W przeszłości dobrze się bawiła na takich spotkaniach towarzyskich, teraz jednak czuła niechęć do pokazywania się wśród znajomych. Dopiero teraz w pełni zrozumiała, co to znaczy mieć ciężar na sercu. Ostatni raz widziała Jacka ponad miesiąc temu i czasami jej się wydawało, że jej serce zmieniło się w ołów i boleśnie rozsadza żebra. Czasami nawet oddychanie było ciężkim wysiłkiem. Pogardzała sobą za to, że tak tęskni za mężczyzną, nienawidziła takich bezsensownie melodramatycznych sytuacji, a jednak nie potrafiła tego zmienić. Czas na pewno złagodzi ból, ale perspektywa najbliższych miesięcy i lat bez Jacka napełniała ją przygnębieniem.
Oscar Fretwell, który pewnego dnia przyszedł zabrać poprawiony fragment powieści Amandy, okazał się kopalnią wiadomości na temat swojego pracodawcy. Jack całkowicie oddał się pracy i z jeszcze większym zapałem wspinał się na wyżyny sukcesu. Nabył znaną gazetę zatytułowaną „London Daily Review", która wychodziła w niebotycznym nakładzie stu pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Otworzył też dwie nowe księgarnie i kupił jeszcze jedno czasopismo. Krążyły plotki, że ma więcej gotówki niż ktokolwiek inny w Anglii i że roczny obrót w jego firmie sięga miliona funtów.
– On jest jak kometa – stwierdził Fretwell, machinalnie poprawiając okulary na nosie. – Pędzi szybciej niż wszyscy wokół. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz widziałem go jedzącego w spokoju posiłek. I jestem pewien, że prawie w ogóle nie śpi. Przesiaduje w biurze długo po tym, jak wyjdą pracownicy, a zjawia się pierwszy.
– Co go tak gna? – zapytała Amanda. – Przecież tyle osiągnął, że mógłby trochę zwolnić, rozluźnić się, nacieszyć się życiem.
– Można by tak pomyśleć – ponuro odrzekł Fretwell – ale on chyba chce się przedwcześnie wpędzić do grobu.
Amanda mimo woli zastanowiła się, czy Jack za nią tęskni. Może starał się wynajdować sobie tyle zajęć, żeby nie mieć czasu na rozmyślania o ich zerwanym romansie?
– Panie Fretwell – zapytała z wymuszonym uśmiechem. – Czy on ostatnio o mnie wspominał? To znaczy… czy chciał mi przekazać jakąś wiadomość?
Gość zachował wystudiowanie obojętny wyraz twarzy. Nie sposób się było domyślić, czy Jack mówił mu coś na temat tego romansu lub czy odsłaniał przed nim swoje prawdziwe uczucia.
– Wydaje się całkiem zadowolony z wyników sprzedaży pierwszego odcinka Historii damy - odrzekł Fretwell trochę zbyt wesołym głosem.
– Ach, tak. Dziękuję. – Amanda pokryła sztucznym uśmiechem rozczarowanie i tęsknotę.
Zrozumiała, że Devlin chce, żeby ich romans całkowicie i nieodwracalnie odszedł w przeszłość, i wiedziała, że musi zrobić to samo. Znów zaczęła przyjmować zaproszenia, zmuszała się do śmiechu i beztroskich rozmów ze znajomymi. Prawda jednak wyglądała tak, że nic nie mogło rozproszyć jej samotności. Ciągle nasłuchiwała, czy ktoś choćby przelotnie nie wspomina o Jacku Devlinie. Wiedziała, że któregoś dnia nieuchronnie spotkają się na jakimś przyjęciu. Napawało ją to strachem, a jednocześnie już nie mogła doczekać się tej chwili.
Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu Amanda dostała zaproszenie na wydawany pod koniec marca bal u Stephensonów, których prawie wcale nie znała. Przypominała sobie jak przez mgłę, że w ubiegłym roku poznała starszych państwa Stephensonów. Przedstawiono ich sobie na przyjęciu u jej prawnika, Thaddeusa Talbota.
Rodzina ta posiadała kilka kopalni diamentów w Afryce Południowej, dzięki czemu znana była nie tylko z szacownego nazwiska, ale i wielkiego bogactwa.
