– Do diabła! – zaklął pod nosem, przerwał taniec w pół obrotu i sprowadził ją z parkietu.
Amanda wsparła się na jego ramieniu, a on poprowadził ją do pozłacanego fotelika, stojącego pod ścianą salonu. Przeklinała w duchu pantofelek i delikatne wstążki, którymi był przymocowany w kostce. Węzeł rozluźnił się tak bardzo, że pantofelek niemal zsunął się z jej stopy.
– Usiądź – polecił krótko Jack. Sam ukląkł obok niej i sięgnął do jej kostki.
– Przestań – warknęła, świadoma tego, że przyciągają rozbawione i zaciekawione spojrzenia.
Wiele osób nawet chichotało, ukrywając usta za wachlarzami lub dłońmi, patrząc, jak układna panna Amanda Briars daje się uwodzić osławionemu podrywaczowi, Jackowi Devlinowi.
Ludzie patrzą – powiedziała łagodniejszym tonem, kiedy zdjął pantofelek z jej stopy.
– Nie strasz piórek. Już widziałem rozwiązane wstążki od pantofelków. Niektóre kobiety celowo rozluźniają węzły, żeby zyskać pretekst do pokazania swoim partnerom zgrabnej kostki.
– Jeśli sugerujesz, że posunęłabym się do takiego głupiego wybiegu, żeby… żeby… Jesteś jeszcze bardziej zarozumiały, niż przypuszczałam! – Zaczerwieniła się z zażenowania i zgromiła go wzrokiem. On tymczasem zerknął na delikatny pantofelek i uśmiechnął się.
– Panno Briars – wymamrotał pod nosem. – Co za frywolne buciki…
Pantofelki do tańca kupiła pod wpływem impulsu. W przeciwieństwie do innych jej butów, nie były ani praktyczne, ani wytrzymałe. Miały cieniutką podeszwę, niski obcasik i uszyte były z koronki, połączonej jedwabnymi wstążkami. Noski były ozdobione drobnymi, haftowanymi kwiatkami. Jedna z delikatnych wstążek, zawiązywanych w kostce, pękła na dwie części. Jack zręcznie związał dwa postrzępione końce.
Zachowując stosownie obojętną minę, wsunął pantofelek na jej stopę i zawiązał wstążkę wokół kostki. Zdradziły go błyski rozbawienia w oczach i Amanda zrozumiała, że bawi go jej bezradność i uwaga innych gości, jaką na siebie ściągają. Pochyliła głowę i wbiła wzrok w dłonie, splecione kurczowo na kolanach.
Devlin postarał się nie odsłaniać jej kostki, kiedy wsuwał jej pantofelek. Żeby ułatwić sobie zadanie, przytrzymał jej stopę. obejmując jej piętę. Amanda nigdy nie lubiła swoich nóg, były zbyt krępe i krótkie. Nikt nie pisał ód do kobiet o masywnie zbudowanych kostkach, tylko do tych, które miały kostki szczupłe i delikatne. Jednak jej kostki, choć mało romantyczne z wyglądu, były niezwykle wrażliwe na dotyk, więc kiedy zacisnęły się na nich palce Jacka, poczuła przyjemny dreszczyk. Ciepło dłoni Jacka przeniknęło przez jedwabną pończoszkę i zdawało się parzyć skórę.
Dotknął jej przelotnie, ale odczuła ten dotyk na samym dnie duszy. Ku jej zmieszaniu natychmiast obudziło się w niej pożądanie, w ustach jej zaschło i jakaś przyjemna fala ogarnęła całe ciało. Nagle przestała zważać na to, że znajdują się w zatłoczonym salonie. Miała ochotę opaść w jego ramionach na wypolerowany parkiet, przycisnąć usta do jego ciepłej skóry, poczuć w intymnych miejscach dobrze znany ucisk. Od tych prymitywnych, pożądliwych myśli aż zakręciło jej się w głowie.
Jack wypuścił jej stopę i wstał.
– Amando – powiedział cicho. Choć miała spuszczoną głowę, czuła na sobie jego wzrok.
Nie mogła na niego spojrzeć, słowa ledwo przechodziły jej przez ściśnięte gardło.
– Proszę, zostaw mnie – wydusiła w końcu. – Proszę.
O dziwo, chyba zrozumiał, na czym polega jej problem, ponieważ skłonił się uprzejmie i, posłuszny jej prośbie, odszedł.
Kilka razy wciągnęła głęboko powietrze, żeby uspokoić myśli. Czas spędzony z dala od Jacka wcale nie stłumił jej pożądania… Nadal za nim tęskniła, a samotność doprowadzała ją niemal do rozpaczy. Jak ona zniesie te rzadkie spotkania z Jackiem? Czy będzie tak cierpiała do końca życia? A jeśli lak, to jak sobie z tym poradzi?
