W tym momencie z głośnika zadudnił głos:
– Odsunąć się od szyby. Obaj proszę odsunąć się od szyby i pozostać na miejscach, inaczej widzenie zostanie zakończone.
Pokręciłem głową, klnąc pod nosem. Zebrałem zdjęcia i usiadłem. Menendez też zajął miejsce.
– Strażnik! – zawołałem.
Patrzyłem na Menendeza i czekałem. Strażnika nie było.
– Strażnik! – krzyknąłem głośniej.
Wreszcie drzwi się otworzyły i do mojej części pomieszczenia wkroczył funkcjonariusz.
– Skończył pan?
– Nie. Chcę, żeby popatrzył na te zdjęcia.
Uniosłem plik fotografii.
– Niech mu pan pokaże przez szybę. Nie wolno mu niczego od pana przyjmować.
– Przecież zaraz je zabiorę.
– Nieważne. Nie może mu pan niczego dawać.
– Ale jeżeli nie pozwoli mi pan podejść do szyby, to jak ma je zobaczyć?
– To nie mój problem.
Rozłożyłem ręce w geście kapitulacji.
– No dobrze. Może pan zostać tu przez chwilę?
– Po co?
– Chcę, żeby pan to widział. Pokażę mu zdjęcia, a jeżeli kogoś zidentyfikuje, będzie pan świadkiem.
– Nie wciągaj mnie pan w swoje brudy.
Odwrócił się do drzwi i wyszedł.
– Niech to szlag – powiedziałem.
Spojrzałem na Menendeza.
– Dobrze, Jesus, i tak ci pokażę. Nie wstawaj i spróbuj zobaczyć, czy któregoś poznajesz.
Po kolei unosiłem fotografie, trzymając je w odległości jednej stopy od szyby. Menendez wychylił się do przodu. Przy pierwszych pięciu zastanawiał się przez chwilę, po czym przecząco kręcił głową.
Ale przy szóstym w jego oczach pojawił się błysk. Jak gdyby jednak tliło się w nich jeszcze życie.
– Ten – powiedział. – To on.
Odwróciłem zdjęcie, aby się upewnić. To był Roulet.
– Pamiętam – dodał Menendez. – On.
– Jesteś pewien?
Menendez pokiwał głową.
– Czemu jesteś taki pewien?
– Bo wiem. Każdą noc myślę o tym, cały czas.
Skinąłem głową.
– Kto to jest? – zapytał.
– Nie mogę ci na razie powiedzieć. Ale pamiętaj, że próbuję cię stąd wydostać.
– Co mam robić?
– To co dotychczas. Czekaj, bądź ostrożny i uważaj na siebie.
– Uważaj?
– Tak. Kiedy tylko coś będę miał, na pewno się dowiesz. Chcę cię stąd wyciągnąć, Jesus, ale to może potrwać.
– To ty kazałeś mi tu przyjść.
– Wtedy nie sądziłem, że masz inny wybór.
– Czemu nigdy mnie nie pytałeś, czy zabiłem dziewczynę? Jesteś mój adwokat, nie? Ale tobie nie obchodziło. Nie słuchałeś.
Wstałem i zawołałem strażnika. Dopiero potem odpowiedziałem na pytanie Menendeza.
– Żeby cię bronić przed sądem, nie musiałem znać odpowiedzi na to pytanie. Gdybym pytał klientów, czy są winni przestępstw, o jakie ich oskarżają, niewielu powiedziałoby mi prawdę. A gdyby powiedzieli, może nie umiałbym ich bronić najlepiej, jak potrafię.
Strażnik otworzył drzwi i spojrzał na mnie.
– Skończyliśmy – powiedziałem mu.
Spojrzałem na zegarek i pomyślałem, że jeżeli po drodze nie trafię na żadne korki, mogę zdążyć na samolot do Burbank o piątej.
Najpóźniej na ten o szóstej. Wrzuciłem zdjęcia do aktówki i zamknąłem ją. Jeszcze raz popatrzyłem na Menendeza, który nadal siedział po drugiej stronie plastikowej ścianki.
– Mogę przyłożyć rękę do szyby? – zapytałem strażnika.
– Tylko szybko.
Przechyliłem się nad blatem i położyłem na szybie otwartą dłoń.
Czekałem, by Menendez zrobił to samo i abyśmy wymienili symboliczny więzienny uścisk ręki.
Menendez wstał, pochylił się i splunął na szybę w miejscu, gdzie była moja dłoń.
– Nigdy mi nie podałeś rękę – powiedział. – Ja ci też nie podam.
