– Czy jest pan bukmacherem?
– Nie, nie jestem. Dosyć pytań. Zgadasz się?
– Jeśli nie jest pan bukmacherem – powiedziałem powoli, zastanawiając się – i gotów jest pan zapłacić sto funtów, aby się upewnić, że faworyt nie wygra, to myślę, że nie chce pan zarobić obstawiając po prostu inne konie, ale że chce pan raczej dać cynk kilku bukmacherom, że gonitwa jest załatwiona, a oni będą tak uszczęśliwieni, że zapłacą panu powiedzmy po pięćdziesiąt funtów każdy, co najmniej. W Anglii jest około jedenastu tysięcy bukmacherów. Przyjemny duży rynek. Ale myślę, że chodzi pan raczej zawsze do tych samych. I można powiedzieć, jest pan pewien dobrego przyjęcia…
Twarz jego stanowiła wspaniałe studium konsternacji i niedowierzania, uświadomiłem sobie, że trafiłem prosto do celu.
– Kto ci powiedział… – zaczął słabo.
– Nie mam dziesięciu lat – odparłem z krzywym uśmiechem. – Niech się pan uspokoi. Nikt mi nie powiedział. – Zrobiłem pauzę. – Dam Sparking Plug owi ekstra żarcie, ale chcę za to więcej. Dwieście.
– Nie. Nie ma o czym mówić. – Wytarł skronie.
– W porządku. – Wzruszyłem ramionami.
– Najwyżej sto pięćdziesiąt – wydusił z siebie.
– Sto pięćdziesiąt – zgodziłem się. – Ale przed robotą.
– Połowa przed, połowa po – rzekł automatycznie. Na pewno nie po raz pierwszy załatwiał taką sprawę.
Zgodziłem się. Powiedział, że kiedy przyjdę w sobotę wieczorem do baru, dostanę paczkę dla konia i siedemdziesiąt pięć funtów dla siebie, na co skinąłem głową i wyszedłem zostawiając go zapatrzonego markotnie w szklankę.
W drodze powrotnej wykreśliłem Soupy’ego z mojej listy potencjalnie użytecznych kontaktów. Znalazł mi robotę przy dopingu, ale miałem zatrzymać faworyta w biegu młodzików, a nie przyspieszyć jakiegoś słabego konia wystawionego na sprzedaż. Było wysoce nieprawdopodobne, by obydwoma typami przestępstw zajmowała się ta sama grupa ludzi.
Nie chcąc rozstawać się z maszynopisem pułkownika Becketta, spędziłem część tej nocy i dwóch następnych w łazience, znów starannie go studiując. Jedynym dostrzegalnym tego rezultatem był fakt, że przez cały dzień niekończące się zajęcia w stajni wydawały mi się wyjątkowo przykre po trzygodzinnym śnie przez pięć kolejnych nocy. Ale naprawdę wzdragałem się na myśl o tym, że mam w niedzielę powiedzieć lordowi October, że gigantyczne śledztwo przeprowadzone przez jedenastu młodych ludzi okazało się bezużyteczne; miałem poza tym niczym nie wytłumaczone przeczucie, że jeśli będę pracował nad tym wystarczająco długo, uda mi się znaleźć jakiś interesujący trop w tych gęsto zapisanych stronicach.
Wsobotni poranek, choć pogoda była wietrzna, ponura i ostra, córki Octobra jeździły w pierwszej turze. Elinor zbliżyła się tylko na tyle, by wymienić uprzejme dzień dobry, za to Patty, która jechała znów na jednym z moich koni, w momencie, kiedy podawałem jej strzemię, celowo i świadomie otarła się ciałem o mnie, nadając tej chwili charakter szczególnej intymności.
– Nie było cię tu w zeszłym tygodniu, Danny, chłopcze – rzekła kładąc nogę w strzemię. – Gdzie byłeś?
– W Cheltenham… panienko.
– Och. A w następną sobotę?
– Będę tutaj.
– To bądź uprzejmy zapamiętać, żeby skrócić strzemiona, zanim wsiądę – powiedziała z zamierzoną bezczelnością. – Te są o wiele za długie.
Nie wykonała żadnego ruchu, żeby je skrócić, natomiast skinęła na mnie, żebym to zrobił. Przyglądała mi się uważnie, doskonale się bawiąc. Kiedy zapinałem drugi popręg, kopnęła mnie wcale nie tak delikatnie w żebra.
– Dziwię się, że znosisz to, jak się z tobą drażnię, Danny – powiedziała cicho pochylając się. – Taki atrakcyjny chłopak powinien znacznie żywiej reagować. Czemu tego nie robisz?