– Panno Briars?
Niski głos zabrzmiał w jej uszach niezwykle przyjemnie. Podniosła niespokojny wzrok i zobaczyła znajomą twarz. Zbliżył się do niej wysoki mężczyzna o ciemnych, przetykanych siwizną włosach. Jego niezbyt urodziwą, brodatą twarz rozjaśniał uśmiech. Brązowe oczy zabłysły wesoło na widok jej wahania.
– Domyślam się, że pani mnie nie pamięta – powiedział skromnie. – Spotkaliśmy się na świątecznym przyjęciu u pana Devlina. Nazywam się…
– Ależ oczywiście, że pana pamiętam – odrzekła z uśmiechem. Z ulgą stwierdziła, że zapamiętała jego nazwisko. Był to znany autor wierszy dla dzieci, z którym tak dobrze jej się rozmawiało na tamtym przyjęciu. – Miło pana znowu widzieć, Wujku Hartley. Nie miałam pojęcia, że pan tu jest.
Hartley roześmiał się, słysząc, że używa jego literackiego pseudonimu.
– Nie rozumiem, dlaczego najbardziej urocza z kobiet na tym balu siedzi samotnie pod ścianą. Proszę wyświadczyć mi łaskę i zatańczyć ze mną kadryla.
Z żalem potrząsnęła głową.
– Obawiam się, że wstążki moich pantofelków nie zniosłyby tego. Będę zadowolona, jeśli do końca wieczoru całkiem się nie rozpadną.
Hartley spojrzał na nią wzrokiem mężczyzny, który nie jest pewien, czy nie zostaje odprawiony z kwitkiem. Amanda rozwiała jego wątpliwości, uśmiechając się promiennie.
– Wydaje mi się jednak, że moje pantofelki przetrwają wyprawę do bufetu. Czy będzie pan tak miły i zechce mi towarzyszyć?
– Z ogromną przyjemnością – odrzekł szczerze i z galanteria podał jej ramię. – Miałem nadzieję, że jeszcze panią spotkam, po tym jak rozmawialiśmy na przyjęciu u pana Devlina oznajmił, prowadząc ją wolno do pokoju, w którym rozstawiono stoły z jedzeniem. – Zauważyłem z żalem, że ostatnio nabywa pani w towarzystwie zbyt często.
Amanda zerknęła na niego czujnie, zastanawiając się, czy dotarły do niego jakieś plotki o jej romansie z Jackiem. Jednak Hartley jak zwykle miał miłą i uprzejmą minę, bez najmniejszego śladu oskarżycielskiego grymasu czy insynuacji.
– Byłam zajęta pracą – wyjaśniła szybko, starając się stłumić niespodziewane ukłucie wstydu. Po raz pierwszy doświadczyła tego uczucia.
– Oczywiście, kobieta z pani wspaniałym talentem… Stworzenie takich niezapomnianych powieści wymaga czasu. Podprowadził ją do stołu z przekąskami i dał znak lokajowi, żeby napełnił dla niej talerz.
– A pan? – zapytała Amanda. – Napisał pan ostatnio jakieś nowe wiersze dla dzieci?
– Niestety, nie – odrzekł wesoło. – Większość czasu spędzałem w towarzystwie siostry i jej wesołej gromadki. Siostra ma pięć córek i dwóch synów, a każde z nich jest żywe i psotne niczym małe lisiątko.
– Lubi pan dzieci? – zapytała Amanda, chociaż już znała odpowiedź.
– O, bardzo. Dzieci przypominają człowiekowi, jaki jest prawdziwy sens życia.
– A jaki jest?
– Oczywiście kochać i być kochanym, cóż by innego?
To proste, szczere stwierdzenie zdumiało ją. Uśmiechnęła się z zastanowieniem. Rzadko można było spotkać mężczyznę, który nie bał się posądzenia o sentymentalizm.
Brązowe oczy Hartley a spoglądały otwarcie i ciepło, usta uśmiechały się smutno, kiedy mówił dalej:
– Moja nieżyjąca już żona i ja nie mogliśmy mieć dzieci, ku naszemu wspólnemu rozczarowaniu. Dom bez dzieci jest taki pusty.
Stanęli w kolejce do stołu z napojami, a Amanda nadal się uśmiechała. Hartley zrobił na niej dobre wrażenie, był miły i inteligentny, może nie uderzająco przystojny, ale całkiem atrakcyjny. W jego szerokiej twarzy o regularnych rysach, dużym nosie i brązowych oczach było coś, co chwytało za serce. Na taką twarz można by spoglądać codziennie i nigdy się nią nie znudzić. Przedtem była zbyt olśniona urodą Jacka, żeby zwrócić uwagę na Hartleya. Przyrzekła sobie w duchu, że już nigdy nie popełni tego błędu.
Читать дальше