Uderzyłem w wodę plecami. Poczułem się tak, jakby przestawiły mi się wnętrzności.
Wylądowałem twardo na dnie, ale zaraz wydostałem się na powierzchnię. Popłynąłem szybko do brzegu. Próbowałem coś zobaczyć i jasno myśleć.
Wygramoliłem się z basenu. Francis uciekał do jednego z sąsiednich kondominiów. Otrząsał się jak kaczka.
Popędziliśmy za nim. Mokre buty piszczały i chlupała w nich woda. Ale nic nie było ważne oprócz tego, że musimy go dorwać.
Francis przyspieszył. Ja też. Podejrzewałem, że niedaleko ma samochód. Może nawet łódź w pobliskim porcie.
Przebierałem nogami jak wariat, ale niewiele zmniejszyłem dystans. Francis biegł boso, a mimo to szybciej ode mnie.
Obejrzał się i zobaczył nas. Kiedy z powrotem odwrócił głowę, wszystko się zmieniło.
Na parkingu przed nim stali trzej agenci FBI. Celowali w niego z pistoletów. Krzyczeli, żeby stanął.
Francis zatrzymał się. Znów się obejrzał, potem popatrzył na agentów. Nagle sięgnął do kieszeni spodenek.
– Nie! – krzyknąłem.
Ale nie wyciągnął broni, tylko przezroczystą buteleczkę. Przyłożył ją do ust.
Nagle chwycił się za gardło. Oczy wyszły mu na wierzch i opadł na kolana.
– Otruł się – wychrypiała Betsey. – Mój Boże, Alex!
Wtem Francis poderwał się z chodnika. Patrzyliśmy ze zgrozą, jak miota się po parkingu i wymachuje rękami w jakimś obłąkańczym tańcu. Z ust ciekła mu piana. Wreszcie walnął twarzą w srebrzystego, terenowego mercedesa. Krew trysnęła na karoserię.
Zaczął do nas wrzeszczeć, próbował nam coś powiedzieć, ale tylko bełkotał gardłowo. Krew ściekała mu z nosa. Skręcał się i podrygiwał.
Na parkingu przybywało agentów i gapiów. Nie mogliśmy pomóc Francisowi. Zabijał ludzi, niektórych otruł. Zamordował dwóch agentów FBI. Teraz patrzyliśmy, jak sam umiera straszną śmiercią. Trwało to bardzo długo.
W końcu upadł i uderzył głową w chodnik. Drgawki powoli ustawały. Coś charczał.
Kucnąłem przy nim.
– Gdzie jest agent Michael Doud? – zapytałem błagalnie. – Powiedz nam, na litość boską.
Francis spojrzał na mnie i wykrztusił ostatnie słowa, jakie chciałbym usłyszeć.
– Macie nie tego faceta.
Potem umarł.
Ten facet
Minęły trzy tygodnie i moje życie mniej więcej wróciło do normy. Ale nie było dnia, żebym nie myślał o rzuceniu pracy w policji. Nie wiedziałem, czy chodziło o sprawę Supermózga, czy skumulowały się przeżycia z wcześniejszych śledztw, ale miałem tego dosyć.
Większość z piętnastu milionów Francisa przepadła bez śladu. Wszyscy w FBI dostawali szału. Betsey poświęcała cały swój czas na szukanie pieniędzy. Znów pracowała w weekendy i rzadko się widywaliśmy. Chyba przewidziała to na Florydzie, kiedy powiedziała: „Będę za tobą strasznie tęsknić”.
Tego wieczoru babcia mocno mi się naraziła. To przez nią tkwiliśmy z Sampsonem w Pierwszym Kościele Baptystów na Czwartej ulicy, niedaleko mojego domu.
Wokół nas łkały kobiety i mężczyźni. Pastor i jego żona przekonywali ludzi, że takie oczyszczenie wyjdzie im na dobre. Trzeba wyrzucić z siebie złość, strach i inne trucizny wewnętrzne. I wierni właśnie to robili. Oprócz Sampsona i mnie, wszyscy wypłakiwali sobie oczy.
– Należy nam się coś wyjątkowego od babci za ten jej numer – szepnął mi do ucha Sampson.
Uśmiechnąłem się. Zupełnie nie rozumiał tej kobiety. A poznał ją, mając dziesięć lat.
– Nie licz na to – odrzekłem. – Uważa, że to my jesteśmy jej coś winni za ratowanie naszych tyłków, kiedy byliśmy szczeniakami.
– Ma rację, stary. Ale dzisiaj spłacimy kupę starych długów.
– Wygłaszasz kazanie do chóru – zauważyłem.
– Chór nie słucha, bo płacze – zachichotał. – Prawdziwy wieczór chusteczek do nosa.
