– Dobrze – odezwał się powoli. – Peter. Powiedz nam. Czy uważasz, że chcąc nie wpuścić szatana w te mury, powinniśmy regularnie chodzić do kościoła?
Peter Strażak zesztywniał.
– Nie – odparł z namysłem. – Nie uważam…
– Nie powinniśmy się modlić? Chodzić na msze. Odmawiać zdrowaśki, Ojcze nasz i robić rachunek sumienia? W każdą niedzielę przystępować do komunii? Regularnie spowiadać się z grzechów?
Głos Petera Strażaka stał się bardzo cichy.
– Po tym wszystkim można się lepiej poczuć – przyznał. – Ale nie wierzę…
Pan Evans przerwał mu po raz drugi.
– Och, przepraszam – powiedział; każde jego słowo ociekało cynizmem. – Chodzenie do kościoła i uprawianie religijnego kultu w jakiejkolwiek zorganizowanej formie byłoby dla Strażaka wysoce nieodpowiednie, czyż nie? Bo Strażak ma mały problem z kościołami, zgadza się?
Peter poruszył się na krześle. Francis dostrzegł w jego oczach pełgającą furię, której nigdy przedtem tam nie widział.
– Nie z kościołami. Z Kościołem. Owszem, miałem problem. Ale go rozwiązałem, czy nie tak, panie Evans?
Dwaj mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Tak. Chyba tak. I zobacz, dokąd cię to zaprowadziło.
W czasie kolacji Chudemu wyraźnie się pogorszyło.
Tego wieczoru podawano kurczaka w śmietanie, a raczej gęsty, szary sos ze śladowymi ilościami kurczaka. Rozgotowany groszek stracił w kuchennym żarze podobieństwo do warzywa. Pieczone ziemniaki różniły się od zamrożonych tylko tym, że były gorące, jakby wyjęto je ze spodu ogniska. Chudy siedział sam przy narożnym stoliku. Inni mieszkańcy budynku stłoczyli się z dala od niego, nie chcąc wchodzić mu w drogę. Jeden czy dwaj próbowali się do niego dosiąść, ale Chudy odpędził ich, machając rękami i warcząc trochę jak wyrwany ze snu stary pies.
Zwykły gwar rozmów wydawał się przytłumiony, szczęk talerzy i tacek brzmiał jakby ciszej. Kilka stolików przeznaczono dla starych, niedołężnych pacjentów, którzy wymagali pomocy, ale nawet czujne, uważne karmienie ich czy pomaganie tępo zapatrzonym w przestrzeni katatonikom wydawało się cichsze, spokojniejsze. Ze swojego miejsca, gdzie przeżuwał z niezadowoleniem pozbawione smaku jedzenie, Francis widział, że wszyscy pielęgniarze w sali zerkali co chwila na Chudego. Starali się mieć na niego oko, jednocześnie zajmując się innymi. W pewnym momencie na stołówce zjawił się Piguła; przez kilka chwil patrzył na Chudego, potem pospiesznie rozmówił się z Evansem. Zanim wyszedł, wypisał receptę, którą podał jednej z pielęgniarek.
Chudy wydawał się nieświadomy skupionego na sobie zainteresowania.
Mówił coś pod nosem, spierał się sam ze sobą i mieszał na talerzu jedzenie, które zmieniało się w szybko gęstniejącą breję. Napił się wody ze szklanki, raz czy dwa machnął na oślep ręką, pokazując coś przed sobą. Dźgał powietrze kościstym palcem, jakby szturchał nim kogoś w pierś, chcąc w ten sposób podkreślić to, co mówił do nieobecnego człowieka. Potem, tak samo gwałtownie, opuścił głowę, wbił wzrok w jedzenie i znów zaczął do siebie mamrotać.
Dopiero przy deserze – kwadratowych porcjach cytrynowej, zielonej galaretki – Chudy podniósł wreszcie głowę, jakby nagle zdał sobie sprawę z tego, gdzie jest. Obrócił się na krześle z wyrazem osłupienia i zaskoczenia na twarzy. Jego długie, siwe włosy, zazwyczaj opadające przetłuszczonymi lokami na ramiona, teraz wydawały się elektrycznie naładowane jak u postaci z kreskówki, która włożyła palec do gniazdka. Tyle że to nie był żart i nikt się nie śmiał. Chudy miał szeroko otwarte, oszalałe ze strachu oczy. Zaczął gwałtownie szukać czegoś na sali, potem utkwił wzrok w Krótkiej Blond, która niedaleko od stolika Chudego pomagała zjeść kolację starszej kobiecie. Siekała oślizłego kurczaka na małe kawałeczki i wkładała je chorej do ust jak niemowlakowi.
