Ponieważ wydawało się to całkiem sensowne, Ewa odczekała chwilę.
– Pani Feinstein, czy otruła go pani dlatego, że jadł za dużo? Hetta wydęła policzki.
– Tak to wygląda. Lecz przyczyny są o wiele głębsze. Jesteś taka młoda, moja droga, i nie masz rodziny, prawda?
– Nie.
– Rodzina jest źródłem radości i źródłem zdenerwowania. Żaden człowiek z zewnątrz nie zrozumie, co dzieje się w zaciszu czyjegoś domu. Joe nie był człowiekiem łatwym we współżyciu i obawiam się, choć przykro mi mówić źle o zmarłym, że nabrał brzydkich nawyków. Znajdował prawdziwą przyjemność w denerwowaniu mnie, w psuciu mi moich małych przyjemności. Nie szukając daleko, w zeszłym miesiącu specjalnie zjadł połowę Słodkiej Wieży Przyjemności, którą upiekłam na Międzynarodowy Konkurs Betty Crocker. Potem mi powiedział, że ciasto było zbyt suche. – Obruszyła się na wspomnienie tej zniewagi. – Możesz to sobie wyobrazić?
– Nie – powiedziała Ewa słabo. – Nie mogę.
– Cóż, zrobił to tylko po to, żeby doprowadzić mnie do szału. W ten sposób okazywał swoją siłę. Więc upiekłam ciasto, powiedziałam mu, żeby go nie ruszał, i poszłam zagrać w mahjongg z dziewczętami. Wcale się nie zdziwiłam, że mnie nie posłuchał. Wiesz, był obżartuchem. – Machnęła ręką, w której trzymała ciasteczko, zanim dokończyła je jeść. – Obżarstwo to jeden z siedmiu grzechów głównych. To wydaje się sprawiedliwe, że umarł bo popełnił grzech. Na pewno nie masz ochoty na jeszcze jedno ciasteczko?
Świat musiał oszaleć, doszła do wniosku Ewa, skoro stare kobiety dokładają trucizny do ciastek z kremem. A Hetta, ze swoim spokojnym, staroświeckim sposobem bycia dobrodusznej babuni, pewnie uniknie kary.
Jeśli ją skażą, dostanie pracę w kuchni i będzie z radością piekła ciasta dla swoich nowych przyjaciółek.
Ewa złożyła meldunek, zjadła w pośpiechu obiad w stołówce, po czym wróciła do pracy nad poszlaką, która wciąż budziła w niej gniewne uczucia.
Sprawdziła zaledwie połowę nowojorskich banków, kiedy uruchomiło się telełącze.
– Słucham, Dallas.
W odpowiedzi na jej ekranie pojawił się obraz. Ciało martwej kobiety, ułożone w znajomy sposób na przesiąkniętym krwią prześcieradle.
TRZECIA Z SZEŚCIU
Popatrzyła na wiadomość umieszczoną na ciele i rzuciła gniewnie komputerowi:
– Odszukaj adres. Natychmiast, do jasnej cholery. Gdy komputer spełnił jej polecenie, wydała rozkaz.
– Dallas, porucznik, Ewa, NI 5347BQ. Priorytet A. Jakiekolwiek dostępne jednostki mają się udać na Osiemdziesiątą Dziewiątą Zachodnią numer sto pięćdziesiąt sześć. Czekać na zewnątrz. Powtarzam, czekać na zewnątrz. Zatrzymać każdego wychodzącego z budynku. Nikt nie może wejść do mieszkania, ani cywil, ani mundurowy. Przewidywany czas mojego przybycia dziesięć minut.
– Powtarzam, Dallas, porucznik, Ewa. – Pełniący służbę droid mówił powolnym obojętnym głosem. – Jednostki pięć – zero i trzy – sześć zgłaszają się na wezwanie. Będą czekały na wasze przybycie. Priorytet A. Rozkaz wykonany.
Chwyciła torebkę, teczkę i wyszła.
Ewa weszła do mieszkania sama, trzymając w ręku gotową do strzału broń. Salon był starannie utrzymany, a dzięki wygodnej, wyłożonej grubymi poduchami kanapie i ozdobnym dywanikom wydawał się nawet przytulny. Na sofie leżała książka, na jednej z poduch widoczne było lekkie wgniecenie, świadczące o tym, że ktoś leżał tu zwinięty w kłębek i czytał. Ewa patrzyła na to przez chwilę, po czym przesunęła się do następnych drzwi.
Mały pokoik urządzony był jak biuro; stolik do pracy utrzymany był we wzorowym porządku, stało na nim tylko kilka osobistych drobiazgów – koszyczek z perfumowanymi jedwabnymi kwiatkami, miseczka z kolorowymi galaretkami, błyszczący biały kubek ozdobiony czerwonym sercem.