Staliśmy ściśnięci między dwiema kobietami. Szlochały i wykrzykiwały modlitwy. Takie specjalne nabożeństwa były ostatnio coraz popularniejsze w Waszyngtonie. Nazywano je „Przykro mi, siostro”. Mężczyźni składali w kościołach hołd kobietom za wszystkie krzywdy fizyczne i moralne, których doznawały.
Moja sąsiadka nagle mnie objęła.
– To ładnie z twojej strony, że przyszedłeś – oświadczyła, przekrzykując hałas. – Dobry z ciebie człowiek, Alex. Jak rzadko który.
– I w tym mój problem – mruknąłem pod nosem, po czym dodałem głośniej: – Przykro mi, siostro. Ty też jesteś dobrą kobietą. I miłą.
Przycisnęła mnie mocniej. Widywałem ją w naszej okolicy. Nazywała się Terri Rashad. Była atrakcyjna, dumna i wesoła. Trochę po trzydziestce.
– Przykro mi, siostro – powiedział Sampson do swojej sąsiadki.
– I powinno ci być przykro jak cholera – odparła Lace McCray. – Ale dzięki. Nie jesteś taki zły, jak myślałam.
Sampson szturchnął mnie.
– Duże przeżycie – szepnął swoim basem. – Może babcia miała rację, że kazała nam tu przyjść.
– Wiedziała, co robi. Ona ma zawsze rację. To osiemdziesięcioletnia Oprah Winfrey.
Śpiewy, okrzyki i łkania nasiliły się.
– Co w ogóle słychać? – zapytał Sampson.
Zastanowiłem się.
– Tęsknię za Christine. Ale cieszymy się, że mały jest z nami. Babcia mówi, że ją odmładza. Ożywia nasz dom. Od rana do wieczora. Uważa nas za swój personel.
W końcu czerwca Christine wyjechała do Seattle. Wreszcie zdradziła mi, dokąd się przeprowadza. Pojechałem do Mitchellville, żeby się pożegnać. Jej nowy samochód terenowy był załadowany po dach. Objęła mnie i rozpłakała się.
– Może kiedyś… – szepnęła.
Może.
Ale teraz była w stanie Waszyngton, a ja w moim dzielnicowym kościele baptystów. Podejrzewałem, że babcia chciała mi tu zorganizować randkę. Tak mnie to rozbawiło, że się roześmiałem.
– Nie żal ci sióstr, Alex? – zapytał Sampson. Zaczynał za dużo gadać.
Zerknąłem na niego, potem się rozejrzałem.
– Oczywiście, że tak. Zobacz, ilu tu porządnych ludzi. Starają się, jak mogą. Chcą być tylko trochę kochani od czasu do czasu.
– To nic złego – odparł i objął mnie mocno ramieniem.
– Na pewno nie. Po prostu starajmy się, jak najlepiej umiemy.
Kilka dni później siedziałem na werandzie przy pianinie. Dochodziła północ. W domu było cicho, spokojnie i przyjemnie. Tak, jak czasem lubię. Wcześniej poszedłem na górę i zajrzałem do synka. Spał w swoim łóżeczku jak aniołek. Grałem jeden z moich ulubionych utworów – Błękitną rapsodię Gershwina.
Myślałem o mojej rodzinie i naszym starym domu. Uwielbiałem tu mieszkać, mimo wszystkich wad tej dzielnicy. Znów zacząłem się czuć pewniej i lepiej. Może pomogło mi głośne, płaczliwe nabożeństwo w kościele baptystów? A może Gershwin?
Nagle zadzwonił telefon. Pobiegłem odebrać, żeby wszystkich nie obudził. Zwłaszcza małego Aleksa, czyli AJ-a, jak ostatnio nazywali go Jannie i Damon.
Usłyszałem głos Kyle’a Craiga.
Bardzo rzadko zawracał mi głowę w domu. I nigdy o tej porze. Tak samo zaczęła się sprawa Supermózga – od niego.
– O co chodzi, Kyle? – zapytałem. – Nie wrabiaj mnie w żadne nowe śledztwo.
– Mam złą wiadomość, Alex – odrzekł cicho. – Nawet nie wiem, jak ci to powiedzieć. Jasna cholera, chłopie… Betsey Cavalierre nie żyje. Jestem teraz w jej domu. Przyjedź tutaj.
Odłożyłem słuchawkę chyba dopiero po minucie. Musiałem to zrobić, skoro znalazła się z powrotem na widełkach. Ręce i nogi miałem jak z waty. Przygryzłem wargę i poczułem smak krwi. Kręciło mi się w głowie. Kyle nie powiedział mi wszystkiego. Tylko tyle, żebym przyjechał. Ktoś włamał się do Betsey i zabił ją. Kto? I dlaczego? Jezu!
Читать дальше