Nie miało to żadnego związku z położeniem geograficznym, niewątpliwie wybrano te pięć torów po prostu dlatego, że na każdym z nich metę od ostatniego płotka dzieliła odległość około pół kilometra.
To już był jakiś postęp – choć bardzo niewielki, pozwalający wyodrębnić przynajmniej jakąś regułę w tym chaosie. W nieco mniej beznadziejnym nastroju zamknąłem książkę i o czwartej wyszedłem wraz z innymi na zadeszczone podwórze, aby spędzić godzinę z każdym z moich podopiecznych, obrządzając je starannie, aby nadać ich sierści piękny połysk, uporządkować i wyczyścić ściółkę ze słomy, przynieść wodę, trzymać głowy koni podczas wieczornego przeglądu Inskipa, zawijać je derkami na noc i wreszcie przynieść wieczorne jedzenie. Jak zwykle była już siódma, kiedy skończyliśmy pracę; po kolacji zjechaliśmy w dół zbocza do Sław, stłoczeni w siódemkę w starym rozklekotanym austinie.
Barowy bilard, strzałki, domino, niekończące się przyjacielskie przechwałki, słowem zwykłe składniki wieczoru w Slaw. Siedziałem czekając cierpliwie. Dochodziła dziesiąta, pora, w której chłopcy zaczynają dopijać swoje piwo i myśleć o konieczności porannego wstania, kiedy Soupy skierował się w stronę drzwi i przechodząc przez salę skinął nieznacznie głową, abym za nim poszedł.
Wstałem i wyszedłem.
Czekał na mnie w toalecie.
– To dla ciebie. Reszta we wtorek – powiedział nie marnując słów.
Podał mi grubą brązową kopertę, miał przy tym ironicznie wykrzywione usta i nieruchomy wzrok; chciał mi zaimponować swoją postawą.
Schowałem kopertę do wewnętrznej kieszeni czarnej skórzanej kurtki i skinąłem mu głową. Bez słowa, bez uśmiechu, z zimnym wzrokiem odwróciłem się na pięcie i wróciłem do baru. Po chwili przyszedł tam również Soupy, jak gdyby nigdy nic.
Potem wepchnąłem się do austina, który ruszył pod górę wzgórza, a kładąc się w końcu spać w ciasnej sypialni siedemdziesiąt pięć funtów i paczuszkę białego proszku tuliłem do serca.
Lord October zanurzył palec w białym proszku, po czym spróbował go.
– Ja też nie wiem, co to jest – powiedział, potrząsając głową. – Oddam to do analizy.
Pochyliłem się i pogłaskałem psa, przez chwilę pieściłem jego uszy.
– Zdaje pan sobie sprawę – rzekł po chwili – co pan ryzykuje, przyjmując pieniądze i nie dając koniowi dopingu?
Uśmiechnąłem się do niego.
– To nie jest śmieszne – dodał poważnie. – Ci ludzie potrafią być brutalni, a dla nas to żadna pociecha, jeśli połamią panu żebra…
– Rzeczywiście – powiedziałem, prostując się – sądzę, że będzie najlepiej, jeśli Sparking Plug nie wygra… Nie mogę spodziewać się dalszych propozycji, jeśli dowiedzą się, że kogoś przedtem oszukałem.
– Ma pan rację – October wyraźnie poczuł ulgę. – Sparking Plug musi przegrać, ale co zrobić z Inskipem. Jak do diabła mam mu powiedzieć, że dżokej ma przytrzymać konia?
– Nie może pan. Nie chce pan przecież wpakować się w kłopoty. Ajeśli ja będę miał kłopoty, to nie ma większego znaczenia. Koń nie wygra, jeśli nie dam mu pić jutro rano, za to tuż przed wyścigiem dam mu pełne wiadro wody.
Spojrzał na mnie rozbawiony
– Widzę, że paru rzeczy się pan nauczył.
– Gdyby pan wiedział, czego się nauczyłem, włosy stanęłyby panu dęba.
Uśmiechnął się.
– A więc w porządku. Myślę, że to jest jedyne wyjście. Co też pomyślałby Komitet, wiedząc, że konspiruję z własnym stajennym, jak zatrzymać faworyta? – Roześmiał się. – Powiem Roddy’emu Beckettowi, czego ma się spodziewać… Chociaż nie będzie to takie zabawne dla Inskipa… ani dla naszych stajennych, jeśli obstawiają konia, ani dla publiczności, która po prostu straci pieniądze.
– No, nie – zgodziłem się.