Chudy zerwał się gwałtownie z krzesła, które z łoskotem upadło na podłogę. Wyciągnął rękę i trupio chudym palcem wskazał młodą stażystkę.
– Ty! – wrzasnął z wściekłością.
Krótka Blond zaskoczona podniosła wzrok. Wskazała palcem siebie, a jej usta poruszyły się w bezgłośnym „ja?” Nie ruszyła się z miejsca. Pewnie dlatego, że miała małe doświadczenie. Każdy szpitalny weteran zareagowałby o wiele szybciej.
– Ty! – wrzasnął znów Chudy. – To musisz być ty!
Z drugiego końca sali Mały Czarny i jego brat rzucili się w ich kierunku. Ale przez rzędy stolików, krzeseł i tłum pacjentów był to bieg z przeszkodami. Krótka Blond wstała, wpatrzona w Chudego, który już szedł szybko w jej stronę, cały czas wskazując ją wyciągniętym palcem. Odsunęła się do ściany.
– To ty, wiem! – wrzeszczał Chudy. – Ty jesteś nowa! To ciebie nie sprawdzili! To ty, to musisz być ty! Zło! Zło! Wpuściliśmy ją do środka! Wynoś się! Wynoś! Uwaga! Nie wiadomo, co ona może zrobić!
Jego histeryczne ostrzeżenia jakby sugerowały innym pacjentom, że Krótka Blond ma jakąś zaraźliwą chorobę albo może wybuchnąć. Cała sala odsunęła się od dziewczyny w nagłym przypływie strachu.
Krótka Blond uciekła pod najbliższą ścianę i podniosła rękę. Francis widział zaczątki paniki w jej oczach, kiedy starzec zbliżał się coraz bardziej, wymachując rękami.
Zaczął odpędzać innych pacjentów; z wściekłości krzyczał coraz głośniej i piskliwiej.
– Nie martwcie się! Ja nas obronię!
Duży Czarny odpychał stoliki i krzesła, a Mały Czarny przesadził susem któregoś z pacjentów, który padł na kolana, zdjęty własnym, nieokreślonym przerażeniem. Nadbiegał też pan Zły. Siostra Błąd z inną pielęgniarką przeciskały się przez tłum pacjentów, którzy zbili się ciasno w kupę, nie wiedząc, czy patrzeć, czy uciekać.
– To ty! – powtórzył po raz setny Chudy, dochodząc do stażystki i nachylając się nad nią groźnie.
– Wcale nie! – zapiszczała Krótka Blond.
– Tak! – ryknął Chudy.
– Chudy! Przestań! – wrzasnął Mały Czarny.
Duży Czarny był coraz bliżej, jego twarz zastygła w obsydianową maskę determinacji.
– Wcale nie, wcale nie! – krzyczała altem Krótka Blond, osuwając się po ścianie.
I wtedy, kiedy Duży Czarny i pan Zły byli jeszcze o kilka metrów od nich, nastąpiła chwila ciszy. Chudy się wyprostował, wyciągając ręce w górę, jakby zamierzał się rzucić na stażystkę. Francis usłyszał krzyk Petera Strażaka, gdzieś blisko, ale nie wiedział, gdzie.
– Chudy, nie! Przestań!
I, ku jego zaskoczeniu, Chudy przestał.
Spojrzał na Krótką Blond i na jego twarzy pojawiło się zdumienie, zupełnie jakby oglądał wyniki eksperymentu, które nie wykazywały dokładnie tego, co według naukowca powinny. Skrzywił się z zaciekawieniem. Patrzył na Krótką Blond i o wiele ciszej, niemal uprzejmie, zapytał:
– To na pewno nie ty?
– Tak, tak, tak – wykrztusiła. – Na pewno!
Przyjrzał się dziewczynie uważnie.
– Nie rozumiem – powiedział ze smutkiem. Wyglądał, jakby w ułamku sekundy uszło z niego całe powietrze. W jednej chwili był mściwą potęgą, szykującą się do ataku, a w następnej małym dzieckiem, targanym burzą wątpliwości.
W tym momencie Duży Czarny wreszcie go dopadł i brutalnie wykręcił mu ramiona.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz! – zawołał ze złością.
Mały Czarny, biegnący krok za bratem, skoczył między Chudego a stażystkę.
– Cofnij się! – rozkazał, a jego polecenie zostało natychmiast wykonane, bo Duży szarpnął Chudego w tył.
Читать дальше