– Pozwoli pani, żebym któregoś dnia ją odwiedził? – zaproponował Hartley. – Z przyjemnością zabrałbym panią na przejażdżkę powozem, kiedy tylko pogoda się poprawi.
Charles Hartley nie był baśniowym bohaterem ani postacią z powieści, tylko cichym, spokojnym dżentelmenem o tych samych zainteresowaniach co Amanda. Jego widok nie ścinał jej z nóg, ale wiedziała, że ten mężczyzna pomoże jej mocno lać na ziemi. Nie wzbudzał w niej wielkich emocji, jednak Amanda przeżyła ich tyle podczas krótkiego romansu z Jackiem, że powinno jej to wystarczyć na całe życie. Teraz chciała kogoś solidnego i stałego, kogo głównym celem będzie zwykłe, przyjemne życie.
– Z przyjemnością wybiorę się z panem na przejażdżkę – powiedziała.
Ku swojej uldze wkrótce odkryła, że w towarzystwie opiekuńczego Charlesa Hartleya nie myśli ciągle o Jacku Devlinie.
Podczas ostatniego w tym dniu obchodu firmy Oscar Fretwell odwiedził każde piętro budynku, sprawdził każde urządzenie i pozamykał wszystkie drzwi. Zatrzymał się przed gabinetem Devlina. Wewnątrz paliło się światło, a zza zamkniętych drzwi wydobywał się szczególny zapach… gryząca woń dymu. Trochę zaniepokojony, zapukał i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
– Panie Devlin…
Zatrzymał się w progu i z nieukrywanym zdziwieniem spojrzał na człowieka, który był jego pracodawcą i przyjacielem. Devlin siedział za biurkiem, jak zwykle obłożony stosami dokumentów i książek, i palił długie cygaro, wypuszczając metodycznie kłęby dymu. Kryształowa popielnica wypełniona niedopałkami i eleganckie pudło z cedrowego drewna, wypełnione do połowy cygarami, świadczyły o tym, że Devlin palił już od dłuższego czasu.
Chcąc pozbierać myśli, Fretwell swoim zwyczajem zdjął okulary i wyczyścił szkła ze skrupulatną starannością. Kiedy znów włożył je na nos, spojrzał bacznie na Devlina.
Chociaż w pracy rzadko mówił do szefa poufale w przekonaniu, że w obecności innych podwładnych należy okazywać mu absolutny szacunek, teraz postanowił zwrócić się do Devlina po imieniu. Zaważył na tym fakt, że po pierwsze, wszyscy pracownicy poszli już do domu, a po drugie, chciał zaakcentować bliską więź, łączącą ich niemal od dzieciństwa.
– Jack – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, że lubisz palić.
– Dzisiaj lubię. – Devlin znów wypuścił kłąb dymu i spojrzał na Fretwella zmrużonymi oczami. – Idź do domu, Fretwell. Nie mam ochoty na rozmowę.
Ignorując niewyraźnie wypowiedziane polecenie, Fretwell podszedł do okna i otworzył je, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza do dusznego pomieszczenia. Gęsty, niebieski dym, który wisiał w powietrzu, powoli zaczął się rozpraszać. Nie bacząc na ironiczne spojrzenie Devlina, Fretwell podszedł do biurka, zajrzał do pudełka z cygarami i wyjął jedno.
– Mogę?
Devlin burknął coś przyzwalająco, podniósł szklaneczkę whisky i opróżnił ją jednym haustem. Fretwell wyjął maleńkie nożyczki z kieszeni i próbował odciąć czubek cygara, ale ciasno zwinięte tytoniowe liście stawiały opór. Uparcie nie dawał za wygraną, aż Devlin parsknął śmiechem i wyciągnął do niego rękę.
– Daj mi to cholerne cygaro.
Z szuflady biurka wyjął bardzo ostry nożyk, naciął cygaro wokół czubka i usunął go nożyczkami. Podał je Fretwellowi wraz z pudełkiem zapałek. Po chwili Fretwell wypuszczał w powietrze kłęby aromatycznego dymu.
Usiadł w stojącym obok fotelu i zastanowił się, co powiedzieć przyjacielowi. Przez chwilę obaj palili w przyjacielskiej ciszy. Devlin wyglądał bardzo źle. Tygodnie wytężonej pracy, picia i braku snu zaczynały odciskać na nim swoje piętno. Fretwell jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie.