Kierowana ciekawością, Amanda postanowiła udać się na bal. Włożyła swoją najpiękniejszą balową suknię, uszytą z bladoróżowego jedwabiu, odsłaniającą ramiona i ozdobioną wielkim kołnierzem z białego, marszczonego tiulu. Obszerna spódnica szeleściła i szumiała przy każdym ruchu, od czasu do czasu na mgnienie oka odsłaniając koronkowe pantofelki do lanca, zawiązane w kostce różowymi wstążkami. Włosy upięła w luźny węzeł na czubku głowy, z którego wymykały się kręcone kosmyki, opadając swobodnie na kark i policzki.
Stephenson Hall był klasycznym angielskim domostwem z czerwonej cegły, ozdobionym wielkimi białymi kolumnami w stylu korynckim, górującymi nad dużym dziedzińcem, brukowanym kamieniami. Na suficie sali balowej wymalowano realistyczne przedstawienia czterech pór roku oraz misterne motywy kwiatowo-roślinne, pasujące do wzorów na wypolerowanym do połysku parkiecie. Setki gości krążyły pod roztaczającymi rzęsiste światło żyrandolami, chyba największymi, jakie Amanda w życiu widziała.
Kiedy tylko się zjawiła, powitał ją najstarszy syn Stephensonów, Kerwin, korpulentny trzydziestolatek, który na tę okazję wystroił się w zadziwiający sposób. We włosach miał połyskujące brylantowe spinki, brylantowe sprzączki przy butach, brylantowe guziki surduta i pierścienie z brylantami na każdym palcu. Widok mężczyzny, który każdą część swojego ciała zdołał ozdobić klejnotami, był tak niezwykły, że Amanda wprost oniemiała. Młody Stephenson dumnie przesunął dłonią po błyszczącym surducie i uśmiechnął się do niej.
– Niezwykłe, prawda? – zapytał. – Widzę, że jest pani olśniona moim błyskotliwym strojem.
– O, tak. Jestem wprost oślepiona – odparła z ironią.
Kerwin uznał jej uwagę za komplement. Przysunął się bliżej i szepnął konspiracyjnie:
– Pomyśl tylko, moja droga… jakże szczęśliwa będzie kobieta, która kiedyś mnie poślubi i będzie mogła przystroić się w podobny sposób.
Amanda uśmiechnęła się blado. Zdała sobie sprawę, że kierują się ku niej zazdrosne spojrzenia zacnych matron i ich córek, które przybyły tu w celu matrymonialnym. Żałowała, że nie może jakoś dać im do zrozumienia, że w najmniejszym stopniu nie jest zainteresowana tym żałosnym fircykiem.
Niestety, Stephenson nie odstępował jej na krok przez całą resztę wieczoru. Wymyślił sobie, że powierzy Amandzie zaszczytny obowiązek spisania historii swojego życia.
– Będę musiał się wyrzec tak cennej dla mnie prywatności – stwierdził w zadumie, zaciskając pulchną, upierścienioną dłoń na ramieniu Amandy. – Nie mogę jednak odmówić szerokiej publiczności dostępu do historii, która tak bardzo wszystkich interesuje. A tylko pani, moja droga panno Briars, posiada zdolność uchwycenia najważniejszych cech głównego bohatera tej historii, czyli mnie. Jestem pewien, że pisanie o mnie sprawi pani radość. Właściwie nie będzie to praca, tylko przyjemność.
Do Amandy w końcu dotarło, że to był powód, dla którego została zaproszona na bal – rodzina najwidoczniej doszła do wniosku, że należy uszczęśliwić ją zaszczytem napisania biografii pompatycznego synalka i spadkobiercy rodu.
– To bardzo miło z pana strony – burknęła. Rozglądała się wokół, gorączkowo szukając jakiegoś wyjścia z tej niedorzecznej sytuacji. Nie wiedziała, czy wybuchnąć śmiechem, czy może raczej gniewem. – Muszę jednak wyznać, że biografie to nie jest rodzaj pisarstwa, w którym czuję się najlepiej…
– Znajdźmy jakiś ustronny kąt – przerwał jej Kerwin. – Posiedzimy tam do końca przyjęcia, a ja opowiem pani całą historię swojego życia.
Perspektywa takiego spędzenia reszty wieczoru zmroziła krew w żyłach Amandy.
– Panie Stephenson, nie mogę pozbawiać innych kobiet szansy na pańskie urocze towarzystwo…
– Och, będą się musiały jakoś pocieszyć – odrzekł, wzdychając współczująco. – W końcu jestem tylko jeden i dzisiejszego wieczoru należę do pani. Proszę za mną.
Читать дальше