Biurko stało naprzeciw okna wychodzącego na boczną ścianę sąsiedniego budynku, ale nikt nie zawracał sobie głowy zakładaniem specjalnych osłon. Jedną ze ścian zdobiła jasna półka, na której stało kilka książek, duże pudełko na dyskietki, drugie na wiadomości przekazywane przez internet, a także mały zbiór kosztownych grafitowych ołówków i wyprodukowanych z makulatury bloczków do pisania, które można było legalnie posiadać. Między nimi schowana była niekształtna gliniana kuleczka, która zapewne miała być koniem, z pewnością zrobiona przez dziecko.
Ewa wyszła z pokoju i otworzyła przeciwległe drzwi.
Wiedziała czego się spodziewać. Jej organizm tym razem nie zbuntował się. Westchnęła tylko cicho i schowała broń do kabury, wiedząc, że jest sam na sam ze zmarłą. Krew wciąż była świeża.
Przez cienką warstwę ochronną, jaką były pokryte jej ręce, Ewa czuła ciepłe jeszcze ciało. Nie zdążyło ostygnąć.
Została ułożona na łóżku, a broń umieszczono starannie między jej udami.
Zdaniem Ewy był to Ruger P dziewięćdziesiąt, lśniąca bojowa broń, powszechnie używana do obrony podczas Rewolucji Miejskiej. Lekka, zajmująca mało miejsca i całkowicie zautomatyzowana.
Tym razem nie użyto tłumika. Ewa mogłaby się założyć, że sypialnia była dźwiękoszczelna, i że zabójca wiedział o tym.
Podeszła do typowo kobiecej okrągłej komódki, otworzyła małą, uszytą z surowego płótna torebkę – ostatni krzyk mody. W środku znalazła licencję denatki.
Piękna kobieta, pomyślała. Miły uśmiech, otwarte spojrzenie, oszałamiająca cera, przypominająca kawę ze śmietanką.
– Georgie Castle – wyrecytowała Ewa, rejestrując dźwięk. – Kobieta. Wiek pięćdziesiąt trzy lata. Licencjonowana prostytutka. Śmierć prawdopodobnie nastąpiła między siódmą a siódmą czterdzieści pięć wieczorem, przyczyna śmierci: rany postrzałowe. Lekarz sądowy musi to potwierdzić. Trzy widoczne ślady po kulach: czoło, śródpiersie, narządy rodne. Najprawdopodobniej zabita starym stylowym rewolwerem pozostawionym na miejscu zbrodni. Nie ma śladów walki, włamania czy grabieży.
Usłyszawszy szmer za plecami, Ewa wyciągnęła broń. Przykucnęła i zimnymi, surowymi oczami wypatrzyła tłustego szarego kota, który wślizgnął się do pokoju.
– Jezu, skąd się tu wziąłeś? – Odetchnęła z ulgą, chowając broń. – Jest tu kot – dodała głośno, a kiedy do niej mrugnął, błyskając jednym złocistym, a drugim zielonym okiem, pochyliła się, by wziąć go na ręce.
Mruczał niczym mały dobrze naoliwiony silniczek. Wyjęła swój komunikator i wezwała ekipę techniczną.
Gdy niedługo potem Ewa stała w kuchni, patrząc, jak kot wącha z pewnym lekceważeniem znalezioną przez nią miskę z jedzeniem, usłyszała za drzwiami podniesione głosy.
Kiedy podeszła sprawdzić, co się dzieje, zobaczyła, że umundurowany policjant, którego postawiła na warcie, próbuje zatrzymać rozwścieczoną i zdeterminowaną kobietę.
– O co chodzi?
– Pani porucznik. – Funkcjonariusz z widoczną ulgą zwrócił się do przełożonej. – Ta obywatelka żąda, żeby ją wpuścić.
– Oczywiście, że tego żądam. – Jej doskonale podcięte ciemnorude włosy falowały i opadały na twarz przy każdym gwałtownym ruchu. – To mieszkanie mojej matki. Chcę wiedzieć, co tu robicie.
– A pani matką jest…? – podpowiedziała Ewa.
– Pani Castle. Pani Georgie Castle. Czy było tu włamanie? – Gniew przeszedł w niepokój, gdy spróbowała zajrzeć do mieszkania. – Czy z nią wszystko w porządku? Z mamą?
– Proszę ze mną. – Ewa chwyciła ją mocno za ramię i wprowadziła do kuchni. – Pani nazwisko?
– Samantha Bennett.
Читать дальше