Quinn rzuciła się do okna i pociągnęła roletę w dół, tak żeby zakryć każdy centymetr szyby. W końcu opadła na podłogę i drżąc, oparła się o ścianę.
Gdy uznała, że da radę wstać, przytrzymała się ściany i szybko podeszła do pozostałych okien. Kiedy zaciągnęła wszystkie rolety, znów zabrakło jej tchu i próbowała sobie wmówić, że pokój wcale nie przypomina zamkniętego pudła.
Nalała sobie wody – była bardzo spragniona – i wypiła duszkiem dwie pełne szklanki. Trochę spokojniejsza popatrzyła w zasłonięte okna.
– No dobrze, do diabła z tobą, ty mały sukinsynu.
Wzięła laptop, usiadła na podłodze – czuła się bezpieczniej poniżej linii okien – i zaczęła zapisywać każdy szczegół, który zapamiętała ze snu i spotkania z demonem.
Gdy się obudziła, spod zaciągniętych rolet sączyło się jasnożółte światło, a bateria w laptopie doszczętnie się wyczerpała. Gratulując sobie, że pamiętała, aby wszystko zapisać, zanim zwinęła się na podłodze, Quinn podniosła się z trudem, cała obolała.
Czysta głupota, pomyślała, próbując choć trochę rozciągnąć zesztywniałe mięśnie. Głupio zrobiła, że nie wyłączyła komputera i nie umościła się w tym wielkim, przytulnym łóżku. Ale o pierwszym zapomniała, a drugie nawet nie przyszło jej do głowy.
Teraz położyła laptop z powrotem na ślicznym biurku i podłączyła do prądu, żeby naładować baterię. Z pewną ostrożnością – w końcu za pierwszym razem widziała chłopca w biały dzień – podeszła do okna i podniosła roletę…
Na lodowato błękitnym niebie świeciło ostre słońce. Na chodnikach, markizach i dachach lśniła nowa warstwa śniegu.
Quinn zauważyła kilku właścicieli sklepów lub ich pomocników, którzy skrzętnie odśnieżali chodniki, ganki i schody. Samochody wlokły się w koleinach śniegu. Przez chwilę zastanawiała się, czy odwołano dzisiaj lekcje.
I czy chłopiec poszedł do swojej demonicznej szkoły.
Postanowiła, że rozpieści swoje obolałe ciało długą kąpielą w tej czarującej wannie, a potem zobaczy, co dają na śniadanie w Spiżarni Ma. Może któryś z mieszkańców miasteczka zechce przy miseczce muesli z owocami opowiedzieć jej jakąś legendę związaną z Hawkins Hollow.
Cal siadał właśnie przy barze, żeby zjeść śniadanie, kiedy zobaczył wchodzącą Quinn. Miała na sobie wypłowiałe dżinsy i wysokie kozaczki na obcasach, a na głowie czapkę w jaskrawych kolorach.
Na szyi zawiązała bajecznie kolorowy szalik, który przy rozpiętej kurtce nadawał jej radosny wygląd. Spod kurtki wystawał sweter w kolorze dojrzałych jagód.
Miała w sobie coś takiego, pomyślał, co dodawałoby jej jasności i barw, nawet gdyby była utarzana w błocie.
Patrzył, jak Quinn przesuwa wzrokiem po kafejce, zapewne zastanawiając się, gdzie usiąść i z kim porozmawiać. Już pracowała. Może zawsze była w pracy. Był cholernie pewny, nawet po jednym spotkaniu, że jej umysł nigdy nie przestawał pracować.
Zauważyła go. Uśmiechnęła się tym swoim stuwatowym uśmiechem i ruszyła w jego stronę. Cal poczuł się jak dzieciak przy ustalaniu składu drużyn do gry w piłkę, jakby wybrano go spomiędzy wszystkich innych machających rękami i wrzeszczących: „Mnie! Mnie! Wybierz mnie!”.
– Dzień dobry, Caleb.
– Dzień dobry, Quinn. Masz ochotę na śniadanie?
– Z wielką chęcią. – Pochyliła się nad jego talerzem i z dramatycznym westchnieniem powąchała naleśniki obficie polane masłem i syropem. – Założę się, że są przepyszne.
– Najlepsze w mieście. – Nabił spory kawałek na widelec i wyciągnął w jej stronę. – Spróbujesz?
– Nigdy bym nie poprzestała na jednym kawałku. To jak choroba. – Usiadła na stołku i odwiązując szalik, odwróciła się z szerokim uśmiechem do kelnerki. – Dzień dobry. Poproszę kawę i czy macie może jakieś muesli, które można by posypać owocami?