Zamknął paczuszkę z białym proszkiem i wepchnął ją z powrotem do koperty z pieniędzmi. Te siedemdziesiąt pięć funtów wypłacono mi dość nierozsądnie w nowych banknotach pięciofuntowych o kolejnych numerach. Ustaliliśmy, że lord October zabierze je i spróbuje ustalić, komu zostały wydane.
Powiedziałem mu o długich prostych na wszystkich torach, na których wygrała jedenastka koni.
– Wygląda to, jak gdyby mimo wszystko jednak zastosowali witaminy – powiedział w zamyśleniu. – Nie można wykryć ich w teście dopingowym, ponieważ w zasadzie nie są dopingiem, a jedzeniem. Cała sprawa witamin jest bardzo trudna…
– Czy wzmacniają wytrzymałość? – zapytałem.
– Tak, w znacznym stopniu. Konie, które „zdychają” na ostatnim pół kilometrze – a jak pan zauważył, cała jedenastka należy do tego typu – są idealnym wprost obiektem. Ale o witaminach myśleliśmy przede wszystkim i musieliśmy je wyeliminować. Mogą pomóc koniowi zwyciężyć, jeśli wstrzyknięte są w dużej dawce bezpośrednio do krwiobiegu, ale nie można wykryć ich za pomocą analizy, ponieważ zostają zużyte właśnie na zwycięstwo. Zresztą w inny sposób też są nie do wykrycia. Nie wywołują ekscytacji, nie powodują, że koń po biegu wygląda jakby benzedryna płynęła mu z uszu. – Westchnął. – Sam nie wiem…
Z przykrością wyznałem, że nie dowiedziałem się niczego z maszynopisu Becketta.
– Ani Beckett, ani ja nie spodziewaliśmy się po tym tyle, co pan. Dużo mówiliśmy ostatnio na ten temat i doszliśmy do wniosku, że mimo szczegółowych dochodzeń, jakie przeprowadzono wówczas, może pan jednak wpaść na coś, jeśli przeniesie się pan do jednej ze stajni, w której trenowano konie z tej jedenastki w chwili, kiedy dostały doping. Niestety, osiem koni zostało sprzedanych i zmieniły już stajnie, ale trzy są ciągle u tych samych trenerów, i chyba byłoby najlepiej, gdyby mógł pan dostać pracę w jednej z tych stajni.
– W porządku. Spróbuję, czy któryś z nich mnie przyjmie. Ale teraz trop jużjest bardzo zimny… i dżoker numer dwanaście może pojawić się w zupełnie innej stajni. Nic się nie wydarzyło w Haydock w tym tygodniu?
– Nic. Pobrano próbki śliny od wszystkich koni przed gonitwą sprzedażną, ale faworyt wygrał zupełnie naturalnie, toteż nie dawaliśmy próbek do analizy. Jednak teraz, kiedy odkrył pan, że wybrano te właśnie tory ze względu na długi odcinek od ostatniej przeszkody do celownika, będziemy tam zachowywać znacznie większą czujność. Zwłaszcza jeśli ponownie pobiegnie któryś koń z tej jedenastki.
– Może pan sprawdzić w kalendarzu, czy któryś jest zgłoszony – zgodziłem się. – Ale jak dotąd żaden nie dostał dopingu dwa razy i nie ma powodu, żeby ta zasada uległa zmianie.
Poryw przejmującego wiatru przeszedł przez wąwóz, Octobrem wstrząsnął dreszcz. Maleńki strumień wezbrany od wczorajszych deszczów toczył się hałaśliwie po skalistym podłożu. October zagwizdał na psa, który właśnie węszył coś na brzegu.
– Przy okazji – powiedział, kiedy podawaliśmy sobie ręce – weterynarze uważają, że nie pospieszyły tych koni ani kulki, ani strzałki, nic wystrzelonego czy rzuconego. Nie mogą byćjednak tego pewni w stu procentach. Wtedy nie badali wszystkich koni aż tak dokładnie. Jeżelijednak trafi się nam następny przypadek, dopilnuję, żeby przejrzeli każdy centymetr skóry w poszukiwaniu nakłucia.
– Wspaniale.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i każdy poszedł w swoją stronę. Lubiłem Octobra. Miał wyobraźnię i poczucie humoru, które równoważyło tę imponującą władczość jego sposobu bycia i odezwań w stylu menedżera wielkiego biznesu. Mocny człowiek, pomyślałem z uznaniem, o upartym umyśle, muskularnym ciele, zmierzający prosto do celu, człowiek, który zasługiwałby na tytuł szlachecki, gdyby go nie odziedziczył.
Читать дальше