– Martha Renteria – powiedziałem.
Nagle drzwi toalety otworzyły się z hukiem i wpadło dwóch nastolatków, już od wejścia szarpiąc zamki rozporków. Błyskawicznie schowałem zdjęcie w kieszeni. Odwróciłem się od lustra i ruszyłem do drzwi. Usłyszałem, jak chłopcy wybuchają śmiechem. Nie miałem pojęcia, o co mnie mogli podejrzewać.
Wróciwszy do stolika, zebrałem papiery i zdjęcia i schowałem do aktówki. Zostawiłem pieniądze za rachunek i więcej niż stosowny napiwek, po czym szybko opuściłem restaurację. Czułem się, jak gdyby jedzenie wywołało w moim organizmie dziwną reakcję. Paliła mnie twarz i miałem wrażenie, że się we mnie gotuje. Zdawało mi się też, że słyszę łomot własnego serca.
Piętnaście minut później zaparkowałem przed swoim magazynem na Oxnard Avenue w North Hollywood. Mam do dyspozycji budynek o powierzchni stu czterdziestu metrów kwadratowych z podwójną bramą garażową. Właścicielem jest człowiek, którego syna broniłem w sprawie o posiadanie narkotyków i uratowałem przed więzieniem dzięki programowi interwencji przedprocesowej. Zamiast honorarium jego ojciec na rok wynajął mi za darmo magazyn. Ale syn przez swój nałóg wciąż wpadał w tarapaty, dzięki czemu okres darmowego wynajmu sukcesywnie się wydłużał.
Trzymałem tu pudła z aktami starych spraw, a także dwa lincolny. W zeszłym roku, gdy byłem przy forsie, kupiłem cztery lincolny naraz, aby skorzystać z rabatu. Wykombinowałem, że będę używał każdego po kolei, dopóki na liczniku nie stuknie mu dziewięćdziesiąt tysięcy kilometrów, a wtedy odsprzedam go firmie wynajmującej limuzyny, żeby woził podróżnych na lotnisko. Na razie wszystko przebiegało zgodnie z planem. Jeździłem drugim lincolnem, a wkrótce miała nadejść kolej na trzeciego.
Otworzyłem jedno skrzydło bramy i ruszyłem do archiwum, gdzie na przemysłowych regałach stały ułożone według lat pudła z aktami. Podszedłem do półki z dokumentami sprzed dwóch lat i przesuwając palcem po liście klientów wypisanej na ściance pudła, odnalazłem nazwisko Jesusa Menendeza.
Zdjąłem pudło, przykucnąłem i otworzyłem je na podłodze.
Sprawa Menendeza miała krótki żywot. Klient przystał na warunki ugody, kiedy tylko prokurator złożył ofertę. Były tu więc tylko cztery teczki zawierające przede wszystkim kopie dokumentów ze śledztwa. Przerzuciłem je w poszukiwaniu zdjęć i w trzeciej teczce nareszcie znalazłem to, czego szukałem.
Martha Renteria padła ofiarą morderstwa, do którego przyznał się Jesus Menendez. Była dwudziestoczteroletnią tancerką o ciemnej urodzie i śnieżnobiałym uśmiechu. Znaleziono ją zakłutą nożem w jej mieszkaniu w Panorama City. Przed śmiercią została pobita, odnosząc obrażenia tylko lewej połowy twarzy, w przeciwieństwie do Reggie Campo. Do protokołu sekcji było dołączone zdjęcie jej twarzy w zbliżeniu. Znów zgiąłem fotografię wzdłuż, na nieuszkodzoną i okaleczoną połowę.
Złożyłem na podłodze zdjęcia Reggie i Marthy jak kawałki układanki. Jeśli nie liczyć faktu, że jedna z nich już nie żyła, połówki pasowały do siebie niemal idealnie. Kobiety były do siebie tak podobne, że mogły być siostrami.
Jesus Menendez odsiadywał wyrok dożywocia w San Quentin, bo wytarł penisa w ręcznik w łazience. W zasadzie do tego wszystko się sprowadzało. Ręcznik okazał się jego największym błędem.
Siedziałem na betonowej podłodze magazynu, rozłożywszy wokół siebie akta Menendeza, przypominałem sobie fakty sprawy, nad którą pracowałem dwa lata wcześniej. Menendez został skazany za zabicie Marthy Renterii, którą śledził od „Cobra Room”, klubu ze striptizem w East Hollywood, do jej domu w Panorama City. Zgwałcił ją, a potem zadał jej ponad pięćdziesiąt ciosów nożem. Krwi było tyle, że przesiąkła przez łóżko, na którym leżała ofiara, i utworzyła kałużę na drewnianej podłodze. Następnego dnia krew przesiąkła przez szpary w podłodze i zaczęła kapać z sufitu w mieszkaniu piętro niżej. Wtedy wezwano policję.
