pozostałe dzieci radziły sobie nieźle. Purpurowoniebieskie niebo stanowiło doskonałe tło do tego pokazu.

– Mój Boże, Frannie – powiedział Kit. – Nikt jeszcze czegoś takiego nie oglądał na własne oczy. Nawet ci porąbani naukowcy.

– Patrz na te dzieciaki!

Nie doszło do żadnego nieszczęśliwego wypadku. Dzieci latały swobodnie, tak, jakby od lat nie robiły nic innego. Max tłumaczyła im najprostsze rzeczy: jak zakręcać czy jak wytwarzać opór powietrza. Podobnie jak w czasie marszu przez las, i teraz dzieci pogwizdywały sobie.

– Ćwi-iiir. Ćwi-iiir.

W pierwszej chwili nie dotarło to do mnie. Teraz wiedziałam już, że gwizdanie pozwalało Ikarowi widzieć.

– Ćwi-iiir.

Dzieci przeleciały razem nad głęboką, groźnie wyglądającą przepaścią. Zaczęły krążyć i ustawiły się w powietrzu w ósemkę. Obserwowałam je z zapartym tchem.

– Ikar, tu jestem! – krzyknęła Max.

Ikar zagwizdał.

– Ja cię czuję – powiedział po chwili, a jego głos niósł się echem po lesie. – Czuję, jak poruszasz się w powietrzu!

I choć było zbyt ciemno, żeby dało się wyraźnie zobaczyć jego twarz, mogłabym przysiąc, że Ikar radośnie się uśmiecha.

ROZDZIAŁ 88

Przyłożyłam dłonie do ust i krzyknęłam głośno i wyraźnie do Max:

– Pora wracać. Zgoda, Max? W tej chwili.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy pokiwała skrzydłami na znak, że mnie słyszy, i rozkazała swojej małej eskadrze wylądować. Jej mali podopieczni spoczęli na ziemi jeden po drugim, przy akompaniamencie okrzyków najczystszej radości, jaką tylko dzieci są zdolne czuć i okazywać.

Właściwie to, że im rozkazywałam, obudziło we mnie wyrzuty sumienia, zwłaszcza kiedy przypominałam sobie, iż w „Szkole” wymagano od nich bezwzględnego posłuszeństwa. Ale nie miałam wyjścia. Wciąż nie byliśmy bezpieczni. Zdawałam sobie sprawę, że lada chwila mogą się tu pojawić uzbrojone zbiry, jeśli już nie czaiły się gdzieś w pobliżu.

Wyściskałam wszystkie maluchy i nawet Pip szalał z radości. Nie mieliśmy jednak czasu, by upajać się tą niezwykłą chwilą.

Powietrze z minuty na minutę robiło się coraz chłodniejsze, jak to bywa w górach pod koniec lata. Kit nie chciał rozpalać ogniska, niestety, słusznie. Ogień mógłby zdradzić miejsce naszego pobytu. Ale bez niego będzie nam o wiele zimniej.

Znaleźliśmy stosunkowo dobrą kryjówkę pod osłoną dwóch dużych głazów. Oczyściliśmy ją z kamyków, gałązek i przygotowaliśmy miejsce do spania.

Naznosiliśmy do kryjówki masę liści i kawałków drewna, by ogrzać się w nocy. Dzieci owinęły się skrzydłami, w ten sposób chroniąc się przed chłodem.

– Jutrzejszą noc spędzimy w wygodniejszym miejscu – zapowiedziałam dzieciom. – Może w moim domu. – A może nie.

– Obiecujesz? – spytał Oz.

Gdybym mogła, obiecałabym mu naleśniki w słodkiej polewie, morze mleka, prawdziwe łóżko oraz długie i szczęśliwe życie. Ale nie miałam pojęcia, co przyniesie najbliższych dwadzieścia minut.

– Idźcie spać – odparłam, kładąc dłoń na głowie Oza. – Przyjemnych snów.

Oz skrzywił usta w cynicznym uśmieszku, ale nie mogłam mieć o to do niego pretensji. Wypowiedziałam tylko swoje życzenie, ale niczego nie obiecałam. Odprowadziłam spojrzeniem Oza, który dołączył do pozostałych dzieci-ptaków. Wszystkie były posiniaczone, podrapane, a ja nie miałam nawet bandaża. Nie miałam nawet starego koca, którym mogłabym je przykryć.

Kiedy usłyszałam, że Max zaczyna odmawiać modlitwą, przygryzłam wargi, żeby przestały drżeć. Dzieci przyłączyły się do niej i dodawały imiona do listy tych, których Bóg ma błogosławić. Nie rozpoznałam żadnego z wymienionych imion – oprócz pani Beattie – i trudno było powiedzieć, czy chodzi o ludzi, czy też zwierzęta, o żywych, czy o martwych. Tak mało wiedziałam o przeszłości tych dzieciaków.

– I niech Bóg błogosławi Frannie i Kita, naszych przyjaciół. I małego Pipa, naszego czworonożnego druha.

Kto w tym przybytku zdeprawowania zwanym przewrotnie „Szkołą” nauczył dzieci się modlić? Czy dokonała tego pani Beattie? A może instynkt? Byłam ciekawa, czy Bóg słucha tych modlitw. Te niezwykłe dzieci potrzebowały Go, znajdowały się pod Jego ochroną, mimo że najprawdopodobniej powstały wbrew Jego woli. Był to zawiły problem filozoficzny, który wolałam pozostawić teologom.

Kiedy pozostałe dzieci zapadły w sen, Max usiadła koło mnie i Kita. Kit spytał ją chyba już z pięćdziesiąty raz o „Szkołą”. Chciał wiedzieć, kim byli zatrudnieni tam ludzie. Max ciągle mówiła o nich „Oni”. Bała się wszystkiego, co miało jakikolwiek związek ze „Szkołą”. Ci ludzie tak wytresowali tę małą dziewczynkę, by nigdy nie śmiała zdradzić ich mrocznych tajemnic.

Kit nie ustawał jednak w staraniach, by wydobyć z niej choć część prawdy.

– Oni nas uśpią – powiedziała wreszcie. – Naprawdę nie żartują.

– Skąd to wiesz, Max? – spytałam. Miałam nadzieję, modliłam się, by opowiedziała mi jakąś historyjkę z dreszczykiem; jakąś opowiastkę z doktorem Frankensteinem w roli surowego ojca.

– Zabijają myszki w takich specjalnych słojach. – Mówiąc te słowa, Max patrzyła wprost na mnie. Miała śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Nagle zbladła. – I mają taki słój dla każdego z nas.

Zaparło mi dech w piersi. Wiedziałam, czym są owe „słoje”, o których mówiła. Były to pojemniki wypełnione tlenkiem węgla. Stosowano je do zabijania myszy, które nie nadawały się już do wykorzystania w laboratoriach.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Podmuchy Wiatru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Podmuchy Wiatru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


James Patterson - WMC - First to Die
James Patterson
James Patterson - Filthy Rich
James Patterson
James Patterson - French Kiss
James Patterson
James Patterson - Truth or Die
James Patterson
James Patterson - Kill Alex Cross
James Patterson
James Patterson - Murder House
James Patterson
James Patterson - Maximum Ride Forever
James Patterson
James PATTERSON - Cross Fire
James PATTERSON
James Patterson - The 8th Confession
James Patterson
James Patterson - Wielki Zły Wilk
James Patterson
James Patterson - Cross
James Patterson
Отзывы о книге «Podmuchy Wiatru»

Обсуждение, отзывы о книге «Podmuchy Wiatru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x