Deszcz siekł Jenny po twarzy, kiedy wracała do wioski. Obiecała sobie, że więcej nie będzie płakać, ale nie była w stanie dotrzymać słowa. Łzy mieszały się z deszczem i płynęły po twarzy. Wszystkie domy były szczelnie pozamykane, nawet sklep i pub, wszystkie okna zasłonięte okiennicami. Latarka z koszyka słabym, żółtawym promieniem oświetlała trasę. Jenny widziała tylko smużkę drogi. Minęła wioskę i ruszyła do siebie.
Rozsadzała ja złość na Mary. Jak ona może stawać między nią a Jamesem? I co miała znaczyć ta jej uwaga? „Nie jest tym, za kogo się podaje". Była też wściekła na siebie. Męczyły ją wyrzuty sumienia za słowa, które rzuciła na odchodnym. Nigdy przedtem się nie kłóciła. Rano, kiedy wszystko się uspokoi, wróci i przeprosi.
W oddali majaczył na ciemnym niebie zarys jej domu. Przy furtce zeskoczyła z roweru, zaprowadziła go pod ścianę. Ojciec stanął w drzwiach, wycierając ręce w szmatę. Twarz miał jeszcze opuchniętą po bójce. Jenny próbowała go ominąć, ale złapał ją i w żelaznym uchwycie zacisnął dłonie na jej ramieniu.
– Znowu z nim byłaś?
– Nie, tato. – Krzyknęła z bólu. – Puść, to mnie boli. Zamachnął się, jego brzydką, obrzmiałą twarz wykrzywiała wściekłość.
– Gadaj prawdę, Jenny! Znowu się z nim spotkałaś?
– Nie, przysięgam! – zawołała, zasłaniając się ramieniem przed ciosem, który mógł spaść w każdej chwili. – Błagam, tato, nie bij mnie. Mówię prawdę!
Martin Colville rozluźnił uścisk.
– Wejdź do środka i zrób mi kolację.
Sam sobie ugotuj swoją cholerną kolację! – chciała wrzasnąć, ale wiedziała, czym by się to skończyło.
Popatrzyła na niego i przez moment żałowała, że James go nie zabił.
To już ostatni raz. Ostatni – obiecała sobie w duchu. Weszła do domu, zdjęła przemoczoną kurtkę, powiesiła ją na haku w kuchni i zajęła się szykowaniem kolacji.
Londyn
Już w chwili gdy Rudolf wsiadł do zatłoczonego wagonu, Clive Roach wiedział, że nie jest dobrze. Jakoś sobie poradzi, dopóki agent będzie siedział w przedziale. Ale jeśli wyjdzie do toalety, wagonu restauracyjnego albo w ogóle do drugiego wagonu, zaczną się kłopoty. Przejście było zapchane, część pasażerów stała, część siedziała, próbując się przespać. Przechodzenie przez pociąg to mordęga. Trzeba się przepychać, wciskać, nieustannie powtarzać: „Przepraszam, bardzo przepraszam". Trudno w takiej sytuacji kogoś dyskretnie śledzić, a podążanie za dobrym agentem staje się praktycznie niemożliwe. To zaś, o czym Roach już zdążył się przekonać, wskazywało, że Rudolf był dobry.
Roach nabrał podejrzeń, gdy Rudolf wyszedł z przedziału, trzymając się za brzuch, chociaż pociąg jeszcze stał na peronie przy Euston, i zaczął się przepychać przez zatłoczony korytarz. Rudolf był niski, więc jego głowa szybko zniknęła w morzu głów innych pasażerów. Roach przesunął się kilka kroków do przodu, wśród narzekań i stęknięć współpodróżnych. Nie chciał się zbytnio zbliżać do Rudolfa, który wielokrotnie dziś sprawdzał swoje tyły i mógł zauważyć jego twarz. Dzięki wymogom zaciemnienia w korytarzu panował półmrok, pogłębiony jeszcze dymem papierosowym. Roach trzymał się w cieniu i patrzył, jak Rudolf dwukrotnie stuka do toalety. Tuż obok przepychał się inny pasażer. Na parę sekund zasłonił mu widok. Kiedy Roach ponownie spojrzał w tamtą stronę, Rudolfa nie było.
Roach wytrzymał na stanowisku trzy minuty, nie spuszczając wzroku z drzwi toalety. Podszedł jakiś mężczyzna, zapukał, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
W mózgu Roacha zabrzmiał sygnał alarmowy.
Przedarł się przez ciżbę, zatrzymał przed ubikacją i załomotał do drzwi.
– Poczekaj na swoją kolej jak każdy inny – rozległ się głos ze środka.
– Otwierać, akcja policji.