– Nie chcę wylecieć – odparłem z kamienną twarzą.
– I do tego tchórz – rzekła zjadliwie i popędziła konia.
Pewnego dnia wpędzi się w ciężkie kłopoty, jeśli dalej będzie tak postępować, pomyślałem. Zachowywała się zbyt prowokacyjnie. Była rzeczywiście bardzo piękna, w każdym razie na początku sprawiała takie wrażenie, ale jej złośliwe sztuczki w końcu stawały się drażniące. Stanowiły ukrytą zachętę, podniecającą i denerwującą zarazem.
Przestałem myśleć o Patricii, poszedłem po Sparking Pluga, wskoczyłem najego grzbiet, wyjechałem z podwórza zmierzając w stronę wrzosowiska na normalny trening galopu.
Pogoda tego dnia systematycznie się pogarszała, toteż kiedy trenowaliśmy drugą turę koni, zaczęło mocno padać, dużymi, lepkimi kroplami; twarze piekły nas od zacinającego deszczu, ubrania mieliśmy przemoczone. Być może z powodu tego, że nie przestawało padać, a być może dlatego, że w końcu była to sobota, Willy tym razem powstrzymał się od wynalezienia mi pracy na popołudnie, spędziłem więc trzy godziny siedząc z dziewięcioma innymi chłopakami w kuchni, słuchając wycia wichru i oglądając w telewizji wyścigi w Chepstow. Tymczasem nasze swetry, spodnie i skarpety parowały przy ogniu.
Położyłem na kuchennym stole księgi koni z ubiegłego sezonu i oparłszy głowę na lewej ręce, prawą przewracałem leniwie kartki. Przygnębiony kompletnym brakiem wyników ze studiowania dossier tamtych jedenastu koni, antypatią, jaką musiałem wzbudzić w stajennych, a także, jak myślę, brakiem słońca, do którego byłem o tej porze roku przyzwyczajony, zacząłem uważać, że cała ta maskarada była od początku gigantyczną pomyłką. Kłopot polegał na tym, że przyjąłem pieniądze Octobra i nie mogłem się już wycofać, a w każdym razie nie przed upływem kilku miesięcy. Ta myśl przygnębiła mnie jeszcze bardziej. Siedziałem pogrążony w nieutulonej depresji, marnując w ten sposób potrzebny mi wolny czas.
Teraz wydaje mi się, że nastrój owego popołudnia wynikał raczej z poczucia niepowodzenia, niż ze zwykłego zmęczenia, bo chociaż później znajdowałem się w znacznie gorszych sytuacjach, jedynie przez te krótkie chwile naprawdę żałowałem, że w ogóle posłuchałem Octobra, i marzyłem o tym, by znaleźć się z powrotem w mojej wygodnej australijskiej klatce.
Chłopcy oglądający telewizję wygłaszali zjadliwe komentarze na temat dżokejów i robili prywatne zakłady, kto zwycięży.
– Ten finisz pod górkę ich potasuje, jak zawsze – rzekł Paddy. – To długa droga od ostatniej… tylko Aladyn ma dosyć siły na to.
– Nie – zaprzeczył Grits. – Lobster Coctail to najlepszy sprinter. Markotny przerzucałem kartki ksiąg, po raz setny wpatrując się w nie bez celu, i przypadkiem natknąłem się na plan toru w Chepstow, zamieszczony w dziale informacji ogólnych na samym początku. Były tam również schematyczne plany wszystkich ważniejszych torów pokazujące kształt bieżni wraz z pozycją płotków, przeszkód, boksów startowych i mety. Oglądałem już przedtem plany torów w Ludlow, Stafford i Haydock, ale bez rezultatu. Nie było tam jednak planu Kelso ani Sedgefield. A zaraz za planami znajdowały się kilkustronicowe informacje o torach, długości ich parkanów, nazwiska i adresy pracowników, rekordowe czasy gonitw i tym podobne.
Aby czymś się zająć, wróciłem do paragrafu o Chepstow. „Długa droga od ostatniej”, o której mówił Paddy, była tu podana bardziej szczegółowo: dwieście pięćdziesiąt metrów. Obejrzałem jeszcze tory w Kelso, Sedgefield, Ludlow; miały one dłuższe proste niż tor w Chepstow. Sprawdziłem więc długość prostych wszystkich omówionych w książce torów. Drugie miejsce zajmował tor Aintree Grand National. Najdłuższą prostą miał tor Sedgefield, a na trzeciej, czwartej, piątej i szóstej pozycji plasowały się kolejno Ludlow, Haydock Kelso i Stafford. Wszędzie długość tej ostatniej prostej wynosiła ponad czterysta metrów.
Читать дальше