– Mamy Nestle Fitness i mogłabym wkroić do nich banana.
– Idealnie. – Wyciągnęła dłoń nad barem. – Jestem Quinn.
– Pisarka z Pensylwanii. – Kelnerka skinęła głową i mocno uścisnęła dłoń młodej kobiety. – Meg Stanley. Uważaj na tego tutaj, Quinn. – Meg wskazała palcem na Cala. – Te milczki bywają przebiegłe.
– A my wygadane sztuki jesteśmy szybkie. Meg roześmiała się, nalewając kawę.
– Szybkość to spora zaleta. Przyniosę ci te płatki.
– Dlaczego – zastanawiał się głośno Cal, odkrawając kolejny kawałek naleśnika – ktokolwiek mógłby z własnej woli jeść na śniadanie surowe zboże?
– To kwestia wyrobionego smaku. Ja nad swoim jeszcze pracuję. Ale znając siebie, wiem, że jeżeli będę przychodziła tu na śniadanie, to w końcu ulegnę czarowi naleśników. Czy w mieście jest jakaś siłownia lub klub sportowy, a może jakiś napakowany koleś wypożycza swojego Atlasa?
– W piwnicy domu kultury jest mała siłownia. Potrzebna będzie karta członkowska, ale mogę ci ją załatwić.
– Naprawdę? Ty to masz kontakty, człowieku.
– Ano mam. To jak, chcesz zmienić zamówienie? Najpierw wyżerka, a potem Atlas?
– Nie dzisiaj, ale dzięki. A zatem – Quinn ujęła kubek w obie dłonie i popatrzyła na Cala zza smugi pary – skoro jesteśmy już na drugiej randce…
– Jakim cudem przegapiłem pierwszą?
– Postawiłeś mi pizzę i piwo i zabrałeś mnie na kręgle. W moim słowniku tak brzmi definicja randki. A teraz zaprosiłeś mnie na śniadanie.
– Płatki i banan. Lubię tanie randki.
– A kto nie lubi? Ale skoro się spotykamy i w ogóle… – Cal się roześmiał, a Quinn łyknęła kawy. – Chciałabym opowiedzieć ci o pewnym przeżyciu.
Popatrzyła na Meg, która postawiła przed nią śnieżnobiałą miskę pełną płatków i pokrojonego banana.
– Pomyślałam, że pewnie chciałabyś do tego odtłuszczone mleko.
– Bardzo rozsądnie, dziękuję.
– Przynieść ci coś jeszcze?
– Mamy wszystko, Meg – powiedział Cal. – Dzięki.
– Jak coś, to wołajcie.
– Przeżycie – przypomniał Cal, gdy Meg odeszła.
– Miałam sen. Cal poczuł lodowaty ucisk w żołądku, jeszcze zanim Quinn zaczęła opowiadać przyciszonym głosem szczegóły koszmaru, który przyśnił jej się zeszłej nocy.
– Wiedziałam, że to sen – powiedziała na koniec. – Zawsze wiem i zwykle bardzo lubię swoje sny, nawet te przerażające. Bo, wiesz, to się nie dzieje naprawdę. Wcale nie wyrasta mi druga głowa, żebym mogła dyskutować sama ze sobą, ani nie skaczę z samolotu z pękiem czerwonych balonów w ręce. Ale to… nie mogę powiedzieć, żeby ten sen sprawił mi przyjemność. Ja nie śniłam, że jest mi zimno, mnie wtedy było zimno. Nie śniłam, że upadam i toczę się po ziemi, bo rano zobaczyłam na biodrze siniaki, których nie miałam, zanim położyłam się do łóżka. Jak może coś ci się stać we śnie, jeśli to tylko sen?
W Hawkins Hollow może, pomyślał Cal.
– Spadłaś z łóżka?
– Nie, nie spadłam. – Po raz pierwszy usłyszał w jej głosie cień irytacji. – Kiedy się obudziłam, ściskałam słupek od łóżka, jakby to był mój długo niewidziany kochanek. A to wszystko wydarzyło się, zanim znowu zobaczyłam tego małego czerwonookiego sukinsyna.
– Gdzie?
Quinn zamilkła na chwilę i zjadła trochę płatków. Cal nie wiedział, czy wyraz niesmaku na jej twarzy wywołało śniadanie czy ponure myśli.
– Czytałeś „Miasteczko Salem” Kinga?
– Oczywiście. Spokojne miasteczko, wampiry. Dobra rzecz.
– Pamiętasz taką scenę: mali chłopcy, bracia. Jeden z nich został porwany w lesie i przemieniony. I pewnej nocy składa bratu wizytę.
Читать дальше