Po kilku sekundach mężczyzna otworzył drzwi, zapinając rozporek. Roach zajrzał do środka, żeby się upewnić, czy nie ma tam Rudolfa.
Szlag by to!
Otworzył na oścież drzwi między wagonami. W drugim wagonie również panował półmrok i ścisk, wszędzie snuł się dym papierosowy. Nie znajdzie Rudolfa, chyba że przeszuka cały pociąg, przedział po przedziale.
Jakim cudem tak szybko zniknął?
Najszybciej jak się dało przeszedł do pierwszego wagonu, znalazł konduktora, staruszka w druciakach, ze szpotawą stopą. Roach wyciągnął zdjęcie Rudolfa i podsunął kolejarzowi pod nos.
– Widział gdzieś pan tego człowieka?
– Niski jegomość?
– Tak – odparł Roach, ostatecznie się załamując. Niech to szlag! Niech to szlag!
– Wyskoczył z pociągu, kiedy ruszaliśmy z Euston. Miał szczęście, że sobie nie złamał giry.
– Chryste? Dlaczego pan nic nie powiedział? – Uświadomił sobie, jak idiotycznie musiała zabrzmieć ta uwaga. Z wysiłkiem się opanował. – Gdzie jest najbliższy przystanek?
– W Watford.
– Za ile?
– Jakieś pół godziny.
– Za długo. Muszę wysiąść z pociągu już teraz.
Roach wyciągnął rękę, szarpnął hamulec bezpieczeństwa. Pociąg natychmiast zwolnił i zaczął hamować.
Stary konduktor przyjrzał mu się, jego oczka szybko mrugały za okularami.
– Nie jest pan zwykłym policjantem, prawda?
Roach nic nie odpowiedział; pociąg właśnie się zatrzymał. Otworzył drzwi, zeskoczył na torowisko i zniknął w ciemnościach.
Neumann zapłacił taksówkarzowi w pobliżu magazynu Pope'a i przeszedł ostatni odcinek na piechotę. Przełożył mauzera zza paska spodni na pierś, do kieszeni kurtki, i podniósł kołnierz, chroniąc się przed deszczem. Pierwszy akt przebiegł bez zakłóceń. Zmyłka w pociągu poszła idealnie. Neumann był pewny, że od stacji Euston nikt już go nie śledził. To znaczyło jedno: Płaszczyk, mężczyzna, który pilnował go w pociągu, prawie na pewno właśnie jedzie z Londynu w stronę Liverpoolu. Ale nie jest kretynem. Wkrótce się zorientuje, że Neumann nie wrócił do przedziału i zacznie poszukiwania. Może pytać. Jego ucieczka nie przeszła nie zauważona: konduktor widział, jak skakał z pociągu. Gdy Płaszczyk uświadomi sobie, że Neumann zbiegł z pociągu, wysiądzie na najbliższym przystanku i zadzwoni do szefów w Londynie. Neumann zdawał sobie sprawę, że dysponuje bardzo niewielką przestrzenią. Musi działać szybko.
W magazynie panowały ciemności, wyglądał na opuszczony. Neumann nacisnął dzwonek i czekał. Nikt nie odpowiedział. Zadzwonił jeszcze raz i tym razem z drugiej strony dobiegł go odgłos czyichś kroków. Po chwili drzwi się uchyliły i pojawił się w nich ciemnowłosy olbrzym w skórzanym płaszczu.
– Czego?
– Chciałbym się widzieć z panem Pope'em – odezwał się uprzejmie Neumann. – Potrzebuję kilku rzeczy i powiedziano mi, że właśnie tu powinienem się udać.
– Pana Pope'a nie ma, a my wycofaliśmy się z interesu, więc się odwal.
Chciał zamknąć drzwi, lecz Neumann wsunął stopę w szparę.
– Przepraszam, ale to naprawdę pilne. Może jednak by mi pan pomógł.
Olbrzym mierzył Neumanna wzrokiem, na jego twarzy malowała się niepewność. Najwyraźniej próbował pogodzić akcent Anglika z dobrej rodziny z kurtczyną i opatrunkiem na twarzy.
– Chyba nie dosłyszałeś, co mówiłem – powtórzył. – Wycofaliśmy się z interesu. Zwinęliśmy budę. – Złapał Neumanna za ramię. – A teraz spierdalaj.
Neumann rąbnął go w jabłko Adama, potem wyciągnął mauzera i strzelił mu w nogę. Mężczyzna runął na ziemię, na przemian wyjąc z bólu i próbując schwytać oddech. Neumann wszedł do środka i zamknął bramę. Magazyn wyglądał dokładnie tak, jak go opisała Catherine: furgonetki, samochody, motocykle, zwały czarnorynkowego jedzenia i liczne kanistry paliwa.
Читать дальше