Jakże by było miło, gdyby zapragnął jej ktoś, kto miałby odwagę po prostu odejść albo zostać i kto ceniłby ją dokładnie za to samo. Ktoś, kto by się o nią nie martwił.
Francis Dolarhyde – nieśmiały, zbudowany jak piłkarz, nie chrzaniący głupot.
Dotychczas nie widziała ani nie dotykała zajęczej wargi, toteż nie miała żadnych wzrokowych skojarzeń z wydobywającymi się spod niej dźwiękami. Zastanawiała się, czy Dolarhyde przypadkiem nie uważa, że ona rozumie go bez trudu, ponieważ „niewidomi słyszą o wiele lepiej niż my"-Był to powszechnie uznany mit. Kto wie, może zdołałaby mu wyjaśnić, że to nieprawda, że niewidomi co najwyżej zwracają tylko większą uwagę na wszystko, co słyszą.
Na temat ociemniałych kursuje mnóstwo błędnych pojęć.
Zastanawiała się, czy Dolarhyde podziela obiegowy pogląd, że niewidomi są ludźmi „czystszego serca" niż większość ich bliźnich, jakoby dlatego, że kalectwo uświęca ich na swój sposób. Uśmiechnęła się pod nosem. To również nie było prawdą.
Chicagowska policja pracowała pod ciągłym obstrzałem środków masowego przekazu i codziennego „odliczania" w wieczornych wiadomościach dni, jakie pozostały do następnej pełni księżyca. Zostało ich jedenaście.
Wszystkie miejscowe rodziny były przerażone.
Jednocześnie rosła frekwencja na filmach grozy, nawet tych, które powinny zejść z ekranów najgorszych kin w ciągu tygodnia. Fascynacja i groza. Przedsiębiorca, który zasypał rynek trafiając w upodobania zwolenników punkowej muzyki rockowej i wyprodukował koszulki ze Szczerbatą Lalą, wystąpił z następną serią, tym razem opatrzoną napisem: „Czerwony Smok daje występ tylko jednej nocy". Ta druga seria sprzedawała się równie dobrze.
Jack Crawford musiał po pogrzebie stawić się na konferencji prasowej z udziałem wyższych funkcjonariuszy policji. Żądała tego „góra", chcąc, by obecność władz federalnych możliwie jak najbardziej rzucała się w oczy. Nie rzucała się jednak w uszy, ponieważ nie odezwał się tam ani słowem.
Śledztwo prowadzone przez całe zastępy ludzi, którzy nie mają dostatecznych danych, zaczyna w końcu kręcić się w kółko, dreptać w tym samym miejscu aż do zupełnego udeptania podłoża. Przybiera kolisty kształt szczytu trąby powietrznej lub zera.
Gdziekolwiek Graham się ruszył, wszędzie napotykał detektywów, kamery, pędzący dokądś tłum umundurowanych ludzi. Słyszał ustawiczny jazgot nadajników radiowych. A on potrzebował spokoju.
Crawford, wzburzony udziałem w konferencji prasowej odszukał Grahama dopiero o zmierzchu. Zastał go w zaciszu rzadko używanego pokoju dla przysięgłych, nad biurem prokuratury.
Jasne lampy zwisały nisko nad pokrytym zielonym suknem stołem, gdzie Graham porozkładał papiery i fotografie Zdjął marynarkę, rozluźnił krawat, po czym rozwalił się wygodnie w fotelu, zapatrzony w dwa zdjęcia. Przed nim stała oprawna w ramki fotografia Leedsów, obok niej zaś do wspartego o karafkę notesu, przypięte było zdjęcie Jacobich.
Zdjęcia Grahama przypominały Crawfordowi przenośny ołtarzyk torreadora, który można bez trudu ustawić w każdym pokoju hotelowym. Nie było tu jednak żadnej fotografii Loundsa. Doszedł do wniosku, że Graham wcale nie myśli o sprawie dziennikarza. A więc nie musi się martwić o Grahama.
– Wygląda tu jak w melinie bukmachera – odezwał się Crawford.
– Zagadałeś ich na śmierć? – Graham był blady, ale trzeźwy. Trzymał w ręku litr soku pomarańczowego
– O Jezu! – Crawford osunął się na krzesło. – Spróbowałbyś tam myśleć. To równie wygodne, jak sikanie w pociągu.
– Było coś ciekawego?
– Szef policji pocił się nad pytaniami, które mu zadawali, a poza tym drapał się w jaja przed kamerami telewizji. To była jedyna godna uwagi rzecz, jaką tam widziałem. Jeśli nie wierzysz, to obejrzyj wiadomości o szóstej i jedenastej.