Przeciw Menendezowi zgromadzono mnóstwo dowodów, lecz głównie poszlakowych. Menendez sam się pogrążył, zeznając policji – zanim jeszcze zająłem się sprawą – że w dniu morderstwa był w mieszkaniu ofiary. Ostatecznym dowodem okazało się jednak DNA na puszystym ręczniku w łazience. Nie sposób go było zneutralizować. Adwokaci nazywają taki dowód górą lodową, bo po zderzeniu z nim sprawa tonie.
Przyjąłem sprawę Menendeza w ramach tak zwanej akcji promocyjnej. Menendez nie miał pieniędzy, żeby zapłacić za żmudne i gruntowne przygotowanie dobrej obrony, ale sprawa nabrała znacznego rozgłosu, byłem więc skłonny poświęcić czas i pracę w zamian za darmową reklamę. Menendez zgłosił się do mnie, bo kilka miesięcy przed jego aresztowaniem z powodzeniem broniłem jego starszego brata Fernanda w sprawie o heroinę. Odniosłem sukces, przynajmniej we własnym mniemaniu. Udało mi się zredukować zarzut posiadania i handlu narkotykami do zwykłego posiadania. Zamiast więzienia dostał nadzór.
Dlatego wieczorem po aresztowaniu Jesusa pod zarzutem morderstwa Marthy Renterii zadzwonił do mnie Fernando. Jesus sam zgłosił się na komendę Van Nuys, żeby porozmawiać z policją. Jego portret pamięciowy pokazywano we wszystkich kanałach telewizyjnych w mieście, a szczególnie często w programach hiszpańskojęzycznych. Menendez oświadczył rodzinie, że pójdzie na policję wyjaśnić sprawę i wróci. Ale nie wrócił, toteż jego brat zadzwonił do mnie. Powiedziałem Fernandowi, że powinni mieć z tego nauczkę, aby nigdy nie chodzić do detektywów wyjaśniać sprawę, dopóki nie skonsultują się z adwokatem.
Gdy Fernando do mnie dzwonił, zdążyłem już obejrzeć sporo relacji telewizyjnych o morderstwie egzotycznej tancerki, jak dziennikarze nazwali Renterię. Znalazł się w nich portret pamięciowy Latynosa, który rzekomo śledził ją w drodze z klubu do domu. Wiedziałem, że jeśli media interesują się sprawą przed aresztowaniem podejrzanego, to najprawdopodobniej będzie o niej głośno w telewizyjnych wiadomościach, a ja mogę na tym tylko skorzystać. Wszedłem w to i zgodziłem się przyjąć sprawę. Za darmo. Gratis. Dla dobra systemu. Poza tym sprawy o morderstwo należą do rzadkości.
Ilekroć się trafiają, biorę je. Menendez był dwunastym oskarżonym o morderstwo, którego broniłem. Pierwszych jedenastu wciąż było za kratkami, ale żaden nie siedział w celi śmierci. Uważałem to za niezły wynik.
Zanim dotarłem do aresztu w komendzie Van Nuys, Menendez zdążył już złożyć obciążające go zeznanie. Powiedział detektywom Howardowi Kurlenowi i Donowi Craftonowi, że wcale nie śledził Renterii w drodze do domu, jak sugerowano w telewizji, ale że został przez nią zaproszony. Wyjaśnił, że tego samego dnia wygrał w kalifornijskim lotto tysiąc sto dolarów i był skłonny podzielić się tą sumą z Renterią w zamian za jej względy. Powiedział, że w jej mieszkaniu uprawiali seks za obopólną zgodą – choć użył nieco innych słów – a potem wyszedł, zostawiając ją żywą i bogatszą o pięćset dolarów w gotówce.
Kurlen i Crafton znaleźli wiele luk w wersji Menendeza. Po pierwsze, ani tego, ani poprzedniego dnia nie było losowania loterii stanowej, a w pobliskim sklepiku, gdzie Menendez rzekomo miał spieniężyć swój szczęśliwy los, nie wypłacono żadnej wygranej w wysokości tysiąca stu dolarów. Po drugie, w mieszkaniu ofiary znaleziono jedynie osiemdziesiąt dolarów. I wreszcie z protokołu sekcji wynikało, że stłuczenia i inne obrażenia wewnątrz pochwy ofiary wykluczają stosunek seksualny za obopólną zgodą.
Читать дальше