Strażnik uśmiechnął się kpiąco i wyprowadził mnie z sali. Po dziesięciu minutach byłem już za murami więzienia i szedłem po chrzęszczącym żwirze do wypożyczonego samochodu.
Pokonałem sześćset kilometrów, żeby przeprowadzić pięciominutową rozmowę, ale te pięć minut było dla mnie druzgocące. Najgorsza chwila mojego życia i kariery zawodowej nadeszła godzinę później, kiedy siedziałem w kolejce wiozącej mnie do terminalu United. Nie musiałem się już koncentrować na prowadzeniu samochodu i martwić się, czy zdążę, mogłem więc myśleć tylko o sprawie. Właściwie o sprawach.
Pochyliłem się, opierając łokcie na kolanach i ukrywając twarz w dłoniach. Sprawdziła się moja najgorsza obawa, i to już przed dwoma laty, choć dowiedziałem się o tym dopiero dzisiaj. Stanął przede mną człowiek niewinny, ale nie zdałem sobie z tego sprawy.
Nie dostrzegając tego, rzuciłem go w paszczę machiny jak wszystkich innych. Teraz jego niewinność, zimna i martwa jak kamień, tkwiła za fortecznym murem więzienia. A ja musiałem z tym żyć.
Nie pocieszyła mnie myśl, że gdybyśmy rzucili kostką i zdecydowali się na proces, Jesus prawdopodobnie siedziałby dziś w celi śmierci. Chociaż uniknął tego losu, w niczym nie zmieniało to mojego samopoczucia, bo miałem bolesną świadomość, że Jesus Menendez był niewinny. Spotkało mnie coś równie rzadkiego jak cud – przyszedł do mnie niewinny człowiek, a ja odwróciłem się do niego plecami.
– Zły dzień?
Uniosłem głowę. Naprzeciw mnie w głębi wagonu siedział jakiś mężczyzna. Byliśmy jedynymi pasażerami. Nieznajomy był o jakieś dziesięć lat starszy ode mnie i miał przerzedzone włosy, co nadawało mu wygląd mędrca. Może nawet był prawnikiem, ale wcale nie byłem go ciekaw.
– Wszystko w porządku – odparłem. – To tylko zmęczenie.
Uniosłem dłoń na znak, że nie życzę sobie rozmowy. Zwykle w podróży mam przy sobie słuchawki takie jak Earl. Wsuwam je do uszu, a kabel wkładam do kieszeni marynarki. Niczego nie słucham, ale przynajmniej nikt mnie nie zaczepia. Dziś rano za bardzo się spieszyłem i o nich zapomniałem. Spieszyłem się, by na koniec znaleźć się na dnie rozpaczy.
Mężczyzna z naprzeciwka zrozumiał i więcej się nie odezwał.
Wróciłem do ponurych rozmyślań o Jesusie Menendezie. Sedno tkwiło w tym, że przypuszczalnie miałem klienta winnego morderstwa, za które inny klient odsiadywał wyrok dożywocia. Nie mogłem pomóc jednemu, nie krzywdząc drugiego. Musiałem znaleźć rozwiązanie. Musiałem opracować plan. Zdobyć dowód. Ale w tym momencie, siedząc w wagonie kolejki, myślałem tylko o martwych oczach Jesusa Menendeza. Wiedziałem, że to ja zgasiłem w nich blask.
Kiedy tylko wysiadłem z samolotu na Burbank, włączyłem komórkę. Nie wymyśliłem żadnego planu, ale wymyśliłem następny krok, który wymagał telefonu do Raula Levina. Komórka zabrzęczała mi w dłoni, co oznaczało, że mam od kogoś wiadomości. Postanowiłem odsłuchać je dopiero po wydaniu dyspozycji Levinowi.
Raul odebrał i od razu na wstępie zapytał, czy dostałem od niego wiadomość.
– Dopiero wysiadłem z samolotu – odrzekłem. – Miałem wyłączoną komórkę.
– Z samolotu? Gdzie byłeś?
– Na północy. Co to za wiadomość?
– Nowiny o Corlissie. Jeżeli nie dzwonisz w tej sprawie, to o co chodzi?
– Co porabiasz dziś wieczorem?
– Siedzę w domu. Nie lubię wychodzić w piątki i soboty. To czas amatorów. Za dużo pijanych na ulicach.
– Chcę się z tobą zobaczyć. Muszę z kimś pogadać. Źle się dzieje.
Levin widocznie wyczuł coś w tonie mojego głosu, bo natychmiast zrezygnował ze swojej weekendowej zasady i umówiliśmy się w „Smoke House” przy Warner Studios. Niedaleko miejsca, w którym byłem, i niedaleko jego domu.
Читать дальше