Devlin nigdy nie wyglądał na człowieka szczególnie szczęśliwego. Życie traktował raczej jak bitwę, którą należy wygrać, a nie jak okazję do poszukiwania radości. Biorąc pod uwagę jego przeszłość, trudno się było temu dziwić, przedtem jednak zawsze robił wrażenie niezniszczalnego. O ile tylko interesy szły dobrze, zachowywał się z urokliwą arogancją, a na dobre i złe wiadomości reagował z sardonicznym humorem, nigdy przy tym nie tracąc przytomności umysłu.
Teraz jednak było jasne, że coś go dręczy; coś, co ma dla niego wielkie znaczenie. Nie wydawał się już niezniszczalny, jakby spod grubej zbroi wyłonił się człowiek nękany jakąś obsesją, przed którą nie było ucieczki.
Fretwell bez trudu ustalił, kiedy te kłopoty się zaczęły – od spotkania z panną Amandą Briars.
– Jack – odezwał się ostrożnie. – Widzę wyraźnie, że ostatnio coś cię dręczy. Czy jest coś, o czym chciałbyś porozmawiać?
– Nie. – Devlin przeczesał dłonią czarne włosy.
– W takim razie chciałbym zwrócić twoją uwagę na pewien fakt. – Fretwell umilkł na chwilę i wypuścił kłąb tytoniowego dymu. – Zdaje się, że dwoje naszych autorów… nie jestem pewien, jak to określić… zacieśniło ostatnio znajomość.
– Doprawdy? – Devlin uniósł brew.
– A ponieważ lubisz być poinformowany o znaczących wydarzeniach w życiu osobistym wydawanych przez siebie pisarzy, zdecydowałem się powiadomić cię o krążących plotkach. Otóż pannę Briars i Charlesa Hartleya ostatnio bardzo często widuje się razem. Raz byli w teatrze, kilka razy jeździli powozem po parku, a podczas różnych spotkań towarzyskich…
– Wiem – przerwał mu szorstko Jack.
– Wybacz mi, ale wydawało mi się, że kiedyś ty i panna Briars…
– Oscarze, zamieniasz się w starą, wścibską jędzę. Musisz sobie znaleźć kobietę i przestać się zamartwiać problemami innych.
– Mam kobietę – odrzekł Oscar z godnością. – I nigdy nie wtrącam się do twojego prywatnego życia ani nawet go nie komentuję, o ile nie ma ono złego wpływu na twoją pracę. Mam udziały w tej firmie, co prawda niewielkie, ale mam prawo się martwić. Jeśli doprowadzisz się do ruiny, ucierpią na tym wszyscy pracownicy. Włącznie ze mną.
Jack skrzywił się, westchnął i zdusił niedopałek cygara w kryształowej popielnicy.
– Do diabła! – zaklął znużonym głosem. Tylko kierownik firmy i długoletni przyjaciel mógł się odważyć na takie stanowcze uwagi. – Ponieważ wyraźnie widzę, że nie dasz mi spokoju, dopóki nie udzielę ci odpowiedzi… Więc tak, przyznaję, że swego czasu interesowałem się panną Briars.
– Interesowałeś się nią dość mocno – uściślił Fretwell.
– Ale to już należy do przeszłości.
– Naprawdę?
Devlin roześmiał się ponuro.
– Panna Briars jest o wiele za rozsądna, żeby chcieć się ze mną związać. – Potarł grzbiet nosa i dodał beznamiętnie: – Hartley to dla niej odpowiedniejszy partner, nie sądzisz?
Fretwell musiał odpowiedzieć szczerze.
– Na miejscu panny Briars bez wahania poślubiłbym Hartleya. To jeden z najprzyzwoitszych ludzi, jakich zdarzyło mi się poznać.
– W takim razie sprawa jest jasna – stwierdził szorstko Devlin. – Życzę szczęścia im obojgu. Ich małżeństwo to tylko kwestia czasu.
– Ale… ale co z tobą? Będziesz stał z boku i patrzył, jak panna Briars poślubia innego mężczyznę?
– Nie tylko będę stał i patrzył, ale jeśli sobie tego zażyczy, to osobiście odprowadzę ją do ołtarza. Małżeństwo z Hartleyem i o najlepsze rozwiązanie dla wszystkich zainteresowanych.
Fretwell pokręcił głową. Rozumiał, jaki ukryty w głębi duszy lęk sprawiał, że Devlin odtrącał kobietę, która wyraźnie wiele dla niego znaczyła. Wszyscy wychowankowie Knatchford Heath narzucali sobie pewnego rodzaju izolację od innych ludzi. Żaden z nich nie był w stanie zbudować długotrwałego związku.
Читать дальше