Kilka osób przytaknęło.
Prezes wydął wargi. – Chyba będziemy musieli poradzić tej korporacji, aby rekrutowała kadrę na miejscu i nie przysyłała więcej ludzi ze Stanów. W ciągu ostatnich dziesięciu lat uprowadzono tam trzy osoby
– samych Amerykanów… można by pomyśleć, że przez ten czas zdołają się czegoś nauczyć.
Ktoś mruknął: – To korporacja należąca do Amerykanów.
– Sami próbowali przekupić policję – dorzucił ktoś inny. – Ostatnim razem sam przy tym byłem. Policja wzięła forsę, zarzekając się, że będą bronić wszystkich dyrektorów firmy do ostatniego tchu, ale podejrzewam, że wtedy także dostała im się działka z okupu. Nie zapominajmy, że korporacja zapłaciła prawie dziesięć milionów dolarów… było więc co dzielić.Zapanowała posępna cisza. – Racja – odezwał się prezes. – Rada na przyszłość, żadnych Amerykanów. A rada na teraz? – Rozejrzał się dokoła. – Czy ktoś chciałby coś powiedzieć?
– Porywacze wiedzą, że spółka koniec końców zapłaci – powiedział Tony Vine.
– Firma nie może sobie pozwolić na inne rozwiązanie.
Wszystkie korporacje musiały płacić okup za swych uprowadzonych pracowników, jeśli chciały, aby ktokolwiek jeszcze kiedyś zdecydował się harować dla nich za granicą. Wszystkie miały też rozjuszonych udziałowców, których dywidendy malały wraz ze wzrostem okupu. Korporacje starały się zwykle wyciszać sprawy porwań, by informacje na ten temat nie przedostały się do prasy, a w rocznych bilansach wypłaty okupów figurowały jako „straty handlowe”.
– Musimy znów zbić żądania okupu do dziesięciu milionów – rzekł Tony Vine. – Porywacze mniej nie wezmą, straciliby twarz, biorąc pod uwagę poprzednie przypadki, nawet – a raczej zwłaszcza – jeśli mamy do czynienia z innym gangiem.
Prezes pokiwał głową. – Doradzimy korporacji, aby poszła na ugodę?
Wszyscy byli za, posiedzenie trwało.
Prezes, mężczyzna prawie sześćdziesięcioletni, także był kiedyś żołnierzem i podobnie jak Tony najlepiej czuł się w towarzystwie osób uporządkowanych, kompetentnych i zdyscyplinowanych. Założył firmę, ponieważ czuł, że jest ona potrzebna, był nie tyle wizjonerem, co raczej człowiekiem z gruntu praktycznym. To jego przyjaciel, obecnie już nieżyjący, zasugerował, by miała ona strukturę partnerską, a nie hierarchiczną, doradzając odrzucenie wszelkich wcześniejszych szarż na korzyść jednej nowej: równości.
Prezes był wyjątkowo przystojny, co stanowiło spory marketingowy plus dla naszej firmy, a poza tym charakteryzowała go niezłomna pewność siebie. Nie tracił jej nawet w obliczu najgorszych klęsk i katastrof, co sprawiało, że każdy niemal podświadomie spodziewał się, iż lada moment obmyśli jakieś rewelacyjne rozwiązanie i wyciągnie nas z tarapatów, nawet jeśli wcale się tak stać nie miało. Trochę to trwało, nim podjąwszy pracę w firmie, zorientowałem się, że podobnie analityczny umysł ma nie kto inny jak Gerry Clayton.
Wreszcie prezes doszedł do mojego raportu, którego kopię większość partnerów już przeczytała, i zapytał, czy ktoś chciałby o coś zapytać. To często przynosiło nadspodziewane efekty – można było dowiedzieć się wielu nowych rzeczy, gdy inne osoby przyjrzały się danej sprawie ze swojej perspektywy. Zwykle lubiłem tę część konferencji, uważając ją za najbardziej owocną. Choć niekoniecznie, gdy to ja musiałem odpowiadać na pytania.
– Ten oficer carabinieri… ee… Pucinelli, jakie masz z nim stosunki? Co sądzisz o jego kompetencjach? – Było to typowe, pompatyczne pytanie na konferencji. Poza nią Tony Vine ująłby je o wiele prościej: „Jak się z tym jełopem układało? Co z niego za typ?”