– Chcesz trochę soku?
– Wolałbym połknąć drut kolczasty.
– Dobra. Zostanie więcej dla mnie. – Twarz Grahama była ściągnięta. Jego oczy za bardzo błyszczały. – A co z benzyną?
– Niech Bóg błogosławi Lizę Lake. W obrębie wielkiego Chicago jest czterdzieści jeden koncesjonowanych stacji Servco Supreme. Chłopcy kapitana Osborne'a obskoczyli je wszystkie, zbierając dane o sprzedaży benzyny do kanistrów ludziom prowadzącym furgonetki lub ciężarówki. Póki co, nic nie mają, tyle że nie gadali jeszcze z ludźmi ze wszystkich zmian. Servco ma jeszcze sto osiemdziesiąt sześć innych stacji rozsypanych po ośmiu stanach. Poprosiliśmy o pomoc tamtejsze organa ścigania. Zajmie nam to jakiś czas Jeżeli Bóg choć trochę mi sprzyja, to tamten facet musiał się posłużyć kartą kredytową. Jest jakaś szansa.
– Nie ma, jeżeli Lala potrafi wyciągać benzynę z baku.
– Prosiłem szefa policji, żeby nie puszczał pary z gęby, że być może Lala mieszka gdzieś tu, na tym obszarze. Ludzie i tak są dostatecznie przerażeni. Gdyby to ogłosił, podniósłby się wrzask jak jasna cholera.
– Więc nadal uważasz, że on jest gdzieś w pobliżu?
– A ty nie? Na to wygląda, Will. – Crawford sięgnął po protokół sekcji zwłok Loundsa i przyjrzał mu się przez okulary. – Siniec na głowie był wcześniejszy niż obrażenia ust. Wcześniejszy o jakieś pięć do ośmiu godzin, co do tego nie są pewni. Ale obrażenia ust, gdy już przywieźli Loundsa do szpitala, i tak liczyły sobie wtedy ładne parę godzin. Z zewnątrz wargi były nadpalone, za to badając usta od środka mogli wydać opinię. Zachowało się w nich trochę chloroformu w… no, gdzieś tam w przewodzie oddechowym. Myślisz, że stracił świadomość, zanim Lala go pogryzł?
– Nie. Bo tamten chciał, żeby był przytomny.
– Też tak uważam. A więc w porządku; daje mu po łbie i po krzyku. To dzieje się jeszcze w garażu. Musi go uciszyć za pomocą chloroformu, póki nie przewiezie go w jakieś miejsce, gdzie hałas nie będzie miał większego znaczenia. Później odwozi go z powrotem, wiele godzin po ugryzieniu.
– Mógł to wszystko zrobić w furgonetce, zaparkowanej gdzieś na odludziu – powiedział Graham.
Crawford rozcierał sobie palcami nos po bokach, stąd też jego głos zabrzmiał jak z megafonu.
– Zapominasz o kółkach od wózka. Bev zebrała z nich dwa rodzaje włókien dywanowych: wełniane i syntetyczne. Te syntetyczne mogą pochodzić z furgonetki, ale czyś kiedy widział, żeby ktoś wyścielał wnętrze furgonetki wełnianym dywanem? Ile prawdziwych dywanów widziałeś w jakichkolwiek miejscach do wynajęcia? Raczej cholernie mało. Wełniany dywan oznacza dom. Will. A ziemia i pleśń pochodziły z jakiegoś ciemnego miejsca, gdzie przechowywano ten wózek. Z piwnicy z klepiskiem.
– Możliwe.
– A teraz spójrz na to. – Crawford wyjął z teczki Atlas drogowy Randa McNally'ego. Zakreślił okrąg na mapie Stanów Zjednoczonych, tej, która podawała odległości w milach i określała szacunkowo czas jazdy. – Freddy zniknął na nieco ponad piętnaście godzin, a jego obrażenia pochodzą z tego okresu. Muszę przyjąć kilka założeń; nie lubię tego robić, ale cóż… Z czego się śmiejesz?
– Po prostu przypomniało mi się, jak prowadziłeś te ćwiczenia terenowe w Quantico… Kiedy ten kursant oświadczył ci, że właśnie coś sobie założył.
– Nie pamiętam. Otóż…
– Kazałeś mu napisać na tablicy „założyć". Później wziąłeś kredę i kreśląc po tablicy wykrzykiwałeś mu prosto w twarz: „Założyć, to sobie możesz nogę na nogę albo stryczek na szyję!" Tak właśnie mówiłeś.
Читать дальше