– Pucinelli to dobry policjant – odparłem. – Inteligentny, odważny. Był bardzo pomocny i życzliwy. Bardziej pomocny i życzliwy niż większość jego kolegów po fachu, choć muszę przyznać, że nigdy nie przekroczył swoich uprawnień. Nie ma on jednak… – Urwałem. – Nie ma dostatecznego pchnięcia, żeby awansować. Jest drugi co do ważności w swoim regionie i wyżej już raczej się nie wespnie. Jeżeli jednak chodzi o jego szanse na schwytanie porywaczy, to jest skrupulatny i kompetentny.
– A jak się przedstawiała sytuacja, kiedy stamtąd wyjeżdżałeś? – padło pytanie. – Nie zdążyłem przeczytać dwóch ostatnich stron.
– Pucinelli powiedział, że gdy pokazał portret pamięciowy mężczyzny, którego widziałem, obu schwytanym porywaczom, po prostu ich zamurowało. Osłupieli. Rzecz jasna pokazał ten portret każdemu z nich z osobna, ale w obu przypadkach reakcja była identyczna – szok i zdumienie. Żaden nie chciał puścić pary z ust i obaj wydawali się przerażeni. Pucinelli wspomniał, że zamierza rozprowadzić kopię portretu w całej okolicy, może ktoś zdoła rozpoznać tego człowieka. Bardzo na to liczył, gdy wyjeżdżałem.
– Im szybciej, tym lepiej – wtrącił Tony. – Ten milion funtów w ciągu tygodnia zostanie gruntownie wyprany.
– Cała ta szajka ma dość mocne nerwy – powiedziałem, nie próbując się spierać. – Może zechcą z tym trochę poczekać i przetrzymają pieniądze w jakiejś kryjówce.
– Równie dobrze mogli wywieźć szmal za granicę i wymienić go na franki albo szylingi, zanim jeszcze uwolnili dziewczynę.
Pokiwałem głową. – Mogli mieć już wszystko umówione, przygotowane do upłynnienia tego pierwszego okupu i tylko czekali, kiedy dostaną forsę w swoje ręce.
Gerry Clayton, który jak zawsze musiał miętosić kartkę papieru, pracowicie zajął się kolejną, tym razem była to ostatnia strona z kopii mojego raportu. – Wspomniałeś, że Alessia Cenci przyleciała z tobą do Anglii. Czy istnieje szansa, że przypomni sobie coś więcej?
– To niewykluczone, aczkolwiek Pucinelli i ja przemaglowaliśmy ją dokładnie jeszcze we Włoszech. Wie bardzo niewiele. Nie słyszała bicia kościelnych dzwonów, syren pociągów, odgłosów samolotu, ujadania psów… nie potrafi stwierdzić, czy przetrzymywano ją na wsi, czy w mieście. Dodała przy tym, że w ostatnich dniach czuła coś jakby zapach pieczonego chleba. I to wszystko…
Chwila ciszy.
– Pokazywałeś portret pamięciowy tej dziewczynie? – zapytał ktoś. – Czy kiedykolwiek widziała tego mężczyznę, jeszcze przed porwaniem?
Odwróciłem się do niego. – Zabrałem kserokopię do Villa Francese, ale okazało się, że dziewczyna nigdy go wcześniej nie widziała, a przynajmniej go sobie nie przypomina. Zero reakcji. Zapytałem, czy ten mężczyzna mógł być jednym z czterech, którzy ją porwali, ale odparła, że nie ma pojęcia. Nikt z jej rodziny ani nikt w całej rezydencji go nie znał. Pytałem o to wszystkich.
– A jego głos… Kiedy odezwał się do ciebie przy tej przydrożnej restauracji, czy to był ten sam głos, który usłyszałeś na taśmie?
– Nie wiem – przyznałem. – Język włoski nie jest moją domeną. Wiem tylko, że brzmiał całkiem podobnie.
– Przywiozłeś z sobą kopię portretu pamięciowego i taśm? – zapytał prezes.
– Tak. Czy ktoś chciałby…? Kilka osób potaknęło.
– Czy pominąłeś coś w raporcie? – spytał prezes. – Jakieś mało istotne drobiazgi?
– No cóż… nie dołączyłem listy utworów muzycznych. Alessia wypisała wszystkie znane jej tytuły utworów instrumentalnych, które słyszała, a Pucinelli powiedział, że postara się sprawdzić, czy taśmy z takimi składankami nagrań są dostępne w salonach muzycznych. Choć, jeżeli o mnie chodzi, uważam, że to jak błądzenie po omacku, nawet gdyby okazało się, że taśmy były firmowe.
Читать дальше